Nie wiem, czy ktoś podziela moje spostrzeżenie, ale już od dawna zauważyłam, że gdy zaczynają grzać kaloryfery, natychmiast przychodzi nagłe ocieplenie. Nazywa się to złośliwością rzeczy martwych, urozmaicającą nasze pozornie uporządkowane życie. Tym razem jednak po pierwszym rozruchu elektrociepłowni ocieplenie było minimalne i to tylko w dzień, przy pełnym słońcu, ale i kaloryfery jeszcze bardzo słabo grzały, więc może to jednak jakaś oznaka zmiany lub nadchodzi coś innego i niespodziewanego, trudno to odgadnąć i przewidzieć.
I tylko pory roku następują po sobie z przedziwną logiką i regularnością, bo natura - jak to się mawia - nie lubi próżni. Rytm roku w naszym klimacie pozostaje rzeczą niezmienną pomimo pewnych oznak ogólnego ocieplenia globu ziemskiego. Już wydaje się, że coś się zmieniło, gdy po kilku latach umiarkowanego chłodu nagle, kolejnego roku, aura zasypuje nas śniegiem lub po suszy podtapia deszczami.
Jeszcze tak niedawno pławiliśmy się w wiosennej, zielonej radości, a tu, tuż po szaleństwach lata, prawie niezauważalnie, zieleń ta zaczęła żółknąć, czerwienieć, brązowieć i coraz częściej depczemy po opadłych liściach. Tak, tak, nie ma co ukrywać, to jesień z całym swoim normalnym bagażem chłodów, wiatrów, mgieł i deszczu. Ale ma i ona swoje uroki. Szczególnie młodzi ludzie widzą w niej niesamowity romantyzm, bo rzeczywiście ta pora, charakteryzująca się zmieniającymi się kolorami, babim latem i przysłowiową jesienną nostalgią, to zwykła i najlepsza pożywka dla - poetów. A poetą każdy z nas był choćby przez pięć minut, w wieku zwanym cielęcym. Niestety - z tego się wyrasta.
Wracając jednak do atrybutów jesieni, to największym i niewątpliwym cudem tej pory roku jest - owocowanie. Z wiosennych, często niepozornych kwiatków pod koniec wakacji już mamy wspaniałe, soczyste i rumiane jabłka, gruszki czy śliwki, że wymienię tu tylko te podstawowe. Zaś w tym roku dodatkowym produktem dojrzewania będą radni i nowe samorządy, ale to już inna bajka i inny temat.
Nasze warszawskie ulice na szczęście są częstokroć zadrzewione, dzięki czemu mamy nieco więcej tlenu i skromną namiastkę prawdziwej przyrody. Najczęściej lipy lub topole cieszą oczy, dając latem cień i złudzenie bliskości natury. Wśród tych drzew jednak trafiają się dziwne wyjątki - właśnie w mieście. To drzewa owocowe, rodzące tak zwane rajskie jabłuszka. Właśnie teraz, choćby idąc ulicą Bitwy Warszawskiej, depczemy po maleńkich, cudownych jabłuszkach, zaścielających kamienne chodniki. Pomijając już fakt, że żaden owoc, wyrosły w mieście, nie nadaje się do jedzenia, bo jest zatruty spalinami, to te rajskie jabłuszka w ogóle wydają się zupełnie nieprzydatne, nawet w gospodarstwie domowym. A jednak drzewa uparcie i hojnie owocują nimi, i tak depczemy po tym bogactwie. Zawsze jesienią, gdy widzę te dary tak lekkomyślnie roztrwonione, budzi moje zdziwienie i wątpliwość bezsensowność i daremność tego trudu przyrody.
Pomóż w rozwoju naszego portalu