Ów wieczór był prologiem do kolejnego zrywu niepodległościowego Polaków, wymuszonego przez Aleksandra Wielopolskiego, "naczelnika rządu cywilnego", dekretem poborowym do służby w armii carskiej z 6 października
1862 r. "Jednym z głównych celów tego poboru jest pozbycie się części ludności, która postępowaniem swoim przyczynia się do zamieszania porządku publicznego"; poborowi mieli podlegać młodzi ludzie spośród
grupy "niekorzystnie notowanej podczas ostatnich rozruchów" - napisał margrabia w tajnym (prędko zresztą ujawnionym) okólniku.
Po dwóch latach manifestacji patriotycznych i konspiracji przygotowania do walki zbrojnej uległy tym samym przyspieszeniu. "Chleba i bułek nie jadaliśmy, lecz chowało się to wszystko starannie na
suchary. Wyrzekaliśmy się nawet kawy porannej i innych potraw po zupie przy obiedzie; dopiero gdy gospodarz naszej stancji wytłumaczył nam, że gdy stracimy siły, nie będziemy mogli działać, przestaliśmy
się w ten sposób hartować, prosząc jednak o dawanie najprostszych żołnierskich potraw jako najzdrowszych. O wydawaniu pieniędzy na cokolwiek bądź mowy nie było. Wszystkie przeznaczone na drugie śniadania,
na owoce itd. złotówki zbierało się starannie i kupowało za to juchtowe buty z długimi cholewami, ciepłe koszule itd., których by rodzice z domu na pewno w tych czasach nie przysłali" - tak opisywał przygotowanie
młodzieży szkolnej do udziału w powstaniu styczniowym uczeń lubelskiego liceum Stefan Brykczyński w pamiętniku Moje wspomnienia. Rok 1863.
Zgodnie z ogłoszonym 22 stycznia 1863 r. manifestem powstańczym, do walki o wolność ruszyli młodzi, którzy wobec zapowiedzianej branki poprzysięgli "zrzucić przeklęte jarzmo lub zginąć". Nieprzygotowani
fizycznie na trudy, walczyli z miażdżącą przewagą wroga, z mrozem, śniegiem, głodem, sabotażem, a niekiedy i zdradą. "Gołymi rękami zdobywali karabiny, a zdobytymi karabinami - armaty".
W tym najdłuższym - trwającym 16 miesięcy - zrywie niepodległościowym przez oddziały partyzanckie przewinęło się ponad 200 tys. ochotników, którzy stoczyli przeszło 1200 bitew i potyczek. W kilku
regionach Polski trudno znaleźć cmentarz bez mogił powstańców styczniowych. W walkach poległo ich blisko 30 tys., w egzekucjach stracono ok. 700, ponad 38 tys. zesłano na Syberię, kilka tysięcy wcielono
do rosyjskiej armii, skonfiskowano ok. 4 tys. majątków ziemskich. Na Zachód ruszyła kolejna wielka fala emigrantów.
W dramacie powstania uczestniczył także Kościół, którego postawa oscylowała między niechęcią a pełnym poświęcenia zaangażowaniem. We wrześniu 1863 r. papież Pius IX (ten sam, którego 2 września 2000
r. Ojciec Święty Jan Paweł II beatyfikował) na prośbę Rządu Narodowego zarządził modły za Polskę. W kwietniu 1864 r. powiedział: "Dusza moja cierpi niepokój za sprawą potężnego monarchy niekatolika.
Monarcha ten używa całej swej potęgi, by zniszczyć prawdziwą wiarę, biorąc za pretekst powstanie, które zgnieść zamierzył".
Większość polskich księży współpracowała z powstaniem. Każdy oddział miał kapelana, a niektórzy kapłani byli również dowódcami (ostatnim oddziałem partyzanckim dowodził na Podlasiu ks. Stanisław Brzóska),
płacąc za to najwyższą cenę. Za ogłaszanie manifestu Rządu Narodowego, za udział w walkach, a nawet spowiadanie rannych powstańców dziesiątki księży rozstrzelano i powieszono. Po klęsce powstania licznych
biskupów wypędzono, 255 księży zesłano na Sybir, klasztory skasowano, wiele dóbr kościelnych skonfiskowano.
Wątki, echa powstania styczniowego wryły się w powieść, rysunek i malarstwo. W pamięci o nim tkwiła siła, która poruszyła serca następnych pokoleń do walki o wolność i niepodległość.
Echa powstania styczniowego wróciły podczas tworzenia Legionów w okresie I wojny światowej, w ustanawianiu struktur Polskiego Państwa Podziemnego w dobie okupacji niemieckiej i sowieckiej, a także
w czasie 16 miesięcy "Solidarności" i po nocy 13 grudnia 1981 r.
Trzeba, aby żyła w nas pamięć nocy styczniowej 1863 r.
Pomóż w rozwoju naszego portalu