Kierunek: Białoruś
Wyjazd na Białoruś nie był moim marzeniem. Bo i czego można szukać za wschodnią granicą, zwłaszcza gdy się naoglądało programów w Telewizji Polskiej o naszych
sąsiadach zza Buga? Ale - służba nie drużba. Ktoś musi jechać. Jako dziennikarz Niedzieli towarzyszę więc delegacji Caritas Polska, która wspomaga tamtejszy Kościół w pracy charytatywnej.
Już samo przekraczanie granicy z Białorusią dostarcza niezapomnianych wrażeń. W naszym przypadku odbywa się ono jednak wyjątkowo sprawnie. Wyposażeni we wszystkie
możliwe pisma i pieczątki, polskie i białoruskie, nie czekamy w długaśnej kolejce i po około godzinie odprawy jesteśmy po drugiej stronie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Sami swoi
Reklama
Dojeżdżamy do Grodna. Mijamy Stary Zamek, gdzie dobiegły kresu dni św. Kazimierza, i klasztor franciszkański, w którym św. Maksymilian Maria Kolbe wydał pierwszy numer Rycerza Niepokalanej.
Przejeżdżamy nad Niemnem, opiewanym w powieści Elizy Orzeszkowej, której dom stoi w Grodnie do dziś. Gdyby nie pamięć odprawy granicznej, można by ulec wrażeniu, że ciągle jesteśmy
u siebie.
Na ulicach towarzyszy nam życzliwe zainteresowanie przechodniów. Pytają po polsku, skąd jesteśmy. - Tutejsi, z Białegostoku - odpowiada bez wahania ks. Wojciech Łazewski, pochodzący co
prawda z Supraśla. O dziwo, taką odpowiedź nasi rozmówcy przyjmują z uznaniem, jako najbardziej właściwą, bo dla wielu z nich pojałtańskie granice, które podzieliły
rodziny między dwa państwa, są czymś sztucznym i umownym.
W niektórych powiatach na Grodzieńszczyźnie Polacy stanowią ponad 80% ludności. Na co dzień rozmawiają między sobą i modlą się w ojczystym języku. Słuchają Radia Maryja, odbierają
obydwa programy Telewizji Polskiej i cztery programy Polskiego Radia. Po polsku i po białorusku wychodzi diecezjalna gazeta Słowo Życia. W obydwu językach prowadzone jest
duszpasterstwo.
Jana Pawła zamiast Lenina
Celem naszej wyprawy są Sopoćkinie, niespełna dwutysięczne miasteczko położone 30 km na północ od Grodna. Polacy stanowią w Sopoćkiniach ponad 90% mieszkańców i bodajże jako jedyni
na Białorusi wystarali się, by tablice z nazwami ulic były w ich miejscowości w języku białoruskim i polskim. A co więcej, wkrótce po rozpadzie ZSRR
doprowadzili do przemianowania ulicy Lenina na Jana Pawła II, Dzierżyńskiego na Orzeszkowej, a Suworowa na Sienkiewicza. Działa tu również eksperymentalna szkoła, w której nauczanie
prowadzi się po polsku - w tym roku wyjdą z niej pierwsi absolwenci. Prawie 40 osób z miasteczka studiuje w Polsce.
Przywiązanie do polskości zawsze łączyli z katolicyzmem. Dlatego po powstaniu styczniowym car Mikołaj I ukarał ich likwidacją parafii i przekazaniem świątyni mniszkom
prawosławnym. Wrócili do niej dopiero pod koniec 1916 r. A potem, w latach 1965-70, już za władzy sowieckiej, pozostawali bez jakiejkolwiek posługi duszpasterskiej,
aż wymogli zgodę na coniedzielną Mszę św. celebrowaną w kościele przez księży z sąsiednich parafii. Dopiero w 1984 r. doczekali się własnego proboszcza, tego samego,
który pracuje w Sopoćkiniach do dziś.
Chata jak za królowej Bony
Reklama
Proboszcz w Sopoćkiniach - ks. Witold Łozowicki, od niedawna prałat, robi wrażenie dobrego pasterza. Nie trzeba wiele czasu, by poznać jego pobożność i miłość do parafian. A do
tego zna miejscowe realia. Jest Polakiem, który wychował się w ZSRR, ukończył jedyne wówczas Seminarium w Rydze, a Sopoćkinie są jego pierwszą parafią i pierwszą
po Bogu miłością.
Z nim zwiedzamy parafię. Zachodzimy do jednej z wielu chat na skraju miasteczka. - Wszystko jak za królowej Bony - zauważa ks. Łazewski, dyrektor Caritas Polska. Nie jest to
bynajmniej wyraz zachwytu, bo połączony z obórką i stodołą dom jest jakby sprzed kilku stuleci.
Po obejściu krząta się starowinka, umorusana, okutana w łachmany - Anna Syta. Jest córką ochotnika spod Kielc z wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. Jej ojciec
tu się ożenił i został. Przed kilku laty straciła syna. Zamordowali go bandyci napadający na przybyszów ze Wschodu, gdy wracał z Polski. Od kilku lat jest zupełnie sama.
Na jej twarzy maluje się równocześnie zakłopotanie i szczęście, bo oprócz miejscowego proboszcza, towarzyszy nam również biskup pomocniczy diecezji grodzieńskiej Antoni Dziemianko. Niebawem
role się jednak odwracają i to my jesteśmy zawstydzeni, gdy kobieta zaczyna wszystkich całować po rękach.
Staruszka, jak wielu emerytów na Białorusi, otrzymuje miesięcznie równowartość 25 USD. Wystarcza na chleb i na ziemniaki. Latem można jakoś przeżyć. Najgorzej zimą, bo trzydziestostopniowe
mrozy nie są tu rzadkością, a na opał już nie starcza. W miarę możliwości proboszcz stara się przychodzić z pomocą najbiedniejszym, ale takich są tu tysiące. - W ostatnią
zimę przyszła do nas inna staruszka, która prosiła, by największe mrozy mogła gdzieś przeczekać, i przez trzy dni koczowała w korytarzu - opowiada bp Dziemianko. Kościołowi na Białorusi
brakuje środków. A w odróżnieniu od Polski - działalność tamtejszej Caritas nie jest dofinansowywana z funduszy samorządowych i państwowych.
- Naszą trudną sytuację wykorzystują różne zachodnie sekty, których przedstawiciele oferują biednym drobną pomoc i nakłaniają do porzucenia katolicyzmu - mówi ordynariusz grodzieński, bp
Aleksander Kaszkiewicz.
Minimum do życia i do zbawienia
Marzeniem Ordynariusza grodzieńskiego jest, by przed najbliższą zimą oddać do użytku Dom Opieki w Sopoćkiniach dla ludzi starych, schorowanych i samotnych. Znajdzie w nim
dach nad głową zaledwie 45 osób, ale to już coś, zwłaszcza że będzie to pierwsza tego typu placówka kościelna na Białorusi.
- Kierowanie pensjonariuszy do Domu Opieki będzie się dokonywać za pośrednictwem parafii katolickich, ale to nie znaczy, że będziemy odmawiać opieki ludziom innych wyznań czy niewierzącym
- mówi bp Kaszkiewicz.
- Nie chodzi o żadne luksusy. Wewnątrz będą dwuosobowe pokoje, niektóre z łazienką, gabinet zabiegowy, świetlica, stołówka i kaplica. To, co konieczne do życia i do
zbawienia - mówi ks. Łozowicki, doglądający budowy z ramienia kurii biskupiej.
Remont i adaptacja budynku do nowych potrzeb pochłonęła już niemałe środki. To bowiem, co parafia odzyskała od państwa w 1991 r., było ruderą, budynkiem zdewastowanym do
fundamentów. Za czasów ZSRR umieszczono tu najpierw urzędy powiatowe, później szkołę dla traktorzystów, aż wreszcie zniszczony obiekt pozostawiono na pastwę szabrowników. Ci ostatni rozkradli
całe drewniane piętro budynku i wszystko, co dało się wynieść, pozostawiając tylko murowane ściany parteru.
- Wystarałem się o zwrot ruin, bo nie chciałem, żeby przy kościele ulokowała się knajpa albo dom publiczny, jak to było u Franciszkanów w Moskwie - mówi Ksiądz Proboszcz.
Kłopotliwy nabytek przekazał diecezji grodzieńskiej. Diecezja po sfinalizowaniu inwestycji chce ją oddać w administrowanie miejscowej Caritas. Będą tu pracować polskie siostry serafitki. Stąd
wziął się pomysł współpracy z Caritas Polska w uruchomieniu Domu Opieki.
- Na terenie diecezji grodzieńskiej mieszka prawie 700 tys. osób polskiego pochodzenia, a mimo to czujemy się trochę zapomniani. W Polsce więcej się mówi o rodakach
w Kazachstanie niż na Białorusi - mówi pracownica grodzieńskiej Caritas. - A co będzie, gdy Polska wprowadzi dla nas obowiązek wiz? Przecież my tu zginiemy. Nie zapominajcie o nas
- błaga.
Błogosławiona teściowa
Dom w Sopoćkiniach jest prawie gotowy. Kończą się prace tynkarskie i układanie podłóg. Najpoważniejszą inwestycją będzie teraz dokończenie budowy i wyposażenie kotłowni.
Bez niej nie można ruszyć. Białoruskie przepisy wymagają, by znajdowała się w oddzielnym budynku. Problem jednak w tym, że brakuje pieniędzy na dalsze inwestycje.
- Dom mógłby być pod wezwaniem np. bł. Marianny Biernackiej - zastanawia się głośno bp Dziemianko, nadzorujący pracę białoruskiej Caritas. Przy drodze między Grodnem a Sopoćkiniami wskazuje
nam miejsce śmierci dobrej teściowej, męczennicy, która w czasie ostatniej wojny oddała życie za swoją synową spodziewającą się dziecka.
Przed zimą trzeba jeszcze wyposażyć kuchnię, stołówkę, świetlicę i gabinet medyczny. Wstawić choćby skromne łóżka do pokoi. Wreszcie urządzić kaplicę, wstawić ołtarz, ławki, zapewnić księgi
i naczynia liturgiczne. Brakuje wszystkiego - pieniędzy i darów w naturze: mszału, kielicha, pieca CO, talerzy, sztućców, lodówek, pościeli...
Czy zdążą przed białoruską zimą - zależy od naszej ofiarności.
Wszystkim, którzy mogliby przyczynić się do budowy Domu Opieki w Sopoćkiniach, podajemy konto:
Caritas Polska, Skwer kard. S. Wyszyńskiego 6, 01-015 Warszawa,
PKO BP I/O Centrum w Warszawie:
90 10201013 122640130,
z dopiskiem: "Sopoćkinie - Dom Opieki".