Wakacje w pełni, w mieście pustki. Ludzie "byczą" się nad jeziorami
lub nad morzem. Ponieważ turystyka to dzisiaj prawdziwy przemysł,
więc o letników każda nadmorska bądź mazurska miejscowość dba, jak
tylko potrafi. To dlatego w Mrągowie, Giżycku, Łebie, Ustce, czy
gdzie tam jeszcze wieczory spędza się, oglądając programy artystyczne.
Aktorzy i kabarety jeżdżą od miejscowości do miejscowości
ze swoimi popisowymi numerami. Jednak ich poziom często pozostawia
wiele do życzenia. Szczególnie to właśnie aktorzy nie całkiem umieją
się znaleźć w tej dziedzinie. Aktorsko być może nie są to występy
złe, ale to nie wszystko. Jeśli bowiem ogląda się numery całkowicie
ograne albo wyprane z jakiejkolwiek treści, doprawdy trudno się śmiać,
czy choćby uśmiechnąć - chyba, że z zażenowania.
Czasami także zespoły kabaretowe niestety nie ustępują
pola aktorom. Bo też, niczym aktorzy, są to zespoły wyjątkowo znane,
wciąż się pokazujące czy też pokazywane. Właściwie trudno to zrozumieć,
twarze tych kabareciarzy oglądamy od wielu, wręcz od dziesiątków
lat i w zasadzie w kółko te same. Jeśli nie jest to kabaret "Elita"
to Krzysztof Piasecki albo Tadeusz Drozda i jeszcze paru innych.
I w tym samym stopniu co znani, są oni również wulgarni, a także
nudni. Dlaczego więc musimy na nich patrzeć, oto prawdziwa zagadka.
Przecież bywa i tak, że w okienku telewizora lub przed publicznością
pokazują się naprawdę zdolne osobowości. Można wymienić choćby obecną
niemal zawsze muzyczną "Grupę Mocarta" albo Krzysztofa Bałtroczyka,
prezentera kabaretowego, praktycznie nie mającego sobie równych.
Swoboda, z jaką mówi i porusza się na scenie, warta jest obejrzenia
każdego programu już tylko dla niego samego.
Dlaczego więc musimy patrzeć na "zgrane" twarze, mimo
że nie brakuje zdolniejszych? Może przyczyna tkwi właśnie w beztreściowości,
letniości ich programów artystycznych... O przepraszam. Pewnych treści
nie brakuje. Rzec można, że niektóre tematy są nieprzemijające, niemal
wieczne. Do nich należy wódka i seks - faktycznie letnie, nomen omen,
tematy. Przy nich wakacyjna publiczność naprawdę "byczo" się bawi.
Nie brakuje też tematów społecznych, co jest solą tego
typu działalności. Ale dziwna to sól, jak dla mnie mocno zwietrzała.
Kiedyś słyszeliśmy podteksty odnoszące się do Związku Radzieckiego
i rzeczywistości Peerelu, a dziesięć lat temu artyści przestawili
się na obśmiewanie katolicyzmu. Wyglądało to tak, że jeden totalitaryzm
został zamieniony przez drugi, komunizm zamienił się w religijny
fundamentalizm. Było to oczywiste przekłamanie, do którego musieliśmy
się przyzwyczaić. Niestety, wciąż nie czas, by się odzwyczajać. Co
jest już w ogóle niepojęte - w ostatnim dwunastoleciu SLD zdążyło
już rządzić przez cztery lata i rządzi znowu. Tego jednak artyści
nie zdołali zauważyć. Zresztą, nawet wpływ narodowych (czy w ogóle
jakichkolwiek) katolików na władzę w Polsce był w tym okresie i tak
bardzo iluzoryczny. Tymczasem ze scen kabaretowych nasz kraj jawi
się niczym średniowieczne, "arcykatolickie" państwo. Najpierw był
ZCHN, potem Radio Maryja, a teraz Liga Polskich Rodzin, i tak to
się w kółko kręci...
Ale i do tego można się przyzwyczaić. Natomiast nie sposób
zaakceptować wyśmiewania wiary, bo aż tak potrafią się zapędzić nasi
prześmiewcy. Gdy np. pewien śląski kabareciarz nie chce w swoim samochodzie
stawiać miniaturowej bożonarodzeniowej choinki, lecz Dzieciątko,
które mruga raz lewym, raz prawym okiem, jest mi jeszcze mniej "byczo"
niż było przedtem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu