Siedzi przede mną dojrzały mężczyzna, a ja usiłuję przywołać
w pamięci nieco mglisty wizerunek chłopaka sprzed trzydziestu kilku
lat. Kazik Gergont był moim licealnym kolegą. Chodziliśmy razem do "
Słowaka", a nawet przez jakiś czas okupowaliśmy jedną ławkę. Ostatni
raz widziałem go, gdy świeżo po maturze szedł Katedralną w procesji
Bożego Ciała, wśród alumnów przemyskiego Seminarium. Widok był nieoczekiwany
i zaskakujący, gdyż nie było w naszym środowisku takich, którzy by
w popularnym "Kaju" dostrzegali jakieś szczególne predyspozycje do
kapłaństwa. Potem na długi czas zniknął i tylko w skąpych wieściach
ze świata pojawiała się dość egzotyczna wiadomość o jego pracy misyjnej
w Afryce. Teraz, gdy z zaciekawieniem spoglądam na człowieka, który
przez ćwierć wieku nieprzerwanie przebywał w Ghanie czuję, że z każdą
chwilą ubywa dystansu. Bo też to nie kto inny tylko Kazik, prawie
ten sam, z pogodną, szczerą twarzą, jasnym spojrzeniem i wciąż złotą
czupryną. Odnajduję coś jeszcze. Tchnie spokojem i wewnętrzną siłą
przynależną ludziom, którzy nie tylko potrafią znaleźć odpowiedni
dystans do spraw tego świata, ale także przekonani są o słuszności
własnego wyboru. W każdy życiorys wpisane są elementy decydujące
o przyszłości.
Nieraz dopiero po latach identyfikujemy zdarzenia i przyczyny,
które miały wpływ czy wręcz układały życie. Mówimy wówczas o przeznaczeniu,
zbiegu okoliczności, ślepym losie, czasem ubolewamy nad zmarnowaną,
lub w porę niedostrzeżoną szansą. Ignorujemy zjawiska, które nie
przystają do naszego praktycznego i racjonalnego pojmowania rzeczywistości.
A szkoda, bo przecież nie wszystko da się zmierzyć, obliczyć czy
przewidzieć. Kazik okazał się wyjątkiem.
Urodził się w Krównikach pod Przemyślem, w rodzinie szanowanego
rolnika i ludowca, jako najstarsze dziecko z pięciorga rodzeństwa.
Wyrastał w atmosferze przywiązania do tradycji i wiary. W hierarchii
wartości na pierwszym miejscu był Kościół oraz szacunek i posłuszeństwo
dla rodziców. Na straży tych podstawowych zasad stał niekwestionowany
autorytet ojca. W uczciwym, poukładanym domu chłopiec doświadczał
prostych reguł wychowawczych, wedle których matczyna troska i czułość
nie upoważniały do rezygnacji czy folgowania obowiązkom. Wiedział
dokładnie co mu było wolno, a czego nie, więc z równym apałem uganiał
się za piłką, służył do Mszy w kościele parafialnym, odrabiał lekcje
czy pomagał w gospodarstwie.
Szybko minęło dzieciństwo i przyszedł czas pierwszych
poważnych decyzji. Kończył właśnie podstawówkę i nie bardzo wiedział
co dalej robić. Zwyczajem wiejskich dzieci wypadało wyuczyć się jakiegoś
zawodu. W owych czasach kształcenie na poziomie wyższym należało
na wsi do rzadkości. Coś go jednak ciągnęło do nauki, a zwykła zawodówka
czy nawet technikum nie była szczytem ani ambicji, ani możliwości.
Poszedł poradzić się księdza. Ówczesny proboszcz parafii, ks. Franciszek
Winnicki wyraził przekonanie, że Kazik powinien się kształcić. "Idź
do liceum", powiedział, "to ci otworzy drogę na studia. Może skończysz
teologię i kiedyś mnie zastąpisz". Dwa lata później ks. Winnicki
już nie żył, ale Kazik zapamiętał tę rozmowę. Pozostał w nim ślad,
choć jeszcze wtedy żadnych planów na przyszłość nie robił. Zabłysła
jakaś iskierka i czas pokazał, że nie zgasła. Liceum Ogólnokształcące
im. J. Słowackiego traktowane było jako szkoła dość elitarna. Zdecydowanie
przeważali uczniowie z miasta, wśród których prym wiodły latorośle
przemyskich elit. Utarł się paskudny zwyczaj lekceważenia i spychania
na margines życia towarzyskiego tych, którzy mieli pecha urodzić
się na wsi czy nawet na obrzeżach miasta. Pamiętam jak kiedyś stanąłem
w obronie Kazia, którego jeden ze szkolnych "arystokratów" niewybrednie
spomstował za "nieeleganckie" pochodzenie. Użyłem argumentów mało
kulturalnych i niewerbalnych, ale za to skutecznych. Siedzieliśmy
później w jednej ławie, bo bardzo polubiłem chłopaka, co dobrą duszę
miał wymalowaną na twarzy, a serce na dłoni. Później Kazik radził
sobie sam. Po pierwsze był dobrym uczniem i sprawnym podpowiadaczem,
co zjednywało mu sympatię. Po wtóre, jako piłkarz LZS-u w Krównikach
musiał wykazać się nie tyle umiejętnościami technicznymi, co końskim
zdrowiem i takąż siłą. Wieść o tych predyspozycjach musiała w licealnych
cherlakach wzbudzić poważanie i respekt.
Tu| przed matur pojechaB na Jasn Gór modli si w
intencji czekajcych go egzaminów, gdzie - jak powiedziaB - doszBo
do spotkania "sam na sam z Bogiem". Po powrocie nie miaB ju| |adnych
dylematów. PoczuB Bo|y dotyk i bez wahania poszedB drog powoBania.
Z nikBej iskierki, któr kiedy[ zachowaB w sercu, rozgorzaB pBomieD.
W przemyskim Seminarium spdziB ponad rok, a| przyszedB moment wezwania
do odbycia sBu|by wojskowej. Ordynariuszem diecezji byB wówczas bp
Ignacy Tokarczuk, czBowiek, który w obronie prawdy i w obronie Ko[
cioBa wystpowaB z jawn krytyk wBadzy totalitarnej. To byBo oczywiste, |
e w odwecie caBa niech, a nawet nienawi[ skupi si nie tylko na
osobie Ksidza Biskupa, ale równie| na podlegBych mu instytucjach
ko[cielnych. Kleryków z seminarium skwapliwie powoBywano do sBu|by
wojskowej w odlegBych jednostkach, gdzie nie szczdzono im ró|norakich
szykan, gBównie po to, by zBama w nich ducha i odcign od Ko[cioBa.
Kazik z grup 23 chBopaków trafiB do sBu|by w Bartoszycach, gdzie
stacjonowaBa jednostka specjalna. Tam si dowiedziaB, |e jest wrogiem
paDstwa i elementem niepo|danym. ZdumiewaBa taka klasyfikacja, bo
jak|e mo|na byBo wroga paDstwa przywdzia w Polski mundur. Cigle
stosowano podB praktyk polegajc na oferowaniu znacznych przywilejów
za deklaracj wspóBpracy. Znakomita wikszo[ nie ugiBa si i przetrwaBa.
MaBo tego, w ukryciu przed kadr i ich konfidentami potajemnie kontynuowali
nauk. W okresie sBu|by, z ksi|ek ukrywanych w materacach zdoBaB
przerobi materiaB z zakresu historii filozofii, metafizyki, logiki.
Jednocze[nie dojrzewaBa w nim idea misyjna, tote| koDczc sBu|b
wojskow poprosiB o zmian seminarium. ZostaB przyjty do seminarium
misyjnego Zgromadzenia Ksi|y Werbistów w Pieni|nie. MusiaB tam
przej[ formacj nowicjatu i wej[ w reguBy |ycia zakonnego. Jeszcze
przed zBo|eniem [lubów wieczystych i przed [wiceniami napisaB petycj
misyjn wskazujc kraje, w których chciaBby pracowa. ByBa to Indonezja,
Nowa Gwinea, Brazylia. W odpowiedzi wyznaczono mu Polsk. Decyzj
t przyjB z wielkim rozczarowaniem, bo có| za wyzwanie dla mBodego,
peBnego pasji czBowieka mogBa stanowi praca misyjna w cywilizowanej,
katolickiej Polsce. NapisaB odwoBanie do przeBo|onego zgromadzenia,
skd otrzymaB decyzj kierujc go do Afryki. Skoro nie mo|e by
Indonezja - pomy[laB - niech wic bdzie Afryka. 22 czerwca 1975
r. odebraB z rk kard. Karola WojtyBy [wicenia kapBaDskie, a we
wrze[niu udaB si do Irlandii na kurs jzyka angielskiego. RozpoczynaB
si w jego |yciu nowy okres, tajemniczy i nieprzewidywalny. W seminarium
otrzymaB przygotowanie teoretyczne. MiaB zajcia z misjologii, antropologii,
etnologii, filozofii religii. UczestniczyB tak|e w spotkaniach z
misjonarzami, które miaBy pomóc w wyrobieniu pewnego pojcia o tym,
co go czeka w kontakcie z innymi ludzmi, inn cywilizacj, kultur
i religi. Na ile praktyka miaBa zweryfikowa teori miaB si dopiero
przekona. Jedno wiedziaB na pewno. Wyje|d|a z kraju na tak dBugo,
jak dBugo bdzie mógB pracowa. WiedziaB równie|, |e praca misyjna
nie jest jego prac. SBu|y z Ko[cioBem i dla Ko[cioBa, przez który
zostaB posBany. WylatywaB z Rzymu kursem Bczonym przez Nigeri do
Ghany. Trudno mu byBo cokolwiek zapamita z dBugiego lotu, gdy|
nad wszystkim gór wziBy emocje i jeszcze ciepBe wspomnienia. Samolot
wyldowaB w stolicy Nigerii - Lagos - ju| po póBnocy. Pierwsze wra|
enie okazaBo si szokujce. Afryka powitaBa go uderzeniem fali niezno[
nego gorca. Mokry od potu czekaB kilka godzin na wbicie do paszportu
piecztki. Potem zdezelowanym autem zostaB zawieziony do hotelu,
w którym gBównymi lokatorami byBy szczury i mrowie robactwa. Przyzwyczajony
do standardów europejskich na wBasnej skórze do[wiadczaB odmienno[
ci nowego [wiata, który na dBugie lata miaB sta si jego domem.
Jedynym rozsdnym wyj[ciem byBo uzna i potraktowa wszelkie uci|
liwo[ci za normalno[. Im wcze[niej, tym lepiej. Pierwszy krok uczyniB
nastpnego dnia, wrczajc urzdnikowi na lotnisku 10 dolarów Bapówki,
aby ten Baskawie zechciaB raz jeszcze sprawdzi list
cdn.
Pomóż w rozwoju naszego portalu