Listy Ojca Narcyza Klimasa OFM zostały napisane specjalnie dla "
Niedzieli Południowej". Są jedynym w swym rodzaju zapisem tragicznych
wydarzeń w Ziemi Świętej. Przy lekturze prosimy Czytelników o uwzględnienie
faktu, że relacje pisane były "na gorąco", natomiast publikowane
są już po upływie pewnego czasu (red. "Niedzieli Południowej").
25 kwietnia 2002 r. uczestniczyłem w konwoju pomocy dla
ludzi z obozu uchodźców w Jeninie. Konwój ten zostal zorganizowany
przez różne organizacje chrześcijańskie działające w Ziemi Świętej,
pod egidą katolickiej organizacji "Catholic Relief Service".
Wczesnym rankiem wyruszylismy z Jerozolimy do Ramallah (
...). Stamtąd wyjechały wraz z nami 4 samochody ciężarowe z lekarstwami
i żywnością dla mieszkańców już nieistniejącego obozu oraz kilkanaście
samochodów osobowych. Drogą Doliny Jordanu, po 3-godzinnej podróży
dotarliśmy w pobliże Jeninu. (...)
Po dotarciu na przedmieście Jeninu konwój zatrzymał się
w wyznaczonym miejscu, gdzie dokonaliśmy rozładowania ciężarówek
z pomocą. Po dalszych 2 godzinach wyruszyliśmy do centrum miasta
do obozu uchodźców. Ulice i domy wyglądały normalnie, nie było tam
widać żadnych oznak walki (...). Nasze nadzieje, a być może i złudzenia
rozwiały się jednak szybko z chwilą, gdy dotarliśmy na miejsce.
(...) Jakieś dziwne uczucie ogarnęło moje serce (...), coś
w rodzaju smutku, bezsilności, a na koniec: otępiającego zobojętnienia.
Szliśmy przez to dziwne osiedle, które już nie istniało, robiliśmy
zdjęcia, ciągle rozbrzmiewały głosy przewodników wzywających nas
do przechodzenia i nierozchodzenia się na boki. Poruszaliśmy się
wzdłuż improwizowanych dróg, które zostały otwarte przez spycharki
wsród wyburzonych domów. Mijaliśmy ruiny budynków, których dolne
części były całkowicie zasypane gruzem wyższych pięter. (...) Przechodząc
wśród ruin spotykaliśmy ludzi, którzy rozgrzebywali je w poszukiwaniu
rzeczy nadających się do użytku. Niesamowity widok, który przykuwał
nasze oczy. Patrząc na te osoby, zastanawiałem się, o czym myślą,
czy coś jeszcze czują?
Drugi niesamowity widok, to dwóch Palestyńczyków leżących
na materacu wśród ruin, bez ruchu, jakby umarli. Kiedy podszedłem
bliżej, okazało się, że żyją, tylko po prostu nie reagują na naszą
obecność, nie zwracają uwagi na to, że ktoś do nich podchodzi i robi
im zdjęcia. (...) Jeszcze jeden fakt przykuł moją uwagę wokół kręciły
się dzieci, patrząc na nas z zainteresowaniem, uśmiechały się nieśmiało,
a niektóre wyciągały ręce z prośbą o cukierek lub cokolwiek do jedzenia.
Ten fakt dodawał nadziei, że jednak jest tutaj jeszcze ktoś kto żyje,
kto czuje normalnie, ktoś kto oczekuje pomocy. Nadzieja małych, niewinnych
dzieci! Inni ludzie o nic nie prosili, zapytani opisywali jedynie
sytuację, którą przeżyli, ale w taki dziwny sposób, jakby ich tutaj
wcale nie było, jakby oni sami tego nie przeżyli.
Po okrążeniu całej dzielnicy, w której mieszkało kiedyś
13 tys. ludzi, zaproszono nas do pomieszczenia, gdzie każdy w ciszy
modlił się w intencji tych, którzy zginęli, każdy w swoich myślach,
każdy tak jak potrafił. Przy wyjściu każdy otrzymywał łyk miejscowej
kawy, znak arabskiej gościnności i dobrych intencji wobec tych, którzy
tutaj przychodzili. Na koniec jeden z mieszkańców opisał wydarzenia
ostatnich dni. Początek ataku, uliczne walki z oddziałami izraelskimi,
strzelaninę i wreszcie zasadzkę, w której zginęło 13 izraelskich
żołnierzy. Później rozpętało się już prawdziwe piekło. Nadleciały
izraelskie helikoptery Apache, które zasypały obóz ogniem rakiet.
Potem do obozu wkroczyły czołgi (...), ostrzeliwując wszystkie budynki
stojące jeszcze na "nogach". Na koniec pojawiły się potężne buldożery,
które "wyrównały" teren, rozwalając do reszty to wszystko, co znalazły
po drodze. (...) Kto zdążył uciec poza osiedle, ten przeżył; ile
osób pozostało wśród gruzów, ilu bojowników zginęło, ile osób zostało
pojmanych przez wojsko izraelskie, nikt nie potrafił powiedzieć. (
...)
Najbardziej porażające w tej tragedii jest to, że był to
obóz uchodźców z 1948 r., z okresu pierwszej wojny izraelskiej, tzw. "
wojny niepodległości". Mieszkali tam Palestyńczycy, których wypędzono
z rodzinnych wiosek i domów. Ich ziemie zajęły wojska izraelskie
i siłą wcieliły w skład rodzącego się państwa Izrael. Domy zostaly
zniszczone, a oni pozostali w całkowitej biedzie, bez środków do
życia. W ciągu tych lat pobudowali swoje "niby-domy", coś więcej
aniżeli zwykłe lepianki, żywiąc być może nadzieję, że kiedyś uda
im się powrócić do rodzinnych miejscowości. (...) Ci ludzie nie mają
już naprawdę nic do stracenia. O tym przekonał nas pewien 13-letni
chłopak, który wyznał, że należy do młodzieżowej organizacji "dżihadu
islamskiego" (wojowników islamskich). Stwierdził, że będzie tym następnym,
który założy na siebie ładunek wybuchowy i pójdzie dokonać zamachu
w Izraelu! W to można uwierzyć, w to niestety trzeba wierzyć.
Krzywda, cierpienie, ból i nędza popchną tych ludzi do kolejnych
ataków i wojna będzie trwała dalej.
Ktoś z obecnych obywateli USA powiedział: "Mówiliście, że
chcielibyście pojechać do Nowego Jorku, by zobaczyć "Grand Zero" (
pozostałości po wieżach WTC); nie musicie tam jechać, tutaj macie
jeszcze gorszy widok". Ktoś inny dodał, w nawiązaniu do słów Collina
Powella, który po powrocie z misji pokojowej na Bliski Wschód miał
stwierdzić, że Sharon jest cztowiekiem pokoju: "Jeżeli Sharon jest
człowiekiem pokoju, to Gandhi jest człowiekiem wojny!".
(...) Któryś z dziennikarzy zapytał mnie o to, co myślę
o tym wszystkim. Odpowiedziałem spokojnie: "Nie pytajcie mnie o to
teraz, pozwólcie ochłonąć, pozwólcie dojść "do siebie"; jutro wam
powiem, co o tym myślę, czego tam doświadczyłem w ciągu tej godziny
spędzonej wśród ruin i zgliszcz".
Tego nie można zapomnieć, tego nie da się zapomnieć. Takiego
widoku nigdy jeszcze nie widziałem; nie widziałem tak smutnych i
bezradnych ludzi, nie widziałem takich dzieci; być może niewiele
jeszcze widziałem w moim 36-letnim życiu... (...).
Pomóż w rozwoju naszego portalu