Zbudujcie w waszych sercach katedrę
Pewnego dnia filozof przechadzał się po zboczu kamieniołomu, w którym pracowało trzech robotników. Spytał pierwszego: „Co robisz, przyjacielu?”. Robotnik, nie podnosząc głowy, odparł:
„Zarabiam na chleb”. Zapytał drugiego: „A ty, czym się zajmujesz?”. Mężczyzna pogładził ręką skałę i powiedział: „Ciosam piękny kamień”. Filozof zwrócił
się z tym samym pytaniem do trzeciego. Człowiek spojrzał na niego z błyskiem radości w oczach: „Budujemy katedrę”. Wszyscy trzej byli tak samo pochłonięci
pracą. Pierwszy jednak traktował ją jako sposób na przeżycie. Drugi miał już świadomość zawodową i był dumny z dobrze wykonanego zadania. Lecz dopiero trzeci widział w swoim
wysiłku wartość nadprzyrodzoną i nadał mu prawdziwy wymiar godności.
Szanowni Państwo, szczególnie zwracam się do młodych, którzy tu tak licznie przybyli, żeby posłuchali staruszka, jakim jestem. Proszę Was, budujcie w Waszych sercach katedrę. Jutro świat
będzie taki, jakim go dziś Wy, Młodzi, uczynicie. Ten świat będzie miał Wasze oblicze i będzie na Waszą miarę.
Budujcie katedrę, która będzie schronieniem dla wszystkiego, co czyste, uczciwe i radosne w sercach ludzkich. Nie wierzcie, że świat jest już stracony, to nie jest prawda. Żyjemy
w trudnych czasach, znajdujemy się w jakimś tunelu, lecz moje stare oczy widzą już na jego końcu światło.
Zmierzamy w stronę tego światła, zapamiętajcie to, co Wam powiedziałem. Pamiętajcie o tym, kiedy ja będę już na tamtym świecie. Mówię do Was, Młodzi, u progu roku
2000, że wiosna przyjdzie i że to WY będziecie jej świadkami, będziecie ogrodnikami miłości. Bądźcie siewcami Miłości! Zarażajcie miłością cały świat! Roznoście epidemię dobra!
Jedyne nieszczęście, jakie może Was spotkać, to być nikomu niepotrzebnym i mieć poczucie, że Wasze życie niczemu nie służy. Owoce nie zawsze będą odpowiadały Waszym wysiłkom. Czy kiedykolwiek
jednak było inaczej? Ważne jest nie to, ile się zbiera, lecz ile się sieje. Ważne jest nie to, kim się jest, ale ile się z siebie daje. Próby będą na Was spadać, lecz jeśli się pod nimi załamiecie,
to znaczyć będzie, że nie dość wysoko był utkwiony Wasz wzrok. Zapamiętajcie to dobrze: najlepszym sposobem, aby osuszyć łzy, jest spojrzeć w gwiazdy. Zapamiętajcie sercem i umysłem
świadectwo, jakie dziś Wam dałem.
Tak, przez 50 lat moja żona i ja przemierzaliśmy świat w służbie najuboższych z ubogich, najnieszczęśliwszych, najbardziej opuszczonych. Widzieliśmy wiele dramatów
i sami również przeżyliśmy wiele nieszczęść. Nie mówię tu o naszych zmaganiach fizycznych, o chorobach czy innych trudnościach - to są normalne sprawy w życiu;
wszystko to jest niczym, ponieważ ważniejsze jest dla nas to, że przeżyliśmy te 50 lat w służbie ludziom.
Młodzi, spójrzcie na mnie. Już mnie więcej z pewnością nie zobaczycie. Spójrzcie na mnie. Stoi przed Wami człowiek, który przez całe swoje życie był bardzo szczęśliwy. Także moja żona,
z którą obchodziliśmy w tym roku złote gody małżeńskie, która dzieliła ze mną wszystkie trudy i zmartwienia, która odwiedzała ze mną leprozoria,
dziś ma siwe włosy i bardzo szczęśliwe oblicze. Życzę Wam właśnie takiego szczęścia - zachowajcie w sercach nasze wskazówki, naszą złotą zasadę życia, niech jutro ona stanie
się Waszą zasadą. Gdziekolwiek przyjdzie Wam żyć! Aby kochać ludzi i pomagać im, wcale nie musicie jechać na drugi koniec świata.
Trędowaci są wokół Was, lecz ich trądu nie da się wyleczyć w taki sposób, jak ja to robiłem. Są inne rodzaje trądu, o wiele bardziej zaraźliwe i o wiele
bardziej odrażające. Wyleczyć je może tylko miłość. Pamiętajcie, powtarzam - to jest mój dar dla Was i wskazówka - dopóki będzie na świecie chociaż jeden niewinny człowiek cierpiący
z głodu, zimna czy prześladowań, dopóki będzie na świecie plaga głodu czy niesprawiedliwe więzienia, znaczyć to będzie, że wielkie orędzie miłości Chrystusa nie zostało wypełnione i chrześcijanie
nie będą mogli zwolnić kroku. I nikt z nas nie będzie miał prawa milczeć ani odpoczywać.
Pierre i kwiatki na autostradzie
Pierre miał 15 lat. Był grzecznym chłopcem i chodził do dobrej szkoły w dużym afrykańskim mieście. Porządny dzieciak - ani geniusz, ani nieuk, radził sobie dobrze. Rodzice
nie mieli zmartwień z jego powodu. Wszystko układało się pomyślnie do dnia, kiedy... jedna plamka, druga... Zaprowadzono go do szkolnego lekarza, który obejrzał chłopca i straszny
wyrok spadł na dziecko jak ostrze gilotyny: trąd... trąd! Jeszcze tego samego dnia został usunięty ze szkoły, a jego rodzice odmówili zabrania go do domu; był trędowaty, trędowaty
na zawsze. Chłopiec wolnym krokiem wyszedł na ulicę i usiadł w pobliżu rynsztoka. Znaleźliśmy go w czymś w rodzaju koczowiska, w którym zgromadzili
się zrozpaczeni nędzarze, w miejscu potwornym, gdzie około setki nieszczęśników siedziało razem w nadziei, że podzielenie się swoją biedą nie będzie jedynie spotęgowaniem ich osobistych
nieszczęść. Pierre siedział pośród tych starców - w większości zarażonych syfilisem, upośledzonych umysłowo, dotkniętych odrażającymi chorobami, szaleńców, którzy w atakach
agresji bili pozostałych - dziecko, które samotne w tym piekle daleko potworniejszym od wizji Dantego zapomniało ludzkiej mowy. Rozumiecie to? Ono nie umiało już nawet mówić! Kiedy próbował
coś powiedzieć, z gardła wyrywało mu się kilka nieskładnych dźwięków, a potem długo zanosił się szlochem.
Moja żona wzięła go na kolana i objęła ramionami tak, jakby chciała go nimi całego okryć, i zaczęła powoli, łagodnie, z delikatnym uśmiechem mówić do niego. Długo
trwało, zanim chłopiec odpowiedział uśmiechem, który rozproszył noc na jego wynędzniałej twarzy. Powiedziałem do tego chłopca: W twoim kraju nazywają mnie ojcem trędowatych; posłuchaj mnie,
jesteś więc moim synem. 100 kilometrów stąd jest ośrodek, który założyłem, gdzie będziesz leczony - ten ośrodek powstał dzięki Wam, drodzy mieszkańcy Thonon - miejsce to nazywa się Adzopé.
Nie jesteś jeszcze bardzo chory. Za pół roku wyzdrowiejesz. Nie pytam cię o zgodę, po prostu wsiadaj do samochodu. Za sześć miesięcy, jeśli mnie posłuchasz, będziesz zdrowy.
A w przyszłym roku wrócisz do szkoły i to do następnej klasy.
Czy mi wtedy uwierzył? Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem; w końcu było mu wszystko jedno, gdzie umrze. Pojechał z nami do Adzopé. Chociaż nie byłem lekarzem,
moja diagnoza była trafna - stan chłopca nie był bardzo poważny. W ośrodku uczył się korespondencyjnie i na początku następnego roku szkolnego mógł przejść do następnej klasy
w swojej szkole. Tam w międzyczasie usunięto ze stanowiska dyrektora, który tak głupio i okrutnie z nim postąpił.
Podczas swojego pobytu w ośrodku Pierre pisał do mnie wzruszające listy: „Pan jest dobrym człowiekiem, uznał mnie Pan za swojego syna. Każdej nocy mi się Pan śni. Dzięki
Panu moja dusza śpiewa”.
Trzeba być naprawdę małym, biednym i bardzo nieszczęśliwym, żeby wydobyć ze swojego krwawiącego serca takie zdanie: „Dzięki Panu moja dusza śpiewa”.
Opublikowałem ten list Pierre’a w naszym biuletynie i kilka tygodni później otrzymałem taką odpowiedź: „Proszę Pana, ja również mam na imię Pierre i też
mam 15 lat. Nie jestem chory na trąd. Mieszkam w Pantin niedaleko Paryża. Bardzo chciałbym pomóc temu nieszczęśliwemu chłopcu, ale mój ojciec jest bezrobotny; chciałbym go też o coś
zapytać, ale pewnie będzie się ze mnie śmiał. W zeszłą niedzielę wpadliśmy z kolegą na pewien pomysł, nazbieraliśmy na łące pierwiosnków i wieczorem stanęliśmy
przy autostradzie z Fontainebleau do Paryża, i sprzedawaliśmy je kierowcom”.
Wyobrażacie to sobie?... Zapewne w niedzielny wieczór na drogach między Evian a Thonon też panuje gęsty ruch, lecz między Fontainebleau a Paryżem samochody jadą wówczas
zderzak w zderzak, w zamieszaniu kierowcy, którzy zazwyczaj są uprzejmi i mili, krzyczą i klną jak szewcy - a dwaj chłopcy, korzystając z korka,
chodzą od samochodu do samochodu i proponują kierowcom przywiędłe, marne bukieciki pierwiosnków.
„Proszę kupić, proszę Pana, to dla biednego chłopca w Afryce, który choruje na trąd. Proszę Pana, on nie ma pieniędzy na lekarstwa, proszę kupić ode mnie te pierwiosnki”.
I zaczęły zdarzać się małe cuda. Niektórzy kierowcy odzyskiwali ludzki wyraz twarzy, odkręcali szybę i podawali uradowanym chłopcom po kilka franków. Uzbierała się całkiem spora suma -
40 franków. Ci chłopcy nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, że zrobili coś bardzo pięknego i wielkiego, coś bardzo ważnego, ponieważ przypomnieli nam - a to było
nam bardzo potrzebne - że w tym chaotycznym, niezrównoważonym, wręcz zepsutym świecie bez miłości nic nie jest możliwe, lecz z miłością wszystko jest możliwe. Być może najpiękniejszym
wspomnieniem z całego mojego wędrownego życia jest właśnie ów afrykański chłopiec, którego „dusza śpiewa”, ponieważ inny chłopiec we Francji pewnego niedzielnego popołudnia
sprzedawał kwiatki przy autostradzie.
Tłumaczenie: Lilla Danilecka
Pomóż w rozwoju naszego portalu