Ludzie mówią, że wiara pozwala lepiej żyć...
Anka mówi: Jestem kimś z pogranicza. Kimś balansującym na granicy dziwactwa i choroby. Tak mówią o mnie w pracy. Wiem o tym. Szepty za plecami,
urywane w połowie rozmowy, i te uśmieszki - nie wiem, jak je nazwać - głupkowate, pobłażliwe, lekceważące...
Jestem kimś z pogranicza, choć nieobdarzona widocznym kalectwem. Moja „graniczność” wynika z publicznego przyznawania się do wiary. Od razu wyjaśnię - nie jestem
nachalną ewangelizatorką, która uważa siebie za pępek świata i wszystkim wszystko ma za złe. Nie żyję w przekonaniu, że cały świat pójdzie do piekła, z wyjątkiem
mnie i księdza proboszcza.
Wszystko zaczęło się, gdy kiedyś, wracając z koleżankami z pracy, przeżegnałam się przed katedrą. Zobaczyłam kątem oka ich zdziwienie, pomieszane ze skrępowaniem.
Miałyśmy iść na zakupy, ale dziewczyny czymś się wymigały, nie pamiętam już czym. Gdy odmówiłam pracy w niedzielę, przekonując, że swoje obowiązki wykonam z powodzeniem w sobotę,
mało nie wyleciałam z pracy. Powiedziałam tylko o dniu Pańskim i skończyłam, widząc minę szefa. Koszmarem okazały się dyskusje w gronie znajomych z pracy
o czystości przedmałżeńskiej, aborcji, eutanazji, karze śmierci, klonowaniu, pornografii, alkoholu, programach reality show. Zawsze byłam na „nie”. Zawsze przeciwnego zdania. Sama
jedna. Do tego ta moja pielgrzymkowa pasja. No i doigrałam się.
Zza uchylonych drzwi sekretariatu usłyszałam swoją nową ksywkę - „dewota”. Zaczęły się docinki w rodzaju: - Czy powinnaś nosić tak krótkie spódnice?
- Nie proponujcie szampana, jak dziewczyna jest w krucjacie trzeźwości. Prawda, że jesteś?
- Słyszeliście o tym moście z kamiennymi lwami, co to podobno zaryczą, jak przejdzie obok nich dziewica? Wczoraj, gdy przechodziłam tym mostem z Anką, zaryczały...
- Jak nie zmienisz swojego podejścia do życia, zostaniesz sama jak palec.
- Nie przesadzaj z tą religijnością, to niemodne, nieeuropejskie...
Cytuję tylko te łagodniejsze aluzje.
Najzabawniejsza, a może i najokrutniejsza, jest puenta. Za moje „dziwactwa” zostałam wydalona z towarzystwa. Jestem jedynie grzecznie tolerowana.
Taka kaczka dziwaczka początku XXI wieku, co to bywa przydatna, ale niekompatybilna ze współczesnym światem. Na czym polega moja przydatność? Mam nadzieję, że daję świadectwo. Bez przechwałek,
zwyczajnie. Aha, moje koleżanki proszą mnie czasem o modlitwę w poważnej intencji. Nie odmawiam, ale gdy proponuję: - Pomódlmy się razem - zawsze potrafią się wymigać.
- Ty masz lepsze dojścia na górze - mówią wtedy. A ja się modlę, żeby Pan Bóg dał im wiarę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu