W związku z artykułami Krystiana Brodackiego pt. Wracajmy do źródeł (Niedziela nr 37 i 38/03) otrzymaliśmy list od p. Jolanty Król, organistki w jednym z lubelskich
kościołów. W liście czytamy: „...W moim kościele wierni bardzo ładnie i prawie zawsze śpiewają: są wdrażani do śpiewu. Najpierw, przed
Mszą św., przegrywam trudniejsze pieśni, aby się osłuchali. Zaczynając pieśń, śpiewam krótką frazę i czekam na odzew z kościoła. Zgromadzeni włączają się sami - wspaniale
sobie radzą bez mojej pomocy. Korzystam z rzutnika, nawet w zwykłe dni. Dobieram i transponuję prosty, lecz ciekawy akompaniament (nasze śpiewniki zawierają najczęściej
zbyt wysoką tonację, aby ktokolwiek mógł włączyć się do śpiewu...).
Dostrzegam następujące błędy popełniane przez organistów: używają zbyt wysokich tonacji; nie słuchają śpiewu wiernych; stosują zbyt urozmaiconą harmonię w akompaniamencie, co wytrąca ludzi
z właściwej melodii; grają zbyt głośno, zagłuszając śpiew; proponują repertuar źle dobrany, nie zachęcający do wspólnych śpiewów. Organista często jest przemęczony, akompaniując przy 120 i więcej
Mszach św. w ciągu miesiąca. Bywa, że nie dysponuje rzutnikiem (do tekstów), że organy są w złym stanie technicznym, że nagłośnienie i mikrofon są tak fatalne, iż organista
nie słyszy własnego głosu lub odbiera go w formie zniekształconej. Są też kościoły o fatalnej akustyce.
Problem osobny to włączanie do Mszy św. różnego typu scholi, zespołów gitarowych hałasujących ponad miarę, a nie angażujących w śpiew wiernych. Zresztą repertuar tych zespołów
- często piosenki pozbawione wszelkiej muzycznej ambicji - nie zachęca do śpiewania. Ludzi można jednak rozśpiewać - wiem to z własnego doświadczenia”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu