Losom Polaków, którzy wyjechali za chlebem, nie mając szans, by prowadzić normalne życie w kraju, poświęcony był 6 czerwca program w TVP 2 Warto rozmawiać. Rozmowę ekonomistów, socjologów i dziennikarzy przeplatały reportaże z miast europejskich, gdzie setki tysięcy młodych ludzi, często z dyplomami uniwersyteckimi, stanowią „białą służbę” - według określenia jednego z gości programu - demograficznie skarlałych, cierpiących na brak ludzi do pracy, bogatych społeczeństw. Absolwentka filozofii na UJ, lepiąca hamburgery, stała się symbolem wielowarstwowego problemu, ciężkiej choroby życia społecznego, niszczącej Polskę. Migawki z Europy ukazywały rodziny i informowały o całych miejscowościach, które zmuszone zostały do szukania środków do życia na obczyźnie. W wielu wypadkach oceny możliwości powrotu wypadały pesymistycznie. Emigranci to przedsiębiorczy, energiczni, dzielni ludzie, którzy w pewnym momencie zrezygnowali z walki o możliwość przetrwania w Polsce. Ich diagnozy: „W Polsce nie dojdzie się uczciwą pracą do niczego”, „Tu nie może być normalnie. Każdy wie, że tutaj nie da się żyć”; ich marzenia: „Gdyby w Polsce zdarzyła się taka rewolucja jak na Ukrainie...”; wreszcie ich wybory: „Nigdy, za nic w świecie nie wrócę do Polski” - są groźnym memento dla klasy politycznej, są bezlitosnym podsumowaniem ostatnich kilkunastu lat rządów w Polsce.
W dyskusji zderzyły się dwa stanowiska. Jedno - reprezentowane przez Andrzeja Celińskiego (SLD, dawniej UW) - że winę ponosi zbyt mała aktywność państwa w wymyślaniu nowych strategii przeciwdziałania bezrobociu („Polskie państwo jest tak straszliwie mało kreatywne”) i w zapewnianiu powszechnego dostępu do edukacji („Przed wojną kształciło się u nas proporcjonalnie więcej ludzi ze środowisk najbiedniejszych; dziś biedni nie mają wstępu na uniwersytety”). I drugie - którego wyrazicielami byli Ireneusz Jabłoński, ekonomista z Centrum Adama Smitha, oraz Przemysław Wipler, prawnik z Fundacji Odpowiedzialność Obywatelska - dowodzące, że podstawowe błędy państwa wynikają z takiego opodatkowania pracy, że staje się ona w kraju nieopłacalna. Państwo próbuje narzucać swoją wizję gospodarki przedsiębiorcom, zamiast maksymalnie im sprzyjać, poszerzając zakres wolności gospodarczej. Wipler przestrzegał, że ludzi, którzy wyjeżdżają dziś zmywać garnki w Niemczech czy Irlandii, wcześniej czy później w Polsce będzie dojmująco brakować. Dziś korzystają oni z tego, że na Zachodzie Europy jest zapaść demograficzna, z której wynika łatwość zdobycia pracy, jednak jest oczywiste - jak argumentował Jabłoński - że zasadniczą korzyść odnoszą tu kraje, które dają zatrudnienie, a nie te, które wysyłają ludzi do pracy, nie sami pracownicy. Ogromny potencjał młodych ludzi jest, na tle starzejącej się Europy, wielkim bogactwem Polski, niedocenianym przez rządzących, niefrasobliwie roztrwanianym. Żeby skorzystać z tego potencjału, potrzebna jest mądrość klasy politycznej, tym bardziej, że - według prognoz - także i my zostaniemy wkrótce dotknięci dramatycznymi problemami niżu demograficznego i wtedy będziemy zmuszeni szukać pomocy u imigrantów.
W programie przypomniano entuzjastyczne prognozy Leszka Millera, który mówił o perspektywie wyjazdu polskiej młodzieży do krajów UE za chlebem jako o jakiejś nieprawdopodobnej szansie życiowej, podczas gdy obraz prawdziwy ukazuje dramat rozbicia rodzin, tęsknotę, frustrację i poczucie, że zostało się z własnej ojczyzny wygnanym. Ks. Arkadiusz Siergiejczuk z Siemiatycz pytał, ilu z wyjeżdżających będzie w stanie założyć normalną rodzinę i kto odpowie za stan rodzin, które ciężko chorują w wyniku wieloletniej, przymusowej rozłąki. Czy naprawdę jest nam obojętne, pytał Jan Pospieszalski, ilu Polaków wyjedzie za granicę, żeby już nigdy do Polski nie wrócić? Piotr Skwieciński podkreślał, że dzisiejsza emigracja ma podobne podłoże jak wielka fala emigracji stanu wojennego, dziś często, tak jak wtedy, wyjeżdżają najwartościowsi ludzie - wracają nieliczni (na 1,5 mln tych, którzy wyjechali po 1981 r., wróciło ok. 100 tys.). Jan Pospieszalski przypomniał, że w polskiej historii wielka emigracja zawsze oznaczała jakąś klęskę. Natomiast reprezentujący dzisiejszą ekipę władzy Krzysztof Kaczmarek, dyrektor Departamentu Rynku Pracy Ministerstwa Gospodarki i Pracy, dowodził, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego, bowiem „zawsze w historii, jak większość biednych narodów, mieliśmy skłonność do pracy na czarno”. Optymizm - jego zdaniem - należy czerpać stąd, że mamy bardzo dobrze przygotowane „służby zatrudnieniowe” oraz że restrukturyzacja, która obejmuje nie jeden region, a cały kraj, musi, siłą rzeczy, trwać dłużej i mieć bardziej trwałe negatywne następstwa.
Wyraziciele myśli podyktowanej nie doktryną, nie odgrzewanym socjalizmem, a zdrowym rozsądkiem, zdecydowanie odparli tezę, iż przyczyną patologii jest zbyt nikłe inwestowanie państwa i brak „polityki przemysłowej”. Bezrobocie jest skutkiem nadmiernej ingerencji państwa w gospodarkę, skutkiem socjalizmu, bo to „nie rząd robi miejsca pracy”, a przedsiębiorcy, którym trzeba pozwolić się rozwijać, rezygnując z obłędnego opodatkowywania zatrudnienia. Wielkim grzechem będzie nieskorzystanie z jedynego, ale naprawdę wielkiego kapitału, jakim dysponuje Polska - ludzi chcących i potrafiących pracować.
Pomóż w rozwoju naszego portalu