Sługa Boży Stefan Kardynał Wyszyński był ojcem naszego Narodu. Był też ojcem duchowym Instytutu Świeckiego zwanego Ósemką. Z okazji przypadającej w tym roku 25. rocznicy jego śmierci pragnę napisać, jak stał się naszym ojcem.
Był rok 1942. Trwała wojna. Przeżywałyśmy w Warszawie sądne dni, ale pracowałyśmy i uczyłyśmy się pomimo tych strasznych warunków. Najważniejsza dla mnie była nowa idea „Miasta Dziewcząt”, idea wychowywania polskich dziewcząt, aby przez odrodzoną kobietę odrodziła się religijnie i moralnie nasza Ojczyzna. Sprawa „Miasta Dziewcząt” wymagała od nas rzetelnego przygotowania, zwłaszcza z dziedziny socjologii.
Znałyśmy p. Halinę Dernałowicz, założycielkę pierwszego w Polsce Instytutu Świeckiego. Do niej zwróciłam się z prośbą o pomoc, aby wskazała nam księdza, który zgodziłby się na wykłady z Katolickiej Nauki Społecznej. Pani Halina z radością odpowiedziała, że właśnie zna profesora Seminarium Włocławskiego - ks. Stefana Wyszyńskiego. Jest to niesłychanie mądry i Boży człowiek i prawdopodobnie zechce poprowadzić takie wykłady. Obecnie przebywa w Laskach.
Rzeczywiście, Ksiądz Profesor zgodził się i wyznaczył termin spotkania na 1 listopada, na godzinę ósmą rano, na Mszę św. Idąc do Lasek, zaczęłyśmy błądzić, chociaż droga była prosta. Przysiadłam zmęczona na kamieniu i powiedziałam, że dalej nie idę. Powstały we mnie takie opory, jakich przedtem nie miewałam. Gdy tak siedziałam na tym kamieniu, przyszła mi nagle do głowy myśl: „Dlaczego ja mam taki opór, który - wydaje się - nie jest moim grymasem, tylko działaniem jakiejś innej siły we mnie? Jest to po prostu pokusa diabelska. Widocznie tam ma nas spotkać coś naprawdę wielkiego i radosnego. Tam czeka Bóg z wielką łaską, która będzie miała wpływ na całe nasze życie”. Gdy to sobie uświadomiłam, natychmiast się poderwałam i bez słowa protestu ruszyłam w drogę.
Kiedy doszłyśmy do Lasek, Msza św. już się rozpoczęła. Stanęłyśmy razem po prawej stronie ołtarza. Było nas pięć. Gdy ks. Wyszyński odwrócił się twarzą do ludzi i zobaczyłam go po raz pierwszy, byłam zawiedziona. Wyobrażałam sobie człowieka dużo starszego i nie wiadomo dlaczego... z czarną brodą. Skąd taki pomysł? Przecież księża nie nosili brody. Nie wiem! Tymczasem zobaczyłam młodego człowieka, jakby zaraz po ukończeniu seminarium, z jasnymi włosami i... bez brody.
Ważne jest jednak to, że naszego ojca poznałyśmy i zobaczyłyśmy po raz pierwszy przy ołtarzu, gdy sprawował Najświętszą Ofiarę.
Po Mszy św. zostałyśmy zaproszone na śniadanie do „hoteliku”. Tam czekałyśmy na Księdza Profesora i na Panią Halinę. W pewnym momencie otworzyły się drzwi i weszły oczekiwane przez nas osoby. Ks. Wyszyński był w bardzo skromnej sutannie i w jakimś wyszarzałym płaszczu. Na głowie miał biret.
I wtedy, chociaż było nas pięć i Pani Halina nas nie przedstawiła, Ksiądz Profesor zwrócił się wprost do mnie i powiedział serdecznie: „A to jest Marysia?”. To, że nie powiedział „panna Marysia”, tylko wymienił samo imię, natychmiast mnie zachwyciło i wszelka bariera znikła. Stał mi się od razu niesłychanie bliski.
Potem wysłuchaliśmy wykładu na temat: Kompetencje społeczne Kościoła katolickiego. Wykład ten pamiętam do dziś. Ks. Wyszyński mówił do nas przeszło godzinę, ale wcale się nam nie dłużyło. Siedziałyśmy wpatrzone w niego, bez drgnienia. Wykład był szalenie ciekawy. Temat był dla nas zupełnie nowy, odkrywczy. Treści, które mówił głosem spokojnym, poważnym, budziły w nas młodzieńczy entuzjazm. Widać było, że ks. Wyszyńskiemu miłe jest nasze zasłuchanie. Widać, że ziarno padło w chłonną ziemię.
Wtedy postanowiłam, że temu Księdzu powiem wszystko o idei „Miasta Dziewcząt”, o nas.
Po południu spotkałyśmy się ponownie z ks. Wyszyńskim i z Panią Haliną. Ksiądz Profesor zwrócił się do mnie z pytaniem: „Panno Marysiu, niech pani opowie, co wy robicie?”. Zaczęłam więc mówić o tej części ideologii „Miasta Dziewcząt”, która łączyła się z przygotowaniem „apostołów środowiska”, o tym, że chcemy zbierać dziewczęta z różnych warstw społecznych, wychowywać je w duchu ponadśrodowiskowym i kierować do tych samych środowisk, z których się rekrutują. Mamy przekonanie, że najlepszymi apostołami są ludzie pochodzący z danego środowiska. „Panno Marysiu, skąd pani to wie? Czy pani czytała encykliki społeczne papieży? - Rerum novarum Leona XIII i Quadragessimo anno Piusa XI?”. Głupio mi było, że nie czytałam tych encyklik, odpowiedziałam jednak zgodnie z prawdą: „Nigdy w życiu tego nie czytałam”. Ksiądz Profesor spytał znowu: „Wobec tego, skąd pani to wie, bo przecież są to myśli encyklik społecznych. Wychowanie «apostołów środowiska» to pojęcie użyte w encyklikach papieskich”. Wydawało mi się, że to, co teraz powiem, zabrzmi pyszałkowato, że zrobi złe wrażenie, ale odważyłam się i wyjąkałam: „Z Ducha Świętego”. Ks. Wyszyński serdecznie się uśmiechnął i powiedział: „Chyba że tak!”.
Przyszedł czas rozstania, ale radowała nas myśl, że Ksiądz Profesor obiecał nam kolejne spotkanie. Przygotowywałyśmy się do niego nowenną do Ducha Świętego przez przyczynę Matki Najświętszej w tej intencji, aby przez jego usta przyszła do nas odpowiedź od Boga samego, co mamy robić z naszą sprawą. Czy jest ona Boża, czy nie jest. Chociaż nie miałam żadnych wątpliwości, jednak potrzebna mi była wyraźna odpowiedź Kościoła. „Umówiłam się” z Matką Bożą tak: „Gdy ks. Wyszyński będzie nam dawał odpowiedź, niech użyje słowa «realne». Jeżeli powie, że to jest realne, będę miała od Matki Bożej konkretny znak, że nasza idea jest z Boga”.
Za kilka dni spotkałyśmy się z Księdzem Profesorem u sióstr urszulanek na ul. Tamka 30. Ksiądz zaczął: „Miałyście mi coś do powiedzenia. Panno Marysiu, niech pani nie traci czasu. Proszę mówić z całym zaufaniem”. W ciągu kilkunastu minut powiedziałam całą istotę naszej idei. Gdy skończyłam, dosłownie zamarłyśmy w oczekiwaniu na odpowiedź. Ks. Wyszyński odpowiedział: „Wy jesteście wariackie - zawiesił głos, uśmiechnął się i dokończył - ale kochane dusze!”. Potem zwrócił się do mnie: „Panno Marysiu, a pani mam szczególnie coś do powiedzenia, że to jest, moje dziecko, przede wszystkim... realne”.
Rozpłakałam się. Ks. Wyszyński nie wiedział, co mi się stało. A ja miałam wrażenie, że przez jego usta Matka Boża dała mi odpowiedź. W tym momencie wiedziałam, że nasza sprawa ma ojca.
Od tej pory ks. Wyszyński był dla nas rzeczywiście znakiem Bożym na ziemi, znakiem naszej sprawy. Najbardziej oczarowało nas to, że był taki ludzki, jego zainteresowanie drugą osobą, ojcowska dobroć i troska („Czy ci nie zimno, czy nie jesteś głodna...”) oraz głęboka mądrość. Stał się naszym ojcem i był nim do końca swego życia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu