TOMASZ STRÓŻANOWSKI: - Zacznijmy od wspomnień. Co łączyło Księdza Biskupa z Toruniem i ziemią chełmińską przed objęciem tutejszej stolicy biskupiej?
BP ANDRZEJ SUSKI: - O ile dobrze pamiętam, przed zamieszkaniem na stałe w Toruniu, byłem tu zaledwie kilka razy jako turysta. Podziwiałem piękno tutejszej architektury, ceniłem rolę Torunia jako ośrodka kulturalnego, brakowało mi jednak osobistych związków z tym miastem. Nie miałem w Toruniu rodziny ani bliskich znajomych. W tym sensie więc nominacja Ojca Świętego skierowała mnie w miejsce, którego praktycznie nie znałem.
- Kiedy Ksiądz Biskup dowiedział się o swojej nominacji?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Kilka dni przed oficjalnym ogłoszeniem bulli Ojca Świętego, powołującej do życia nowe polskie diecezje, wydanej 25 marca 1992 r. Było to podczas obrad Konferencji Episkopatu Polski, a wiadomość przekazał mi nuncjusz apostolski, abp Józef Kowalczyk. Pamiętam dobrze mój pierwszy dzień w Toruniu. Wieczorem w dniu ogłoszenia papieskiej bulli w bazylice Świętych Janów, podniesionej właśnie do rangi kościoła katedralnego, odbyło się nabożeństwo, podczas którego w obecności miejscowego duchowieństwa i wiernych świeckich został odczytany dokument Ojca Świętego. Natomiast mój ingres miał miejsce nieco później, 31 maja.
- Czy decyzja o przyjęciu nominacji przyszła łatwo?
Reklama
- W obliczu czegoś nowego człowiekowi zawsze towarzyszą jakieś obawy. Mnie z pewnością w podjęciu decyzji pomogły wcześniejsze doświadczenia pracy duszpasterskiej w diecezji, zebrane w trakcie pełnienia obowiązków biskupa pomocniczego w Płocku.
- Rodzinne strony Księdza Biskupa to...
- Płock. Tam się urodziłem, uczęszczałem do szkół i wstąpiłem do seminarium duchownego. Dopiero po jego ukończeniu, gdy otrzymałem święcenia kapłańskie, po raz pierwszy na dłużej opuściłem moje rodzinne miasto, wyjeżdżając na studia do Rzymu. Po latach powróciłem do płockiego seminarium jako wykładowca.
- W życiu Księdza Biskupa można wyróżnić bardzo wyraźne etapy: Płock - Rzym - Płock - Toruń...
- Tak. Był w tym wszystkim jeszcze epizod warszawski, kiedy wykładałem na ATK, a potem przyszły obowiązki moderatora i rektora płockiego seminarium, wreszcie - nominacja na biskupa pomocniczego w 1986 r
- Jak wyglądała droga do kapłaństwa? Czy Ksiądz Biskup pamięta jakiś wyraźny moment, w którym po raz pierwszy pomyślał, że zostanie księdzem?
- Była to bardzo zwyczajna droga bez szczególnych, przełomowych zdarzeń. Odkąd pamiętam, zawsze marzyłem, by zostać kapłanem. Myślę, że niebagatelną rolę odegrała tu służba ministrancka.
- Proszę powiedzieć kilka słów o swojej rodzinie.
- Nie mam rodzeństwa, więc moja rodzina była bardzo nieliczna, tym bardziej że kiedy miałem 18 lat i byłem w klasie maturalnej, zmarł mój ojciec. Moja mama natomiast żyje i od roku - ze względu na stan zdrowia - mieszka u mnie.
Reklama
- Czy mama przeżywała to ciężko, że oddaje jedynego syna na służbę kapłańską?
- Wydaje mi się, że w rodzinach katolickich zawsze istnieje gotowość na przyjęcie Bożego powołania i tak to wyglądało w moim przypadku.
- Czy studia w Rzymie były ważnym etapem w życiu Księdza Biskupa?
- Zostałem na nie skierowany tuż po święceniach kapłańskich, pod koniec 1965 r. Przed podjęciem studiów w Papieskim Instytucie Biblijnym musiałem poświęcić dwa lata na uzyskanie licencjatu z teologii (na Uniwersytecie Gregoriańskim), jako że płockie seminarium nie nadawało stopni akademickich. W trakcie studiów biblijnych przedmiotem moich szczególnych badań były poetyckie fragmenty Nowego Testamentu, a tematem pracy doktorskiej - prolog do Listu św. Pawła do Efezjan.
Ważną rolę w przygotowaniu do studiów biblijnych odegrał mój profesor z seminarium duchownego, ks. Piotr Szefler, który włożył wiele wysiłku w to, by dać mi solidne podstawy greki i języka hebrajskiego. W Rzymie natomiast ugruntowałem znajomość łaciny. W tamtych czasach wszystkie wykłady, a także egzaminy, odbywały się w tym właśnie języku; włoski był potrzebny raczej jako narzędzie praktycznej, codziennej komunikacji poza uczelnią.
- Ile lat Ksiądz Biskup spędził w Rzymie?
Reklama
- Przeszło sześć. Wyjechałem tam w październiku 1965 r., kiedy dobiegał końca Sobór Watykański II. Trzykrotnie byłem w auli soborowej w trakcie obrad, m.in. w dniu, kiedy odbywało się głosowanie nad konstytucją "Dei Verbum", a także podczas uroczystego zamknięcia obrad Soboru 8 grudnia 1965 r.
- Czy po doświadczeniu Gomułkowskiej szarzyzny zderzenie z Zachodem było bardzo bolesne?
- To był zupełnie inny świat. Świat pluralizmu politycznego, nieskrępowanej wymiany myśli, swobody podróżowania. Świat, w którym człowiek był właścicielem własnego paszportu. A ja? Przez cztery lata nie mogłem przyjechać choćby na krótko do Polski, ponieważ powrót oznaczałby utratę paszportu. Sytuacja zmieniła się, gdy przyznano mi paszport konsularny, uprawniający do wielokrotnego przekraczania granicy.
- Minęło 10 lat od utworzenia diecezji toruńskiej. Każda okrągła rocznica skłania do refleksji, do próby bilansu. Jakie są największe osiągnięcia tych 10 lat?
- Niewątpliwie cieszy sam fakt ukształtowania struktur diecezji. Po 10 latach posiada ona instytucje niezbędne do efektywnego funkcjonowania. Mamy seminarium duchowne, instytucje wspomagające duszpasterstwo: domy rekolekcyjne, szkoły kształcące katechetów, studium etyki społecznej, szkołę liderów. Nie sposób pominąć tutaj Caritas jako narzędzia niesienia pomocy potrzebującym. Nie mówię już o Kurii diecezjalnej, która musiała zaistnieć jako pierwszy organ koordynujący wszystkie prace. Diecezja została już zasadniczo ukształtowana.
- A co budzi niedosyt?
Reklama
- W pierwszym rzędzie wymieniłbym jeszcze trwające i przedłużające się prace I synodu diecezjalnego, rozpoczętego w 1995 r.
- Przed jakimi nowymi zadaniami staje nasza diecezja?
- Planujemy rozbudowę struktur Caritas. Dotychczas powstały trzy centra: w Toruniu, Grudziądzu i Działdowie. Trwa organizacja czwartego centrum w Brodnicy. W Grudziądzu rozpoczęła działalność bursa dla młodzieży wiejskiej uczęszczającej do szkół średnich, a w podtoruńskim Przysieku remontowany jest analogiczny obiekt dla studentów. Ponadto podjęte zostały prace nad zorganizowaniem hospicjum w Działdowie.
Jeśli chodzi o program duszpasterski to - jak wiemy - właśnie rozpoczyna się peregrynacja obrazu Jezusa Miłosiernego. Chodzi tu nie tylko o pogłębienie kultu Miłosierdzia Bożego w naszej diecezji, ale również o rozbudzenie jeszcze głębszego kultu eucharystycznego, m.in. przez nieustającą adorację Najświętszego Sakramentu.
- Lata po upadku komunizmu pokazały, że dar wolności bywa zadaniem niełatwym do udźwignięcia. W Polsce pojawiły się silne tendencje laickie, wielu ludzi żyje tak, jak gdyby Boga nie było. Czy zagraża nam neopogaństwo?
Reklama
- Oczywiście, pewne obawy są uzasadnione. Wcześniej podobne przemiany zaszły przecież w krajach, które niegdyś były głęboko katolickie. Jednak w przypadku Polski doświadczenia ostatnich lat każą mi patrzeć na ten problem optymistycznie. Pamiętam. jak przepowiadano, że wraz ze zmianami społeczno-politycznymi nastąpi szybka sekularyzacja. Mówiono, że opustoszeją seminaria duchowne, a ludzie przestaną chodzić do kościoła. Statystyki przeczą tym czarnym prognozom. Polski katolicyzm, choć czasami określany jako ludowy, powierzchowny, przeszedł takie próby - rozbiory, okupacja, komunizm - które uodporniły go na rozmaite burze dziejowe. Nie wydaje mi się, żeby Polska miała powielić wzorce zachodnie, co wcale nie oznacza, że nie ma i nie będzie pewnego naporu laicyzacji. Trzeba więc podejmować wysiłki duszpasterskie, by przeciwdziałać niekorzystnym tendencjom.
- Żyjemy w czasach pluralizmu. Dzisiejszy świat przypomina wielki tygiel, w którym mieszają się różne teorie, poglądy, opinie, rady, jak mamy żyć. Wiele z nich jest bardzo dalekich od chrześcijańskiej koncepcji życia. Powstaje zatem pytanie: jaką postawę powinni wobec nich zająć chrześcijanie? Obronną, ostrożną, pełną obawy o czystość własnej tradycji czy otwartą, nastawioną na dialog także z tymi, którzy otwarcie deklarują, że z Chrystusem nie jest im po drodze?
Reklama
- Uważam, że wielce pouczające w tym względzie są początki chrześcijaństwa. Jezus wyraźnie polecił Apostołom, by szli na cały świat głosić Ewangelię. Nie zalecił im hermetycznego zamknięcia się na otaczającą ich rzeczywistość pogańską. A więc działania Kościoła od samego początku cechował kierunek "ku światu". Oczywiście, chrześcijanin musi wiedzieć, co ten świat ze sobą niesie; a niesie zarówno wartości pozytywne, jak i zagrożenia. Chrześcijaństwo potrafiło zasymilować to, co w świecie było pozytywne, wartościowe. Tak było np. z filozofią grecką, która z czasem posłużyła przecież jako narzędzie do wyrażenia prawd chrześcijańskich.
Tak więc przenikanie świata wartościami chrześcijańskimi, a z drugiej strony otwartość na bogactwo kultur świata, czyli to, co się nazywa inkulturacją chrześcijaństwa - oto najlepsza chyba droga. Innymi słowy - jest to droga dialogu ze światem.
- Gdzie przebiega - i czy w ogóle istnieje - granica takiego dialogu?
- W chrześcijaństwie jest coś, co decyduje o naszej tożsamości. Chrześcijanie mają własny kodeks moralności ewangelicznej. W tym zakresie nie ma ustępstw i nie może ich być. Dialog nie może oznaczać synkretyzmu, dołączania do owego kodeksu zasad obcych chrześcijaństwu i uznawaniu ich za własne. Jednak wobec środowisk nieżyczliwych Kościołowi winna obowiązywać zasada dialogu: wsłuchiwania się w ich racje i rzetelnego przedstawiania własnych argumentów. Ojciec Święty powiedział, że dialog jest nowym imieniem miłości, miłość zaś stanowi serce chrześ-cijaństwa. Sądzę zatem, że jako chrześcijanie z dialogu zrezygnować nie możemy. Inne metody nie będą skuteczne i niejednokrotnie mogą doprowadzić do nowych podziałów. Powtarzam jednak: dialog nie może polegać na tanich kompromisach za cenę prawdy.
- Z czego wynikają różnice w podejściu przedstawicieli hierarchii kościelnej do różnych zjawisk życia pub-licznego? Dlaczego na przykład jedni biskupi wyraźnie darzą życzliwością Radio Maryja, a inni wypowiadają się o nim krytycznie; jedni deklarują się jako zwolennicy wejścia Polski do Unii Europejskiej, inni zaś gorąco przestrzegają przed takim krokiem? Przykłady takich rozbieżności można długo wyliczać.
Reklama
- W obrębie zagadnień duszpasterskich nie ma różnic w Episkopacie, o czym świadczą jednoznacznie listy pasterskie. Pamiętajmy jednak, że biskupi są także obywatelami kraju i w zakresie swych obywatelskich uprawnień mają prawo do własnego zdania. Chcę mocno podkreślić: nie możemy mylić nauczania biskupów w zakresie wiary i moralności chrześcijańskiej z wypowiedziami poszczególnych biskupów w tych dziedzinach, w których występują nie z urzędu, lecz jako obywatele i mają prawo do własnego zdania.
- Od tych bardzo ogólnych problemów powróćmy do bardziej osobistych pytań. Jak wygląda powszedni dzień pracy Biskupa Toruńskiego?
- Trudno powiedzieć, gdyż każdy dzień wygląda nieco inaczej. Jeżeli nie wyjeżdżam poza Toruń, wstaję o godz. 6.00, zaczynając dzień od modlitwy kapłańskiej, od brewiarza i od rozmyślania. O godz. 7.30 odprawiam Mszę św. w kaplicy domowej, po śniadaniu mam chwilę na przegląd prasy (to jest stały punkt dnia), ewentualnie przygotowuję dokumenty potrzebne na dany dzień. Od godz. 9.00 do 13.00 pracuję w Kurii: przyjmuję interesantów, spotykam się z pracownikami, z przedstawicielami rozmaitych instytucji, z księżmi. Po obiedzie powracam do pracy; redaguję teksty dokumentów, bardzo często wyjeżdżam z posługą duszpasterską do parafii. Mam też sporo obowiązków ponaddiecezjalnych: jestem przewodniczącym Komisji Episkopatu ds. Duchowieństwa, odpowiedzialnym m.in. za formację seminaryjną. Uczestniczę w obradach Konferencji Episkopatu Polski, bywam zapraszany na różnego rodzaju sympozja itd. Bez przesady mogę zatem powiedzieć, że pracuję od wczesnego rana do późnego wieczora.
- Czy wobec tego Ksiądz Biskup w ogóle wie, co to jest czas wolny, czas dla siebie?
- Czasu na życie prywatne pozostaje mi raczej niewiele.
- A jeśli już zdarza się jakaś wolna godzina?
Reklama
- (Śmiech) Oczywiście, chętnie czytam różne rzeczy, bo bez lektury człowiek ubożeje. Czytam zwłaszcza publikacje służące pracy duszpasterskiej, pomocne np. w opracowaniu kazań czy innych wystąpień. Chętnie wracam do przedmiotu moich studiów - szkoda mi po prostu tych lat, włożonego wysiłku, nie chcę, by nie przynosił żadnych owoców. Mam swoje pola tematyczne, które staram się pielęgnować. Niekiedy piszę jakiś artykuł - jest kilka tematów, które staram się śledzić na bieżąco i gromadzę do nich literaturę. Od czasu do czasu zdarza mi się przeczytać jakąś powieść współczesną, natomiast z poezją mam raczej słaby kontakt.
- Czy biskupom przysługuje urlop?
- Prawo kanoniczne mówi o jednym miesiącu. W praktyce wykorzystuję zazwyczaj dwa tygodnie, resztę zaś spędzam w diecezji, może w nieco bardziej wypoczynkowy sposób, ale jednocześnie już w pewnym kontekście duszpasterskim, np. odwiedzam dzieci na koloniach organizowanych przez Caritas, czy towarzyszę pielgrzymom.
- Ulubione miejsce urlopowe to...
- Dla mnie niewątpliwie jest to Rzym. Mam tam okazję do wędrówek po specjalistycznych księgarniach, gdzie wyszukuję pozycje niedostępne w Polsce. Ponadto każdy pobyt w Rzymie to sposobność do doświadczenia, czym jest Kościół powszechny.
- Czy po 10 latach spędzonych w Toruniu Ksiądz Biskup czuje się jednym z nas?
- Zdecydowanie tak!
- Ile serca pozostało w Płocku, a ile jest w Toruniu?
- Mogą to poświadczyć księża, że kiedy wracam z podróży do Torunia i widzę z mostu panoramę Starówki, to zawsze mówię: "Jesteśmy w domu"...
- Co jest największym krzyżem Biskupa Toruńskiego?
- Myślę, że tak jak dla każdego biskupa są to sprawy personalne. W nich dotyka się konkretnego człowieka, którego trzeba zrozumieć w jego złożoności, w jego blaskach i cieniach, a to nie jest łatwe. I kiedy przychodzi mi podjąć decyzje, które mogą być odebrane jako niekorzystne dla zainteresowanego, zawsze powstaje pytanie, czy kogoś nie krzywdzę, czy daję komuś należną mu satysfakcję. To jest chyba ten najtrudniejszy moment w moim posługiwaniu biskupim.
- Serdecznie dziękuję za rozmowę i poświęcony czas.