Przewodniczący José Manuel Barroso na ostatnim nieformalnym szczycie Unii Europejskiej oświadczył, że kraje takie, jak Polska i Czechy „mają obowiązek” przyjąć euro, ponieważ się do tego zobowiązały. Dziwne, że nie wymienił Szwecji, która też się do tego zobowiązała, a sześć lat temu w referendum nie zgodziła się na porzucenie swojej korony. Szwecja zaś odrzuciła nie zobowiązania, ale propozycję wykonywania ich w czasie, którego nie uznała za właściwy, i w warunkach, kiedy wielu innych członków Unii Europejskiej zachowuje narodowe waluty. Miała do tego prawo Szwecja i my również mamy prawo. Przewodniczący Komisji Europejskiej powinien pamiętać, że oba kraje należą do Unii Europejskiej, co więcej - do Unii należą zarówno państwa posługujące się wspólną walutą, jak i zachowujące swoje narodowe pieniądze, a solidarność europejska musi dotyczyć i jednych, i drugich. José Manuel Barroso przede wszystkim powinien pamiętać, że Komisja Europejska, którą kieruje, stoi na czele całej Unii Europejskiej, a nie na czele unii euro.
Niestety, opinie podobne do przewodniczącego Barroso wygłasza bez przerwy premier Donald Tusk. A od polskiego premiera należy oczekiwać nie tego, by był rzecznikiem interesów eurokracji wobec Polski, ale rzecznikiem interesów Polski na forum Unii Europejskiej. Nie ma bowiem solidarnej Europy bez szacunku dla praw i interesów naszego kraju.
Warto też uświadomić sobie na czym konkretnie polegają owe zobowiązania, którymi szermują przewodniczący Barroso i premier Tusk. Art. 2 Traktatu o Unii Europejskiej stanowi, że celem Unii jest „doprowadzenie do zrównoważonego i trwałego rozwoju [poprzez] umocnienie gospodarczej i społecznej spójności” całej Europy, a równolegle do tego „ustanowienie unii gospodarczej i walutowej, obejmującej docelowo jedną walutę”. Tak więc, z traktatowego punktu widzenia, to nie wspólna waluta ma prowadzić do zbliżonego poziomu życia i rozwoju gospodarczego, ale odwrotnie - wyrównanie różnic gospodarczych może otworzyć pole do unii walutowej. Bo, z perspektywy czysto ekonomicznej, wyraźne różnice rozwoju nie pozwalają dziś uznać całej Unii Europejskiej za optymalny obszar walutowy.
Szczyt, o którym wspomniałem na początku, stał się natomiast kolejną zmarnowaną okazją, by przypomnieć powszechne zasady, które obowiązują, choć do tej pory ignorowane są przez państwa dominujące w Unii. Premier zmarnował okazję na przykład, by przypomnieć, że Niemcy i Austria mają obowiązek otworzyć granice dla środkowoeuropejskich pracowników w imię fundamentalnej zasady wolnego przepływu pracy w Unii. Albo że w imię zasad uczciwej konkurencji Unia Europejska ma obowiązek zrównać wysokość dopłat rolnych w Polsce i w Europie Zachodniej. Albo że szczególne prawa do pomocy publicznej w celu rekonstrukcji gospodarki po komunizmie, przyznane Niemcom wschodnim w art. 87 Traktatu ustanawiającego Wspólnotę Europejską, powinny być standardem służącym interesom gospodarczym wszystkich państw Unii wyzwolonych z komunizmu.
Czym stoczniowcy z Rostocka zasłużyli sobie na większą solidarność Europy niż stoczniowcy ze Szczecina i Gdańska?
Gdy rząd PO-PSL chce uniknąć poważnej debaty o Polsce - stara się zdegradować racje oponentów zaklęciami o „eurosceptyce”. Te polityczne czary to nowy rodzaj gry w pomidora, którą pamiętamy z dzieciństwa - słowo, które zastępuje wszystko i które (co gorsza) unieważnia wszystko. A w przypadku euro nie chodzi o żadną „eurosceptykę”, tylko o poziom życia jutra i warunki rozwoju Polski na nadchodzące lata. Doświadczenia Słowacji i Litwy, gwałtowny wzrost cen - pokazują, do czego prowadzi porzucenie narodowego pieniądza przez słabsze ekonomicznie państwo albo forsowna polityka walutowej konwergencji.
Własny pieniądz pozostaje zasadniczym elementem polskiej polityki gospodarczej - właśnie walki o wyrównywanie różnic na kontynencie, będące jednym z oficjalnych celów współpracy europejskiej. Nie można go ani porzucać, ani lekką ręką rzucać na referendalny stolik gry partyjnej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu