Wtorek. Właśnie wróciłem z kościoła. Msza św. w dzień powszedni. W ławkach kilka osób. Tych samych niemal codziennie. Wzrastając w kapłaństwie, coraz bardziej dochodzę do wniosku, że najważniejszym zadaniem księdza i tym, co najcenniejszego ma do dyspozycji - zresztą, nie z racji swoich osobistych zasług - jest szafowanie łaską Pana Boga. Niby to takie oczywiste, ale po raz kolejny okazuje się, że i do oczywistości człowiek musi nieraz dorosnąć. Mam takie podejrzenie, że kryzys ze spowiedzią jest też w jakiejś mierze spowodowany tym, że zbyt rzadko - zbyt krótko - my, księża, siedzimy w konfesjonale, a to przecież, nawet patrząc od strony ludzkiej, jeden z tych coraz bardziej pożądanych momentów, kiedy mamy okazję na szczerą rozmowę z człowiekiem, który dobrowolnie - choć czasem zdarza się, że z racji kartki - przychodzi do księdza, bo szuka pomocy. Ale po prawdzie nie o tym chciałem pisać. To tylko taki odskok - zresztą, może będzie okazja, aby wrócić do tego tematu, bo jest ważny.
Mszę św. w ten wtorek sprawowałem dla „stałej ekipy” w intencji pani Janiny, którą kilka tygodni wcześniej Pan odwołał z tej ziemi.
Gdy odprawiałem niedawno Mszę św., wzięło mi się na wspomnienia. Ogarniałem myślą wszystkie pobożne kobiety - bo mężczyźni rzadziej chodzą codziennie na Eucharystię - które przez czas mojego pobytu w parafii uczestniczyły we Mszy św. każdego dnia. Było ich kilka czy kilkanaście. Umierały, na ich miejsce pojawiały się nowe - te, które albo przeszły na emeryturę i miały więcej czasu, albo odchowały wnuki, albo umarł im mąż i nie miały co robić w domu. Pewnie różne są motywy codziennego chodzenia do kościoła.
Raz czy drugi spotkałem się z zarzutem, że ci, którzy codziennie chodzą do kościoła, są najgorszymi sąsiadami. Nic bardziej bzdurnego, ale jeśli ktoś sobie bzdurę wbił do głowy, to najtrudniej go do czegoś przekonać, chyba że inną bzdurą. Być może dlatego, że na bzdury są najmniej odporni.
W tym tekście chciałem wspomnieć panią Helenę. Gdy przyszedłem do parafii, chodziła każdego rana na Mszę św. Śnieg, deszcz, wichura, ksiądz zaspał, a ona była zawsze. Odzywała się mało. Zawsze jakaś smutna, można powiedzieć - zasępiona. Może dlatego, że nie miała łatwego życia. Była coraz starsza, coraz słabsza, coraz trudniej jej było wchodzić po kościelnych schodach. Musiała co jakiś czas przystawać, odetchnąć głębiej kilka razy. Mimo swoich słabości jakaś Boża siła ciągnęła ją przed ten ołtarz. Wreszcie zachorowała poważnie. Odwiedzałem ją w szpitalu. Nigdy nikogo przy niej nie było. Miała wnuczkę, ale ta przyjeżdżała rzadko, sąsiedzi mówili, że zazwyczaj w okolicy dnia, gdy listonosz przynosił rentę. Pani Helena pomału gasła. Byłem przekonany, że już wkrótce kolejną pobożną niewiastę, która codziennie uczestniczyła w wydarzeniu paschalnym, przyjdzie mi odprowadzić na miejsce spoczynku. Stało się jednak inaczej. Podniosła się. Pewnie dzięki staraniom lekarzy, ale myślę, że przede wszystkim dlatego, iż wróciła jej radość życia. To za sprawą pewnej dziewczyny, która się z nią zaprzyjaźniła. Chodziła do niej do szpitala. Później, gdy pani Helena na tyle odzyskała siły, że lekarze zdecydowali o wypisie, odwiedzała ją w domu, razem codziennie chodziły do kościoła. Było w tym trochę z szaleństwa, czegoś, co niektórych śmieszyło. Czasem nawet mnie, np. wtedy, gdy panią Helenę chciała zapisać do organizowanego w parafii młodzieżowego chóru. Musiałem się mocno gimnastykować, żeby nie urazić staruszki, którą szanowałem, i delikatnie powiedzieć, że to raczej zły pomysł. Na szczęście przyjęła moje tłumaczenie z uśmiechem. Zresztą przez te kilka miesięcy widziałem ją roześmianą bardzo często. To była zupełnie inna kobieta niż przed chorobą.
Zgasł uśmiech pani Heleny i wkrótce skończyła się sama pani Helena - gdy przypomniała sobie o niej rodzina i odcięła ją od owej dziewczyny, zarzucając jej, że chce babcię wykorzystać. Jestem przekonany, że takich intencji nie miała.
Wkrótce po tym wydarzeniu pani Helena trafiła do szpitala, aby „dokończyć” chorobę, na którą zapadła kilka miesięcy wcześniej. Wtedy zgasła już w oczach - bo nie było człowieka i radości.
Pomóż w rozwoju naszego portalu