Ks. Paweł Rozpiątkowski: - Trudno było?
Ks. Konrad Kościk: - (westchnienie) Co będę ukrywał, trudno. Po pierwsze, ze względu na wysokie temperatury. Po drugie, długość drogi. Owszem, chodziliśmy sporo wcześniej po górach, na pielgrzymkach, ale nikt z nas - byliśmy we czterech - tak długiej drogi na raz, na dodatek w obcym terenie, jeszcze nie przeszedł.
- Coś zaskoczyło? Na coś nie byliście przygotowani?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Małe niespodzianki były, ale nigdy nie było tak, że stanęliśmy jak wryci i byliśmy w kropce. Na camino byliśmy w miarę przygotowani. Czytaliśmy, kontaktowaliśmy się z tymi, którzy już go przeszli. Mieliśmy wszystko, co niezbędne na drogę: śpiwory, palnik gazowy, parę innych rzeczy, które czyniły nas w miarę niezależnymi i nawet w sytuacjach ekstremalnych mogliśmy dać sobie radę ze spaniem czy jedzeniem. Jeżeli można mówić o zaskoczeniu, to raczej w sensie pozytywnym.
- To znaczy?
- Chodzi o piękno krajobrazów i ludzką życzliwość. Wrażenia estetyczne i związane z nimi przeżycia duchowe.
- W czym pielgrzymowanie hiszpańskie jest podobne do naszego pielgrzymowania, jasnogórskiego?
Reklama
- Chyba tylko w tym, że i w jednym, i w drugim przypadku idzie się do sanktuarium, oraz w części przypadków - z pątniczą motywacją. Camino de Santiago, jeśli chodzi o formę, jest zupełnie inne od tego, co rozumiemy pod tym pojęciem, opierając się na naszych, polskich doświadczeniach.
- Jaka jest główna różnica?
- Camino trzeba po prostu przeżyć samemu. Tam nie ma możliwości, żeby iść w grupie, żeby na jej czele szedł krzyż, gdzieś dalej tuba i zespół animatorów muzycznych.
- Polak potrafi, może dałoby radę „spolszczyć” hiszpańskie camino?
- Myślę, że pierwszym trudnym do pokonania problemem byłby nocleg, ale - pomijając to - chodzi o ogrom drogi. Gdyby iść z Francji, do przejścia jest 800 kilometrów. To bardzo dużo. Na Camino de Santiago trzeba iść samemu, żeby spotkać się z Panem Bogiem i z sobą samym. Dobrze jest spotkać się w grupie na sjeście. Fajnie jest się spotkać na noclegu czy później, już w samym Santiago de Compostela, z tymi, których mijało się po drodze, ale myślę, że specyfiką tego pielgrzymowania jest to, że przeżywa się je w samotności.
- Coś mi się tu nie zgadza. Przecież korzystaliście z pomocy drugich, bo musieliście.
Reklama
- Nie da się być na tej trasie taką Zosią Samosią.
Mówiąc o samotności pielgrzyma, nie mam na myśli całkowitego uniezależnienia się od innych. Szlaku nie da się przejść bez pomocy innych, żeby było jasne. Przez całą drogę doświadczaliśmy wielu gestów życzliwości. Wiele razy przyjmowaliśmy pomoc i ją ofiarowaliśmy. Na tej trasie tak jest, że pielgrzymi nawzajem się wspierają, ale idą w samotności, ze świadomością, że nie są sami, że czekają na nich choćby otwarte schroniska, a w nich zwykle bardzo uprzejmy hospitaliero.
- Kto to taki?
- Hospitaliero to opiekun alberge.
- Alberge …
- To takie schronisko dla pielgrzymów.
- Takie jak u nas w górach?
- Nie. Zwykle bardziej przyjazne dla tych, którzy doń zawitają. (śmiech) Choć i tu znajdziemy przypadki, które nakazywałyby wątpić w moją tezę. Szczególnie w tych alberge, które są nastawione na komercję. Tam się przychodzi, rejestruje, płaci, dostaje bilet, prześcieradło i nabywa się prawo do noclegu. Nadal są jednak alberge prowadzone przez parafie, zakony i stowarzyszenia, w których odczuwa się szczególną wspólnotę pielgrzymujących. Utworzył się taki łańcuch. Ci, co byli przed nami, zostawiali pieniądze, abyśmy my mogli się wykąpać, zjeść kolację i przespać się. My zostawialiśmy swoje pieniądze dla tych, którzy przyszli po nas.
- W jakiej odległości są porozrzucane te schroniska?
- Usiana jest nimi cała trasa. W ciągu dnia mija się ich kilka. W planowaniu drogi można więc być elastycznym. Im bliżej Santiago, tym schronisk jest mniej i dziwne, że są mniejsze.
- Jak traktują pielgrzymów Hiszpanie?
- To bardzo radosny i dobrze usposobiony naród. I młodsi, i starsi są bardzo życzliwi, choć zauważyłem, że im bliżej Santiago, tym życzliwości jakby mniej, ale może to tylko złudzenie.
Reklama
- Kto chodzi na Camino de Santiago? Tylko młodzi, żądni wrażeń?
- Fakt. Większość to młodzi ludzie, ale są też starsi, którzy planują camino, biorąc pod uwagę swoje możliwości. Wybierają krótszy dystans albo rozkładają wędrówkę na kilka lat - jednego roku idą np. 200 kilometrów, w drugim zaczynają od tego momentu, gdzie skończyli w poprzednim roku, i przez kolejne lata docierają do Santiago. Spotkaliśmy grupę z Niemiec, która rozłożyła sobie trasę na pięć lat.
- Po przejściu całej trasy otrzymuje się potwierdzenie.
- Tak. Nazywa się to credencial. Można go otrzymać na początku drogi albo wydrukować, pobierając plik ze strony internetowej. To rodzaj książeczki, w której zbiera się pieczątki z alberge, barów, szkół, a które mają potwierdzić, że drogę się rzeczywiście przebyło. Na podstawie tej książeczki w Santiago można otrzymać tzw. compostelę, czyli świadectwo napisane po łacinie, że przebyło się co najmniej 100 km średniowiecznego pielgrzymiego szlaku.
- Piechotą, oczywiście.
- Tak, choć można je uzyskać również, pielgrzymując na rowerze czy konno. Wtedy trzeba zaliczyć trasę co najmniej 200-kilometrową.
- Fizycznie łatwo nie było, a psychicznie? Czy było coś, co denerwowało?
Reklama
- Tak. Ostatnie 100 kilometrów i tłumy młodych Hiszpanów, którzy wybrali się na ten odcinek camino. Wychodzili wcześnie rano. Szli parę kilometrów i zajmowali miejsca w alberge. Gdy człowiek przychodził umęczony pod wieczór, nie było już gdzie położyć się spać.
- Jak radziliście sobie w takiej sytuacji?
- Mieliśmy jeden lekki namiot, ja zaś spałem w śpiworze pod moskitierą. Czasem zdarzały się zastępcze schroniska, np. na hali gimnastycznej albo w straży pożarnej, ale np. żeby położyć się w hali, trzeba było czekać, aż skończą się treningi.
- Tylko to? Niewiele zmartwień …
- To prawda. Na camino nie ma wielu zmartwień, no, chyba że człowiek fizycznie nie wytrzyma.
- Polaków dużo?
- Nie! Wbrew pozorom - bardzo mało. Statystyki wskazują, że my, naród pielgrzymów, jesteśmy na 16. miejscu pod względem liczby pątników. Tylko czasem słyszy się polską mowę.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Może mało reklamy. W Polsce ciągle niewiele jeszcze wiemy o tej najstarszej w świecie chrześcijańskim trasie pielgrzymkowej.
- Z opowieści może wynikać, że do Santiago ciągną tłumy wierzących z całej Europy.
Reklama
- Tak nie powiedziałem. Nie wiem, oczywiście, jaki jest dokładny odsetek ludzi, których na tę ciężką trasę pchają motywy religijne, ale patrząc na uczestnictwo we Mszach św. po drodze, mógłbym podejrzewać, że u sporej części ten motyw jest, delikatnie mówiąc, słabo widoczny. Dam przykład. Duże parafialne alberge. Niedziela, 19 lipca. Uroczysta Msza św., po niej procesja i błogosławieństwo pielgrzymów, na które wychodzi 30 osób, a w schronisku nocowało około 300.
- Po czym można poznać pielgrzyma wędrującego do grobu św. Jakuba?
- Nosi nieodłączny plecak, na nim ma zawieszoną muszlę - symbol pielgrzyma, a w ręku trzyma kostuch, którym się podpiera. Dziś bardzo często zastępowany przez profesjonalne kijki trackingowe.
- Komercja wpycha się dziś wszędzie. Idzie za ludźmi. Czy jest także obecna na coraz bardziej zatłoczonym średniowiecznym szlaku pielgrzymim?
- Choć nie mam porównania, bo szedłem pierwszy raz, to z rozmów z osobami, które obserwują zjawisko od kilku lat, mogę powiedzieć, że tak. Spotkałem polskiego saletyna i powiedział mi, że większość tych schronisk, które dziś są płatne, jeszcze pięć lat temu było donativo, czyli można było przenocować, umyć się i przygotować sobie jedzenie za tak obśmiewane czasem u nas „co łaska”. Również na trasach spotyka się, czasem na zupełnym odludziu, punkty małej gastronomii, oferujące kanapki czy wodę z podwójnymi cenami. Innymi dla pątników, a innymi dla, nazwijmy to, zwykłych ludzi.
- Znowu slang. Czemu schroniska donativo są lepsze. Czy chodzi tylko o pieniądze?
Reklama
- Nie, nie tylko. Schroniska donativo mają swój wyjątkowy, prawdziwie pielgrzymi charakter. W jednym np. gospodarze przyjmowali pielgrzymów, myjąc im nogi i całując stopy. W każdym z nich program pobytu ma charakter wiążący wspólnotę świadectwami i modlitwą.
- Co czuje pielgrzym po tak wyczerpującej drodze, gdy widzi już wieże bazyliki w Santiago?
- Ogromne zmęczenie oraz górującą nad nim o niebo radość. Człowiek, dostrzegając wieże katedry z odległości pięciu kilometrów, dostaje potężnego kopa i przebiega wręcz te ostatnie kilometry, wchodzi do katedry i później do krypty św. Jakuba i składa przy grobie Apostoła te intencje, z którymi tu przywędrował taki szmat drogi.
- I westchnienie ulgi, że dał radę?
- Ale to jeszcze nie koniec prawdziwej pielgrzymki do grobu św. Jakuba. Trzeba jeszcze dojść na koniec świata... do Finisterre, to kilkadziesiąt kilometrów, żeby spalić swoje stare buty, ubrania i wrócić do siebie nowym człowiekiem.
- Wróćmy jeszcze do początku. Kto może przejść szlak św. Jakuba. Tylko młody, silny i wysportowany?
- Każdy, kto chce, ale do drogi trzeba się choć trochę przygotować, co oznacza - poćwiczyć.
- Na ile kilometrów dziennie trzeba być przygotowanym?
- Gdy idzie się 700 km w miesiąc, to wychodzi 25 km dziennie. Oczywiście - średnio. Czasem więcej, niekiedy mniej.
- Plecak?
- Jak najlżejszy. Ja miałem jedną parę butów, dwie koszulki, trochę bielizny i brewiarz wydrukowany na drukarce. Codziennie wyrzucałem papier, żeby było jak najlżej.
Reklama
- Sakiewkę trzeba mieć wypchaną mocno?
- Hmm… Niekoniecznie.
- Czy teoretycznie można przejść camino bez grosza przy duszy?
- Tak. Spotykałem takich, którzy pielgrzymowali bez pieniędzy, oczywiście, zakładali, że będą spali w alberge donativo i spotkają życzliwych ludzi, którzy pomogą w pielgrzymowaniu... i szli. Zresztą, jak się na drodze buty zepsują, to często można znaleźć pozostawione przez kogoś, kto przechodził wcześniej. Wziął dwie lub trzy pary, było mu za ciężko i zostawił. Najdroższe w tym przedsięwzięciu jest dotarcie do początku camino i powrót do domu, choć zdarzają się tacy śmiałkowie, którzy piechotą szli ze swoich krajów. My spotkaliśmy Rosjanina z Moskwy i Austriaka z Wiednia.
- Może pokusicie się o taką drogę?
- Może na emeryturze. Kto mi da tyle urlopu…