Stare porzekadło mówi: „Co z oczu, to z serca” - co mniej widoczne, to mniej boli. Budżet państwa to nie pensja, którą co miesiąc widzimy jak na dłoni. Wydaje się jednak, że budżet, jaki zaplanował rząd Tuska na rok przyszły, chociaż jeszcze mało widoczny, bardzo nas zaboli. Rząd zaplanował w projekcie budżetowym na rok przyszły deficyt w wysokości 52 mld zł, czyli dwukrotnie wyższy niż jest w roku bieżącym. Deficyt ten stanowi już jedną szóstą całego przyszłorocznego budżetu. Uwzględniając dotychczasowe metody „łatania” dziur budżetowych - i tym razem rząd odwoła się do sprzedaży obligacji państwowych międzynarodowym lichwiarzom, którzy na tym procederze zarabiają łatwo i dużo, bo przecież państwo jako dłużnik nie może zbankrutować i zawsze znajdzie sposób, żeby ściągnąć z obywateli, z ich zasobów i majątków, pieniądze na spłatę długów.
Większy deficyt budżetowy oznacza także większe koszty obsługi zaciąganych długów. Bieżąca regularna spłata odsetek od zaciąganych długów jest przecież warunkiem udzielania kolejnych pożyczek na kolejne, coraz większe deficyty budżetowe... Można obawiać się, że wszelkie wpływy z ogłoszonej przez rząd Tuska prywatyzacji pójdą właśnie na spłatę odsetek od długów zaciąganych w celu „łatania” dziury budżetowej. Jak by nie patrzeć, oznacza to, że majątek narodowy wyprzedawany jest już tylko na „wiązanie końca z końcem”... A dzieląc brakujące 50 mld zł przez liczbę pracujących obywateli polskich, otrzymamy kwotę, na jaką każdy pracujący zadłużony zostanie dodatkowo owym zaplanowanym na rok przyszły „deficytem budżetowym”. Jest to, lekko licząc, ok.1500 zł, no ale „co z oczu, to z serca”: tego zadłużenia nie widać od razu, ujawnia się z biegiem czasu we wzroście cen, podatków, opłat.
Tymczasem przedstawiciel rządu zapowiada, że chociaż składka emerytalna nie zmniejszy się, to „mogą zmniejszyć się emerytury”... ZUS też ma deficyt i też zamierza wypuścić własne obligacje, czyli zaciągnąć pożyczki. Zapewne pożyczkodawcy zażądają w tym przypadku większego procentu, bo i interes mniej pewny niż pożyczanie budżetowi państwa. Można zatem spodziewać się, że emerytów i rencistów dotkną szczególnie skutki takiej a nie innej polityki rządu Tuska.
Także i w NFZ zabraknąć ma, jak się dowiadujemy, 1,5 mld zł, i to już w tym roku, wskutek czego w listopadzie i grudniu szpitale mają ograniczać się tylko do „zabiegów ratujących życie”. Rodzi się zatem uzasadnione pytanie: Czy to jeszcze jest służba zdrowia - czy tylko jej żałosne resztki, jakiś kościotrup opieki zdrowotnej w szczątkowej postaci już tylko pogotowia ratunkowego? A jeśli to już nie jest służba zdrowia ani opieka medyczna, tylko pogotowie ratunkowe - to na co właściwie idzie te 9 proc.odciągane każdemu obywatelowi co miesiąc z pensji na składkę ubezpieczenia zdrowotnego? Ilu z nas naprawdę „przechoruje” co roku te pieniądze?... Czy przyczyn agonii służby zdrowia nie należy doszukiwać się raczej w podtrzymywaniu niezreformowanego od 1989 r. mechanizmu jej funkcjonowania, przed którą to zasadniczą reformą bronią się rękami i nogami kolejne rządy z obawy przed... utratą popularności w sondażach?
Jest to, niestety, strusia polityka, ucieczka od odpowiedzialności kolejnych ekip rządzących, obliczona na „jakoś to będzie” i kierująca się chyba tylko jedynym motywem: dotrwania do wejścia w życie Traktatu Lizbońskiego, kiedy to będzie można powiedzieć rządzonym: „To nie my, to Bruksela teraz decyduje... My tylko administrujemy”...
Ale może nawet i tych słów prawdy nie usłyszymy od polityków Platformy Obywatelskiej. Próba obarczenia winą Mariusza Kamińskiego i PiS za afery rządu Tuska i umorzenie śledztwa w sprawie przecieku „od Kaczmarka do Leppera” świadczą, że rząd Tuska uprawia już tylko kłamliwą propagandę sukcesu. Właśnie w ostatnich dniach rząd otrąbił jako sukces, że Bruksela zgodziła się, by w walce z ociepleniem płacono według zamożności poszczególnych krajów, a nie według wielkości emisji ciepła do atmosfery. Powiedzmy wprost: ta walka (której sens kwestionują wybitne autorytety naukowe, a którą popierają głównie politycy lewicowej proweniencji) jest sposobem na przymuszanie krajów biedniejszych do zakupu kosztownych technologii w krajach bogatszych - pod pretekstem walki z ociepleniem.
Ale swą zgodę na ten podejrzany handel rząd Tuska przedstawia jako sukces - bo „mogło być gorzej”...
No cóż, idąc tym tokiem rozumowania, powiedzieć można, że i „na odcinku budżetu” też mogło być gorzej: deficyt mógł sięgnąć, powiedzmy, 100 mld zł, a sięga „tylko” 50... W takim rozumowaniu tkwi, jak się zdaje, cała „filozofia” rządu Tuska, kontentującego się coraz wyraźniej już tylko zewnętrznymi znamionami władzy, której prawdziwe ośrodki - jak pokazuje sprawa Krzysztofa Olewnika, Kaczmarka-Krauzego, Vogla-Filipczyńskiego czy ostatnie afery (stoczniowa i hazardowa) - tkwią poza konstytucyjnymi organami władzy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu