Temat wpływu telewizji na nasze życie i nasze zachowania jest tak szeroki, że trzeba by mu poświęcić osobne rozważania. Tym razem chciałam zająć się pewnym programem, na który natrafiłam zupełnie przypadkowo, gdy pewnego poranka poszukiwałam interesującego programu informacyjnego. W TVP2 około 9 rano w programie „Pytanie na śniadanie” prowadzono rozmowę na temat edukacji seksualnej. Jednym z dwóch gości, zaproszonych do rozmowy, była prof. Magdalena Środa, znana ze swojego zdecydowanego stanowiska nie tylko w sprawach praw kobiet, ale i powszechnej edukacji seksualnej. Drugi gość - młody zakonnik, po ubiorze przypuszczam, że dominikanin - nie miał najmniejszych szans na przeforsowanie odmiennych od pani profesor racji. A szkoda, bo kto inny jak nie osoba duchowna powinna sprzeciwić się postulatowi powszechnej edukacji seksualnej w szkołach!
Postulat z entuzjazmem podchwyciła prowadząca program Paulina Smaszcz-Kurzajewska, rozpaczając, że jest matką dwójki dzieci i tak na dobrą sprawę to one niewiele wiedzą o „tych” sprawach. Pani Kurzajewska jest promowana w kolorowych magazynach dla rodziców jako specjalistka od wychowania, sama zresztą chlubi się tym, że jest w pierwszej kolejności matką, a dopiero później dziennikarką. Jednak z jej wypowiedzi wynika jasno, że reprezentuje ona odłam rodziców „postępowych”, którzy chętnie angażują się w różne akcje i kampanie społeczne związane z dziećmi, dużo mówią o swoim rodzicielstwie, ale, niestety, zaczyna im brakować czasu na realizowanie promowanych przez siebie postaw wychowawczych. Liczą więc na to, że państwo, przez instytucje oświatowe, przejmie ich obowiązki wychowawcze jeżeli nie w całości, to przynajmniej w części. W sytuacji, gdy dziecko niedomaga w jakimś obszarze wychowawczym, tacy rodzice z oburzeniem zrzucają winę na złą politykę oświatową państwa, na szkołę i nauczycieli.
Nie wiem, na ile i czy w ogóle jest szansa przekonać takich rodziców, że to, iż ich dzieci mają niewielką wiedzę na temat swojej seksualności, to przede wszystkim ich wina. Bo to rodzice, dzięki bliskiej więzi z dzieckiem, powinni bez zażenowania i fałszywego wstydu rozmawiać o tym z dziećmi. Edukacja seksualna nie powinna być jedynie technicznym wykładem na temat popędu seksualnego u ludzi - jak chcą ją widzieć „fachowcy” - ale powinna odwoływać się do wartości, takich jak miłość, odpowiedzialność za siebie i drugą osobę. Nie wyobrażam sobie, by o tak delikatnych i tak ważnych zarazem kwestiach rozmawiał z dzieckiem nauczyciel, który nie zna mojego dziecka tak dobrze jak ja, który przygotowuje uniwersalny scenariusz lekcji dla wszystkich - nie zważając na konstrukcję psychiczną i dojrzałość swoich uczniów, ich wrażliwość, a wreszcie ignorując całkowicie ich indywidulane potrzeby w tym zakresie.
Jako przedstawicielka rodziców tradycjonalistów opowiadam się za edukacją seksualną, ale rodziców. Wielu z nich ma bowiem poważne opory przed podejmowaniem rozmów na te tematy ze swoimi dziećmi i te opory powinno się przezwyciężać przez pokazywanie rodzicom wiedzy, jak i kiedy rozmawiać z dzieckiem o sprawach seksu. Tu widzę rolę Kościoła.
Edukacji seksualnej nie można i nie powinno się sprowadzać do informowania dzieci czy młodzieży o tym, jak zapobiegać ciąży i do czego służy prezerwatywa. To niebezpieczne trywializowanie i sprowadzanie seksualności człowieka jedynie do zaspokajania zwierzęcych żądz. Żaden odpowiedzialny rodzic nie powinien się na to godzić.
Pomóż w rozwoju naszego portalu