W roku 2010 ma się zacząć organizowana na ogromną skalę przez rząd Donalda Tuska kampania społeczna, mająca przekonać Polaków do elektrowni jądrowych jako „najlepszego” źródła energii. Na początek tysiące egzemplarzy ponad 100-stronicowej broszury agitacyjnej „Nie bójmy się energetyki jądrowej” ma być dostarczone osobom opiniotwórczym. Organizatorzy kampanii oświadczyli, że chcą również włączyć Kościół do swoich działań propagandowych, i zapowiedzieli, że broszura będzie kolportowana wśród księży.
W ostatnich latach już pojawiała się pokusa wykorzystania Kościoła przez władze świeckie. Jak jednak wiadomo, takie kwestie, jak na przykład model integracji europejskiej czy program budowy elektrowni atomowych, nie należą do prawd wiary. Opinia katolików w tym względzie, co jest jak najbardziej uzasadnione, może być zróżnicowana. Groźne natomiast byłoby dla katolickiej opinii, gdyby wolność wypowiedzi i pluralizm poglądów w sprawach kontrowersyjnych były instytucjonalnie ograniczane na zasadzie „jedynie słusznych poglądów”. W takiej sytuacji doszłoby do bardzo bolesnych podziałów wśród duchowieństwa i wiernych. Poza tym paradoks strategii sprawiania wrażenia o istnieniu w kwestiach, które mogą być różnie oceniane, sojuszu tronu i ołtarza otwiera perspektywę antyklerykalizmu.
Energetyka atomowa to temat wyjątkowo kontrowersyjny. Po pierwsze - Polska nie ma własnych wystarczających złóż uranu, więc elektrownie atomowe wcale nie oznaczają uniezależnienia surowcowego, a wręcz odwrotnie - uzależnienie od zagranicznego dostawcy paliwa jądrowego i odbiorcy odpadów radioaktywnych. Po drugie - energia atomowa wcale nie będzie tańsza, bo koszt budowy takiej elektrowni jest gigantyczny (obejmuje również koszt jej rozbiórki po 30 latach) i musi się zwrócić, a więc użytkownik końcowy - czyli każdy odbiorca energii - i tak musi za to zapłacić. Elektrownie jądrowe na świecie produkują zaledwie ok. 15 proc. energii elektrycznej, zużywając ponad 70 proc. środków przeznaczonych w skali światowej na rozwój energetyki. Po trzecie - w Unii Europejskiej pojawiają się wątpliwości natury ekologicznej, zdrowotnej i psychologicznej.
Według Eurobarometru, tylko 12 proc. Europejczyków popiera ten sposób pozyskiwania energii elektrycznej, co między innymi wynika z faktu, że w promieniu 100 km od elektrowni jest odnotowywanych więcej przypadków zachorowań na raka. Znamienne, że Niemcy zaczęli wdrażać program zamknięcia swoich elektrowni atomowych do 2020 r., a do 2040 r. chcą pozyskiwać energię wyłącznie z czystych źródeł odnawialnych. Czyżby złom po ich instalacjach - podobnie jak już obecnie toksyczne odpady - miałby trafić do Polski? Zastanawiając się nad pytaniem, kto jest zainteresowany, by w Polsce budować elektrownie atomowe, trudno nie zauważyć, że wielkie niemieckie i francuskie koncerny atomowe są obecnie na krawędzi bankructwa. Czyżby inwestycje w Polsce straszliwie drenujące nasze kieszenie miały poratować te zagraniczne podmioty? q
Pomóż w rozwoju naszego portalu