W nieco poetycki sposób o miłości pisał niegdyś Michel Quoist: „Nie obawiaj się. Nie kocham cię z powodu Jezusa Chrystusa, ale dla ciebie samego. Kiedy kocham cię na tyle, by nic nie brać od ciebie, ale chcę dać wszystko, wówczas widzę Jezusa, który daje mi znak w głębi twoich oczu”. Bóg tak bardzo ukochał człowieka, że utożsamił się z nim - stał się człowiekiem. Jezus tak ukochał najbiedniejszych - że utożsamił się z nimi. Mówił o sobie: „Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz oddaje życie swoje za owce” (J 10, 11).
W Palestynie pierwszego stulecia pasterze uważani byli przez duchowych przywódców narodu za „am-haarec” - ludzi nieznających Prawa. Pozbawiono ich dostępu do edukacji przysynagogalnej, gdyż od najmłodszych lat zmuszeni byli do koczowniczego trybu życia, do wędrówek w poszukiwaniu pastwisk dla swych stad. Nie uznawano ich zeznań w sądach, choćby byli naocznymi świadkami przestępstw. Pogardzano nimi. Byli odrzuceni ze względu na Boga, ze względu na nieznajomość religijnych przepisów. Jezus ukochał ich ze względu na nich samych. Utożsamił się z nimi. Bo jedynie miłość bezinteresowna dosięga tego, co w człowieku prawdziwe. Nie ma dwóch miłości - Boga i człowieka. Jan Ewangelista wyraźnie sprzeciwia się przekonaniu, że można miłować Boga, nie kochając człowieka. Jednak nie można kochać człowieka tylko ze względu na Boga. Wacław Hryniewicz pisał niegdyś: „Miłość dosięga Boga wówczas, gdy zwraca się całkowicie ku bliźniemu. Bóg nie jest konkurentem człowieka. Pragnie być miłowany poprzez miłość ludzi między sobą. Kto odnajduje sens miłości bliźniego, ten, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, staje się uczestnikiem spotkania z Bogiem”. I miał rację.
Pomóż w rozwoju naszego portalu