Kiedy prezydent Bronisław Komorowski podpisał ustawę nakazującą przekształcenie zadłużonych szpitali publicznych w spółki handlowe, gdy samorządy nie będą chciały dłużej dofinansowywać dłużników, w mediach na ten temat było cicho. Hitem za to stało się wejście posła Arłukowicza do gabinetu Donalda Tuska.
W ten sposób udało się „przykryć” zgodę prezydenta - który przed elekcją zapewniał Polaków, że jest przeciwnikiem prywatyzacji szpitali - na komercjalizację, która będzie drogą do ich prywatyzacji, nawet jeśli w głębi serca prezydent będzie temu przeciwny. Internauci zabieg propagandowy rozpoznali bezbłędnie: „I PO to była potrzebna zadyma z tym posłem z SLD!” - napisał jeden z nich. Inni przypomnieli: „A gdy Jarosław Kaczyński mówił podczas kampanii wyborczej, że PO chce to zrobić, został skazany za kłamstwo przez rozgrzany sąd. I co teraz?” - pytał zawiedziony wyborca. Inny dopytywał ironicznie: „Ciekawe, czy zrobił to z bulem, czy może - bez bulu?”.
Nie ma zmiłuj!
Reklama
To, co rządowi PO-PSL wychodzi najlepiej, to spychanie na samorządy coraz większej liczby zadań bez zabezpieczenia potrzebnych środków finansowych. Przecież nie tylko z powodu rozbuchanych inwestycji samorządy na koniec zeszłego roku były zadłużone na kwotę 55,1 mld zł. Pustka w kasie (a nie wyłącznie przyczyny demograficzne) wymusza na nich zamykanie szkół, które były dotąd ich oczkiem w głowie.
Brakuje na szkoły, nie starcza na szpitale. A szpitale, których ponad 70 proc. nie tak dawno nie przynosiło już strat, znowu wpadły w długi po uszy. Na 530 publicznych szpitali aż 293 były ostatnio na minusie. Według ustawy o działalności leczniczej, która ma wejść w życie od 1 lipca br., jeśli w ciągu 3 miesięcy nie uda im się spłacić wierzytelności, a samorząd nie będzie chciał pokrywać tych wierzytelności, w ciągu następnych 12 miesięcy będą musiały przekształcić się w spółki kapitałowe.
Samorządy, które przekształcą szpitale, otrzymają co prawda szansę umorzenia ich zobowiązań, ale tylko publicznoprawnych. Szpitalne spółki zaś jako nowe podmioty mogą liczyć na dotacje w wysokości umorzonej w drodze ugody kwoty głównej albo odsetek od wierzytelności cywilnoprawnych oraz kredytów bankowych, które pozostały im do spłacenia.
Jednak na tym pomoc się kończy. Reszta długów pozostaje, podobnie jak nierozwiązany wciąż problem niedofinansowania całego systemu ochrony zdrowia, który narasta. I nie ma się co łudzić, że samorządy sobie poradzą i jak królika z kapelusza wyciągać będą niezbędne złotówki. Długi szpitali tylko za 2009 r. urosły do prawie 1 mld zł. Wielkość zadłużenia za rok ubiegły będziemy znać dopiero około lipca. Już dziś jednak wiadomo, że nie wszystkie samorządy będą w stanie sfinansować wierzytelności szpitali. Zatem szpitale z długami spółkami zostać muszą.
- To otwiera szeroko drzwi do komercjalizacji, a następnie do prywatyzacji - alarmuje poseł Bolesław Piecha z PiS, przewodniczący sejmowej Komisji Zdrowia.. W opinii Marii Ochman, szefowej Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ „Solidarność”, prywatyzacja nie zacznie się zaraz, ale wygląda na to, że będziemy mieli do czynienia z sytuacją, jaka nastąpiła po komercjalizacji zakładów przemysłowych. I wtedy, gdy skomercjalizowano uzdrowiska. Część z nich, np. Nałęczów czy Zespół Uzdrowisk Kłodzkich, już poszła pod młotek. Reszta, oprócz zaliczonych do rodowych sreber, czeka na lepszych kontrahentów.
Poseł Marek Balicki przyjął ze zdziwieniem wyrok sądu, który w trybie przyspieszonym orzekł przed wyborami, że Jarosław Kaczyński nie ma racji, twierdząc, że Platforma, forsując pomysł przekształcenia szpitali w spółki, zmierza do ich prywatyzacji. - Skoro składka zdrowotna nie rośnie, choć premier na Białym Szczycie obiecywał wzrost o 1 proc., a procedury medyczne są przez Narodowy Fundusz Zdrowia zbyt nisko wyceniane, to w sytuacji drastycznie rosnących kosztów utrzymania szpitali prywatyzacja jest tylko kwestią czasu - twierdzi Balicki. Oczywiście, skomercjalizowane szpitale będą mogły leczyć również prywatnie, a bardziej zasobni pacjenci mają szansę ominąć kolejki, dosypując grosza do szpitalnej kasy. Jednak nie będą tłoczyć się u drzwi. - Wielkich dochodów z tego nie będzie. Na takie leczenie stać najwyżej 1 proc. społeczeństwa - kalkuluje Balicki.
Dr Dariusz Kostyrka, dyrektor Działu Doradztwa Biznesowego spółki doradczej Collect Consulting, również wątpi, że przekształcenie szpitali w spółki kapitałowe okaże się receptą na zahamowanie generowania przez nie strat. Uważa bowiem, że poziom narosłych zobowiązań jest tak duży, iż zanim znaczna część szpitalnych spółek zdołałaby je spłacić, musiałaby przy istniejącym poziomie przychodów ogłosić upadłość. Samorządy zaś nie są w stanie dźwigać zadłużenia szpitali, ponieważ i bez tego mają coraz większe wydatki.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wycisnąć krew z kamienia
Ekonomiści twierdzą, że nie ma prostej zależności między osiąganiem dobrych wyników ekonomicznych a przekształceniem szpitala w spółkę. Nie ma automatyzmu. Mówi o tym nie tylko dr Kostyrka, ale udowadniał to również na wielu przykładach w raporcie dr Wojciech Misiąg z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Warto się zastanowić, dlaczego co trzeci przekształcony już w spółkę szpital jest na minusie. Żeby dobrze funkcjonował, musi być spełnionych wiele warunków. Decyduje o tym nie tylko restrukturyzacja zatrudnienia, ale i kwestia wycen świadczeń leczniczych, zasady ich kontraktowania, funkcjonalność obiektu i jakość oferowanych usług. W raporcie dr Misiąg udowodnił, że nie ma nic takiego w spółce, czego by nie można było zrobić w publicznym zakładzie opieki zdrowotnej. I jeszcze jeden warunek, o którym minister zdrowia Ewa Kopacz mówiła najgłośniej, obejmując urząd - uszczelnienie systemu. Niebawem minie kadencja, a zapowiadany przez nią ogólnokrajowy rejestr usług medycznych dotąd nie powstał. Z jednej strony szarpie za cugle, z drugiej - przez administracyjną opieszałość przyzwala na marnotrawstwo, o czym informują raporty Najwyższej Izby Kontroli.
Pomysły przekształcenia w spółki również szpitali klinicznych u wielu ekspertów wywołują zdumienie. Mówi się o legislacyjnym bublu całego pakietu zdrowotnego. Podkreśla, że szczególnie w przypadku procedur wysokospecjalistycznych trudno będzie godzić interes ekonomiczny z dostępnością pacjentów do leczenia przypadków najcięższych, wymagających najbardziej kosztownej, często długiej hospitalizacji. Żeby szpital kliniczny nie popadał w długi, wycena takich świadczeń musiałaby być o wiele wyższa, podobnie jak wynagrodzenia białego personelu, ludzi o najwyższych kwalifikacjach.
Coś z wycenami procedur medycznych w ogóle jest nie tak. Bo i w przypadku chirurgicznego leczenia ambulatoryjnego lekarze przyznają, że opłaca im się leczyć dopiero „od pięciu szwów”. Utrzymywanie przez komercyjne lecznice szpitalnych oddziałów ratunkowych na sytuacje wypadków i katastrof stanie się nieopłacalne. I nikt ich do tego nie zmusi. Podobnie jak do leczenia urazów wielonaczyniowych czy osób nieubezpieczonych, za które zapłaty trzeba wyczekiwać od władz miesiącami. Spółki muszą nastawić się na zysk, czyli wykonywanie zabiegów opłacalnych. Koalicja PO-PSL usiłuje wycisnąć krew z kamienia, bo finansowanie polskiej służby zdrowia lokuje się na poziomie 4,3 proc. PKB, podczas gdy średnia w Unii Europejskiej to około 6 proc. PKB, a poziom finansowania w najbardziej rozwiniętych krajach Europy zbliża się do 10 proc. PKB.
Pewien internauta napisał w komentarzu, że „Tuskowi nawet chory człowiek musi przynosić zysk”. Na razie wszystko sprowadza się do spółek, które, według koalicji PO-PSL, lepiej będą liczyć koszty i nie mogą się zadłużać, bo upadną. Dlatego, gdy szpitalowi zabraknie limitów na procedury medyczne zakontraktowane przez NFZ, pokaże pacjentowi figę. Co wtedy? Przyda się gruby portfel.
Zgubiono pacjenta
Powraca problem sieci szpitali publicznych, która - jak dramatycznie przekonywał nieodżałowany prof. Zbigniew Religa - musi zostać utworzona dla bezpieczeństwa zdrowotnego obywateli. Takiej sieci nie stworzy rynek, choć tak wyobraża to sobie Platforma. W bitwie o spółki i zysk zapomina się, że prawo do ochrony zdrowia jest gwarantowane konstytucyjnie jako wynikające z przyrodzonej, niezbywalnej godności człowieka, i że do przestrzegania tego prawa władza państwowa jest zobowiązana. Wszystkie inne akty prawne muszą być z tymi zapisami spójne.
Nawet tak krytykowany b. minister zdrowia Mariusz Łapiński, który niedawno twierdził, że PO ma dobre rozwiązania dla szpitali, uważa, że największym problemem jest to, że nie określono liczby szpitali, które powinny pozostać publiczne, i tych, które będą prywatne. - Ale gdybyśmy chcieli przekształcić w spółki handlowe wszystkie szpitale, to nie zreformuje to opieki zdrowotnej - podkreśla.
PiS o potrzebie sieci szpitali mówi konsekwentnie i bardzo donośnie. Podobnie jak Solidarność służby zdrowia.
Adam Sandauer, założyciel i szef Stowarzyszenia Pacjentów „Primum Non Nocere”, przypomina, że reforma służby zdrowia trwa w Polsce od kilkunastu lat. - Tymczasem dostęp do świadczeń medycznych jest coraz gorszy. Został zatracony interes pacjentów. Polska coraz bardziej dzieli się na A i B. Do Polski A należą ci, którzy prywatyzują służbę zdrowia, i ci, których będzie stać na to, żeby leczyć się prywatnie. Zaś do Polski B należą ci, którzy będą musieli korzystać ze świadczeń gwarantowanych przez ubezpieczenie społeczne - tłumaczy Sandauer. Jest jeszcze jeden problem - Europa grozi nam palcem. Szpitale publiczne, które za unijne pieniądze wyremontowały i wyposażyły swoje oddziały, po przekształceniu w spółki nie będą mogły wykorzystywać tego sprzętu do leczenia prywatnych pacjentów, inaczej złamią prawo i będą zmuszone zwrócić unijne dotacje. Z tego powodu dyrektorzy niektórych szpitali zastanawiają się nad sensem komercjalizacji swoich placówek
- Unia Europejska wyraźnie zaznaczyła, że te środki finansowe powinny być przekazane na lecznictwo publiczne. To bardzo gorzka konstatacja, że nawet unijni technokraci bardziej dbają o nas niż polski rząd - konstatuje z goryczą Maria Ochman i ubolewa w wydanym przez Sekretariat Ochrony Zdrowia „S” oświadczeniu, że urząd Prezydenta RP nie skorzystał z możliwości spotkania z partnerami społecznymi, by mogli przedstawić merytoryczne uwagi i zastrzeżenia do tego aktu prawnego, mimo iż o to zabiegali.
„Uznajemy to za lekceważenie opinii strony społecznej przy podejmowaniu najistotniejszych decyzji dla funkcjonowania Państwa i bezpieczeństwa zdrowotnego jego obywateli” - czytamy w oświadczeniu.