Śmierć Małgorzaty Dydek, znakomitej - o ile nie najlepszej w dziejach polskiego basketu - koszykarki, napełniła smutkiem wszystkich kibiców sportowych. Przywołano też postaci innych niedawno zmarłych polskich sportsmenek: siatkarki Agaty Mróz i lekkoatletki Kamili Skolimowskiej. Chciałoby się krzyczeć, że wszystkie odeszły przedwcześnie, ale pozostaje też mieć nadzieję, iż, parafrazując św. Pawła Apostoła, „w dobrych zawodach wystąpiły, bieg ukończyły, wiary ustrzegły; na ostatek odłożono dla nich wieniec sprawiedliwości, który im w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia” (por. 2 Tm 4, 7-8).
Dopatrywać się w śmierci „Margo”, jak Małgorzatę Dydek nazywali przyjaciele, jakiegoś sensu? Absurd! Z ludzkiego punktu widzenia śmierć jest zawsze bezsensowna! Tym bardziej w tym przypadku, gdy koszykarka była w czwartym miesiącu ciąży.
A jednak! W mediach pojawiły się informacje: „Dydek (…) zmarła w piątek w szpitalu w Brisbane w Australii. Dziecka także nie udało się uratować”. Dziecka, nie jakiegoś bezosobowego płodu! Może właśnie tak sformułowana - zapewne dość automatycznie, by nie powiedzieć bezwiednie - informacja o śmierci Małgosi i jej dziecka to dla wielu ludzi i środowisk sygnał do rzetelnej refleksji? Nie tylko nad kresem ludzkiego życia, ale także nad jego początkiem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu