Reklama
Popularna jeszcze przed kilkunastoma laty teza Francisa Fukuyamy o końcu historii okazała się jedną wielką pomyłką. Oto historia wcale się nie skończyła, lecz w spektakularny sposób stała się elementem kształtowania tożsamości we współczesnym świecie. USA, Niemcy, Francja, Anglia i Rosja od lat ostro walczą o kształt zbiorowej pamięci. Z opóźnieniem zaczęliśmy to robić także my. Z jakim skutkiem?
Obowiązek kształtowania polityki historycznej - jak zwraca uwagę prof. Andrzej Nowak, historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego - spoczywa na państwie. Tymczasem rozpowszechnione są mity, które mają ten obowiązek unieważnić. Jeden z mitów odwołuje się do tezy Fukuyamy. - Twierdzi się, że żyjemy w czasach pohistorycznych, że nowoczesność to rozstanie z historią, i że po to tak długo walczyliśmy o wolność, żeby teraz historią się już nie zajmować - mówi prof. Nowak. - Natomiast historia się nie skończyła! A najlepszym tego przykładem jest agresywna, neoimperialna polityka historyczna prowadzona przez Rosję. Zresztą wiele państw taką politykę prowadzi.
Na początku lat 90. XX wieku musieliśmy walczyć o wywabianie białych plam, domagaliśmy się prawdy o Katyniu, pakcie Ribbentrop-Mołotow itp. Dziś, 20 lat później, choć Gorbaczow i Jelcyn uznali prawdę o zbrodni katyńskiej, wciąż te plamy wywabiamy. - Po prostu polityka historyczna w Rosji w następnych latach odwróciła ten trend. I znów nie jest jasne, kto w Katyniu mordował, a pakt Ribbentrop-Mołotow jest już właściwie usprawiedliwiony - mówi prof. Nowak. - Cofnęliśmy się wyraźnie. Wywabiamy te same plamy, i to z większą trudnością niż kiedyś. A ciągłe podnoszenie śmierci bolszewików w obozach jenieckich w Polsce, co jest oczywistą kpiną, pokazuje skutki wieloletniego braku odpowiedzialnej polskiej polityki historycznej.
Jest to też efekt innego mitu, paraliżującego prowadzenie w Polsce takiej polityki - stwierdzenia, że państwa nie prowadzą jej, więc i my, Polacy, nie powinniśmy jej prowadzić. - Autorem tego pierwszego hasła poprawności politycznej III RP był Tadeusz Mazowiecki. Spuściznę dziejową, którą musiał brać na barki, określił jako „polskie piekło”. Po przeszłości dziedziczymy „polskie piekło”; nasza historia to historia wstydu, to garb, którego musimy się pozbyć - mówi prof. Nowak. Efektem jest brak polityki historycznej w Polsce i opłakane tego skutki.
Oficjalna wersja historii
Reklama
Historię piszą zwycięzcy - obowiązywanie tej maksymy widać doskonale w oficjalnej wizji historii PRL w latach 90. - uważa dr Sławomir Cenckiewicz, historyk. Obowiązywała jednostronna interpretacja dziejów. W latach 40. mieliśmy zatem wojnę domową, a nie powstanie antykomunistyczne, w 1956 r. był Październik. - Natomiast rewolta z Czerwca ’56 miała wielkie kłopoty z przebiciem się. A jak październik, to Lechosław Goździk walczący o samorząd robotniczy, a nie kard. Stefan Wyszyński, którego po wypuszczeniu z więzienia witały tłumy - mówi dr Cenckiewicz.
Podobne podejście do historii obowiązywało w odniesieniu do wydarzeń z całego okresu PRL, tego wymagała ówczesna poprawność polityczna, nic nie było w stanie jej przełamać. Uważano, że pamięć historyczna jest czymś groźnym dla demokracji, że dezintegruje społeczeństwo, dzieli, uwalnia demony przeszłości. Dlatego zamiast polityki historycznej stosowano pseudopoprawność polityczną. To elity dozowały bezpieczne dawki pamięci historycznej, która rządzącemu postkomunistycznemu establishmentowi wydawała się niebezpieczna i podejrzana. Jeżeli pisać o historii, to krytycznie, demistyfikując to, co uważano za mity narodowe - uważano.
Historię piszą zwycięzcy, dlatego niepoprawne politycznie osoby znikają z historii. Tak było - zwraca uwagę Cenckiewicz - z Janem Rulewskim, znienawidzonym przez komunistów w 1981 r., potem przeciwstawiającym się Lechowi Wałęsie. - Inni natomiast stają się bohaterami narracji. Nagle bohaterem stał się np. Marian Jurczyk, gdy okazało się, że ma problemy lustracyjne - podkreśla dr Cenckiewicz. Miejsce jest tylko dla swoich. - Z pozytywnej narracji wypadli natomiast Lech i Jarosław Kaczyńscy, Jan Olszewski.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
„Henia Solidarność”
Reklama
Z pseudopoprawnej historii próbowano wyrzucić nieżyjącą Annę Walentynowicz - uważa Sławomir Cenckiewicz, autor jej biografii pt. „Anna Solidarność”. W 10. rocznicę powstania „Solidarności” musiała się o nią upomnieć „Wyborcza”. Potem jednak, przy okazji obchodzenia kolejnych rocznic „S”, legendarnej suwnicowej ze Stoczni Gdańskiej w oficjalnym obiegu już nie było. Więcej, gdy Orderem Orła Białego odznaczył ją w 2006 r. prezydent Lech Kaczyński, spowodowało to nie tylko dodatkowy ostracyzm, np. odrzucenie projektu przyznania Annie Walentynowicz honorowego obywatelstwa stolicy. Poszukano zastępczego bohatera.
- Gdy w 2009 r. Donald Tusk mówił o kobietach, które odegrały ważną rolę w najnowszej historii Polski, pominął Annę Walentynowicz, dostrzegł natomiast Henrykę Krzywonos. To ona stała się dla niego ikoną „Solidarności” - zwraca uwagę dr Cenckiewicz. Skąd się wzięła pani Henryka? Jej renesans rozpoczął się w 2005 r., gdy Krzywonos, kojarzona wcześniej z grupą Andrzeja Gwiazdy, wstąpiła do Unii Wolności. W „Wyborczej” pojawiły się artykuły o kobiecie, która zatrzymała tramwaje (jak wskazują badania, nie zatrzymała ich).
- Od tego czasu o Henryce Krzywonos „GW” pisała w związku z rocznicami Sierpnia ’80. Eksplozja jej popularności nastąpiła 31 sierpnia 2010 r., gdy w czasie konferencji poświęconej Sierpniowi Krzywonos zaatakowała Jarosława Kaczyńskiego. Została wtedy człowiekiem roku tygodnika „Wprost”, a TVN zrobiła z niej… „suwnicową tramwajarkę” - zwraca uwagę dr Cenckiewicz. Z oficjalnej historii wyrugowano Annę Walentynowicz. Odpowiedzią na książkę „Anna Solidarność” był artykuł we „Wprost” pt. „Henia Solidarność”…
Kto musi się tłumaczyć
Burzliwa dyskusja o polityce historycznej wybuchła w 2004 r., gdy obchodzono 60. rocznicę Powstania Warszawskiego, po tym, gdy Polacy - głównie warszawiacy - pokazali, że obchodzi ich historia i że chcą ją wspólnie przeżywać. Za sprawcę tego wybuchu uczuć patriotycznych uznano Lecha Kaczyńskiego.
- Jego wybór na prezydenta Warszawy pozwolił stworzyć wiele instytucji, które są dziś widocznym znakiem uprawiania polityki historycznej - zwraca uwagę socjolog dr Barbara Fedyszak-Radziejowska z PAN. - Powstało nie tylko Muzeum Powstania Warszawskiego, ale zrodziły się także idee powołania Muzeum Historii Polski, Żydów Polskich, Ziem Zachodnich, Muzeum Kresów czy Sztuki Nowoczesnej.
Niestety, dyskusję o polityce historycznej jej przeciwnikom udało się zmanipulować. - Toczyła się wokół tego, czy ta polityka nie jest przypadkiem ograniczaniem wolności badań, swobody twórczej, czy nie jest elementem autorytaryzmu - zwraca uwagę dr Fedyszak-Radziejowska. - Ci, którzy chcieli rozmawiać, jaka polityka historyczna powinna być, musieli pełnić rolę kogoś, kto się tłumaczy.
Wydawało się, że głupota nie ma granic, a jednak... Jak zwraca uwagę prof. Andrzej Nowak, przed kilkoma tygodniami w tekstach „Wyborczej”, jawiącej się dziś jako główny ośrodek pseudopoprawności politycznej, nastąpiło zrównanie mordu katyńskiego i dramatu bolszewików, którzy zmarli w obozach jenieckich w Polsce. - To pokazuje, do czego prowadzi oddanie przez państwo polityki historycznej siłom politycznym, które mają własne partykularne interesy, sprzeczne z dobrem ogólnym.
Pomnik dla najeźdźców
To, że teraz znów tłumaczymy się ze śmierci bolszewików, nie było wynikiem rosyjskiej polityki historycznej, lecz efektem braku naszej, uważa dr Fedyszak-Radziejowska. - Pozwoliliśmy sobie narzucić symetrię, której nie ma - mówi. Bo nie ma symetrii między mordem katyńskim a śmiercią jeńców z powodu chorób zakaźnych. W tym samym czasie, gdy z tego powodu w obozach jenieckich zmarło 16-18 tys. jeńców bolszewickich, w Rosji zmarło ok. 240 tys. żołnierzy bolszewickich!
Według prof. Wiesława Jana Wysockiego z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, jest kolejny dowód na to, że polska polityka historyczna została skutecznie wciśnięta w ramy pseudopoprawności politycznej. „Pseudo-”, bo ta poprawność często stanowi tylko karykaturę polityki historycznej. Obecna ekipa rządząca ma w tym względzie spory dorobek - zwraca uwagę profesor. Odsłonięcie pseudopoprawnego politycznie pomnika w Ossowie, gdzie w ubiegłym roku uczczono bolszewików, którzy zginęli w 1920 r., jest tu następnym przykładem.
- 15 sierpnia jest dniem Wojska Polskiego, święta Maryjnego, Bitwy Warszawskiej i tzw. Cudu nad Wisłą. Tymczasem w przededniu tej rocznicy odsłonięto tam pomnik najeźdźców, który stanie się w przyszłości centralną częścią monumentu, jaki kiedyś tam się pojawi - mówi profesor Wysocki. - Ten pomnik to zaprzeczenie i tradycji, i prawdy historycznej. To miejsce naszej chwały i ono jest zastępowane przez pomnik, pokazujący, że najeźdźca jest ofiarą. Mamy przepraszać za to, że wygraliśmy pod Warszawą, że bolszewicy przegrali i nie mogli pójść na Europę?...
W tekście wykorzystano m.in. wypowiedzi z konferencji „Wokół polityki historycznej i poprawności politycznej”, zorganizowanej przez Towarzystwo im. Stanisława ze Skarbimierza.