Zawsze lubiłem Adwent, czas krótki, ale intensywny. I od jakiegoś czasu ubolewam, że nie do końca potrafimy w Kościele wykorzystać ten czas. Mamy bogatą ofertę dla dzieci - zazwyczaj pierwszokomunijnych, może czasami dla młodzieży czy dorosłych, ale jeszcze w wielu miejscach to bardzo kuleje.
I mam takie wrażenie, że w Kościele pojawia się problem wyjścia naprzeciw oczekiwaniom i potrzebom człowieka, a zatrzymaliśmy się na rozwiązaniach, które “zawsze były sprawdzone”. A o minimalizmie już nie wspomnę. I nie mówię tu tego, aby oskarżać, ale osobiście bić się w piersi, bo wiem, że w takich sytuacjach niejeden raz czuje się jak “miś o małym rozumku”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
A wielu wiernym naprawdę się chce i wkładają wiele wysiłku w to, aby trwać przy Panu Bogu i Kościele. Trzeba tu wspomnieć o osobach zaangażowanych we wspólnoty i działania w parafiach, nawet takich najprostszych i ważnych, choć nie zawsze zauważonych. Ostatnio zaimponowała mi wspaniała mama dwójki dzieci, która po prawie 11 godzinnym niedzielnym dyżurze w pracy, zmęczona, utrudzona wraca do domu i … zabiera dzieci na Mszę świętą. Czy to nie jest piękne świadectwo? I nie bez przyczyny przywołuję tę sytuację. Bo przecież, kiedy zasiadamy w ławce, nikt nie wie z czym przychodzimy, w jakiej kondycji jesteśmy, co przeżywamy. Bardzo razi mnie traktowanie ludzi wierzących jako masy. Często robią to media i my sami sobie to robimy. Media podają statystyki katolików, praktykujących, idących do komunii, my to podłapujemy i… tak się rodzą stereotypy i … podziały. Katolik różne ma imię i twarz. To człowiek, który, z racji tego, że żyje nauczaniem Chrystusa, przeżywa wiele spraw inaczej niż ateista. Jemu po prostu nie jest obojętne formowanie się i ciągłe równanie w górę. Kościół ma wiele twarzy. Może to być starsza osoba, która jest niezrozumiana we własnym domu. Wdowiec lub wdowa, która bardzo tęskni, bo tak mocno kochała. Rodzina wielodzietna lub nie - rodzice zapracowani, zatroskani, zmagający się z nieprzespanymi nocami, samotna matka, która może i niejednokrotnie wiąże koniec z końcem, odbiera sobie od ust, aby stworzyć jak najlepsze warunki swoim dzieciom. To też twarz zapracowanej matki i ojca. To twarze dzieci, młodzieży. Kościół ma też twarz osoby niepełnosprawnej, z depresją, nowotworem i innymi chorobami, bezdomnego, alkoholika, narkomana. To też twarz człowieka zagubionego, odrzuconego, skrzywdzonego, niezrozumiałego. Kościół ma też twarz różnych duchownych, tych wiernych Chrystusowi, zagubionych, czy statystujących. To wielka rzesza ludzi, którzy są wyjątkowi w oczach Pana Boga, niezależnie od tego, w jakiej kondycji są. Nie sposób wymienić wszystkich. To osoby, które są w Kościele i pragną w Nim być do końca swoich dni. Tylko, czy stwarzamy przestrzeń, aby w konkretnej wspólnocie można było odczuć: jesteś ważny, kochany, potrzebny? Czy taka obojętność nie powoduje, że wielu [mówiąc po adwentowemu], nie potrafi czuwać?
W czasie Adwentu w wielu parafiach odbywają się rekolekcje adwentowe, ale rodzi się pytanie, dlaczego nie we wszystkich? Są wspólnoty, które działają prężni i takie, gdzie niebawem “ostatni zgasi światło”. Dlaczego tak się dzieje? Może zaczyna nam w wielu miejscach kuleć troska o misyjność Kościoła? Ubolewamy nad tym, że wielu odeszło z Kościoła [używa się też stwierdzenia - nie wróciło] po pandemii, a ile wysiłku włożyliśmy w to, aby tych ludzi zatrzymać. Do dzisiaj brakuje mi podsumowania czasu pandemii i powiedzenia głośno - tu i tu popełniliśmy błąd, tu i tu zachowaliśmy się jak trzeba. To nie tylko zwykłe wyliczenia, ale przede wszystkim stanięcie w prawdzie, a nie robienia dobrej miny do złej gry. Dostrzegam, że w ostatnim czasie Kościół stracił wiele na wyrazistości. W starciu z wieloma mediami zostajemy sprowadzeni do parteru, zamiast wykorzystać umiejętności, aby z Ewangelią na ustach nawet w trudnych sytuacjach dawać świadectwo wiary i prawdy.
I tak się wciąż zastanawiam. Czy nie popełniamy grzechu zaniechania? Czy Pan Jezus, widząc, jak funkcjonujemy w Kościele, zarówno świeccy jak duchowni, jest z nas dumny, czy może spogląda na nas jak na Piotra w domu Najwyższego Kapłana? [por. Łk 22, 54-62]