Nie bawią się lalką, misiem czy w wojnę. Ich inicjacja to często zabijanie własnych rodziców. Z wyglądu i wieku to jeszcze dzieci, z bestialskich czynów - maszyny do zabijania, z wykarczowanym sumieniem, służące w Armii Oporu Pana Josepha Kony’ego, zbrodniarza wojennego w Ugandzie (wschodnia Afryka). Jaka jest dziś sytuacja w regionie północnej Ugandy?
„Kony2012”
Kampanię informacyjną „Kony2012” w ciągu jednego miesiąca obejrzało w Internecie ok. 80 mln ludzi z całego świata. Jej głównym celem jest schwytanie Kony’ego jeszcze w tym roku. „Kony2012” jest międzynarodową kampanią zapoczątkowaną przez Invisible Children Inc. Jej celem jest powstrzymanie terroru Josepha Kony’ego oraz jego Armii Oporu Pana. Kampania, poprzez nagłośnienie przestępstw ugandyjskich zbrodniarzy, pragnie doprowadzić do ich schwytania i poddania wymiarowi sprawiedliwości.
W nocy z 20 na 21 kwietnia organizatorzy i ochotnicy planują rozlepić tysiące plakatów promujących akcję w największych miastach świata.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Maszyny do zadawania cierpienia
Reklama
Dlaczego właśnie w Ugandzie przez 20 lat toczyła się okrutna bratobójcza wojna? Wszystko zaczęło się od Josepha Kony’ego, urodzonego w 1963 r. W dzieciństwie Josepha nic nie zapowiadało przyszłej tragedii - jako dziecko był gorliwym ministrantem, synem żarliwego katolika. Przed ukończeniem szkoły zamieszkał u swego starszego brata, czarownika. Bardzo spodobały mu się tajemnicze i okultystyczne obrzędy, które uformowały jego duchowość. Pod ich wpływem zorganizował swoją armię - słynną Armię Oporu Pana.
Z początku Kony w swym duchowym uniesieniu nauczał w oparciu o Stary Testament i toczył partyzancką wojnę o przywrócenie Dekalogu do polityki w Ugandzie. Kolejny raz ktoś zwrócił się przeciwko Kampali (stolica i największe miasto Ugandy), by odzyskać utracony honor Acholi (plemię zamieszkujące terytorium w północnej Ugandzie). Rząd centralny z Kampali mianował ministra do spraw regionu rezydującego na Północy, minister zorganizował zbrojną ochronę wiosek przeciwko napadom po żywność. Ludzie skłonili się ku prezydentowi, Joseph Kony poczuł się zdradzony przez swoich i zaprzysiągł im zemstę.
W roku 1992 miały miejsce pierwsze napady na szkoły średnie w Gulu. Pierwsze 44 porwane dziewczynki stały się seksualnymi niewolnicami partyzantów. Z porwanymi dziewczętami partyzanci mieli wznowić istnienie czystej rasy Acholi. Sam przywódca ma 50 żon i 250 dzieci. Kolejnym etapem rozwoju barbarzyństwa było porywanie dziesięcioletnich chłopców, by uformować z nich prawdziwą, wierną ideałom armię. Często pierwszą inicjacją było zabicie własnej matki lub ojca. Chłopcy, zmuszani pod groźbą okrutnych tortur, przekraczali niewidzialną granicę sumienia. Stawali się maszynami do zadawania cierpienia, najwierniejszymi wykonawcami obłąkańczych rozkazów mistrza.
Nową religią stało się okrucieństwo. Nowym ideałem - sprawianie bólu, by się nim ekscytować. Kony znajduje sojusznika w Sudanie Północnym, w muzułmańskim rządzie Chartumu. W zamian za osłabianie rządu w Ugandzie dostaje broń i pieniądze. Wdzięczny za pomoc, wprowadza muzułmańskie elementy do codziennych praktyk swojej armii. Piątek staje się dniem świętym, sam Kony przyjmuje imię Mahomet, a okrzykiem wojennym staje się „Allah akbar”.
„Ptaszki Maryi”
Podczas niedzielnej Mszy św. dla dzieci w Kitgum ministranci i dziewczynki tworzą dziecięcą grupę o wdzięcznej nazwie „Mary’s Birds” - Ptaszki Maryi. Trudno pojąć, że tutaj, w Afryce, dziecko nie kojarzy się li tylko z niewinnością, ale także, a może przede wszystkim, z agresją i okrucieństwem. Młodociani agresorzy są pierwszymi ofiarami szatańskiego systemu rekrutacji dzieci do armii.
Część z tych dzieci to owoce wojennej przemocy seksualnej. Najmłodsze nie zadają sobie jeszcze trudnych pytań: „Kto jest moim ojcem i dlaczego jest ode mnie starszy tylko o 15 lat?”. Pytanie o tożsamość będzie pytaniem kryzysowym w tym regionie: „Kim jestem, skąd pochodzę, gdzie jest mój ojciec?”.
Niewinne twarze ministrantów wpatrujących się w celebransa przywodzą na myśl fakt, że 25 lat temu chłopiec Joseph Kony też tutaj służył do Mszy św. Klękał przed ołtarzem, a teraz wszyscy ze strachu klękają przed nim i proszą o łaskę…
Lira, Gulu, Kitgum - miasteczka jak wiele innych w Afryce. Warto podkreślić, że ten teren żyje teraz w pokoju od 6 lat, obraz dzisiejszej Afryki to obraz mozolnego powrotu do normalności. O godz. 18.30, kiedy mija się kościół, widać ludzi stojących na zewnątrz. To nie jest zjawisko takie jak w Polsce, gdzie taki widok nikogo nie dziwi. Tutaj ludzie stoją na zewnątrz nie dlatego, że tak lubią, tylko z bardziej banalnego powodu: kościoły są zbyt małe wobec duchowych potrzeb uciemiężonych wojną ludzi.
Po południu młodzież spotyka się w cieniu wielkich drzew na młodzieńcze pogaduszki. Dziewczyny spacerują w wysokich trawach sawanny, trzymając się za ręce, chłopcy grają w plecioną piłkę przy zniszczonej szkole, mężczyźni piją i grają w warcaby, kobiety przed chatami przygotowują wieczorną wieczerzę. Przy stopniowo odnawianych lepiankach pasą się kozy, biegają kilkuletni chłopcy, wolno przechadza się bydło - powoli wraca normalność.
Wszędzie widać dziesięcioletnie dzieci, małych handlarzy, którzy po szkole pracują, mały chłopiec sprzedaje nocne lampki, ręczne latarki na baterie.
Pokój - niedoceniany dar
Pokój jest niedocenianym darem dla tych, którzy się do niego przyzwyczaili. Czy rzeczywiście wszystko wróciło do normy? Jeszcze kilka lat temu 2 mln ludzi z tego terenu żyło w obozach bezpieczeństwa, opuszczając swoje domostwa dobrowolnie. Dziś zostały po nich place, niedopalone namioty, osmalone budynki dla szefostwa. Ludzie mieszkają już w niewiele lepszych, ale własnych lepiankach, na swojej ziemi, dorabiając się na nowo swojego bydła.
Przy parafiach w diecezji Lira i Gulu działa ok. 400 grup wsparcia. Komuś musi przecież opowiedzieć o swoim cierpieniu matka zgwałcona przez własnego syna, dziewczyna torturowana przez swojego starszego brata. Mężczyźni pomocy nie szukają, po prostu piją. Jak poradzić sobie z cierpieniem niezrozumienia: co się stało z moim synem? Był dobrym chłopcem, a stał się rzeźnikiem swojej rodziny...
Terapia jest synonimem pomocy nieletnim w wychodzeniu z doświadczenia porwania do Armii Oporu Pana. W znanym kwestionariuszu, dawanym do wypełnienia nowym mieszkańcom ośrodka w Lirze dla dzieci zbiegów z Armii pojawiają się wiele mówiące pytania: Czy zmuszano cię, byś zabił któregoś z krewnych? Czy zmuszano cię, byś odrąbywał ludziom maczetą ręce lub nogi? Czy zmuszano cię, byś wydłubywał ludziom oczy? Czy zmuszano cię, byś gwałcił kobiety? Czy zmuszano cię, byś palił ludzi żywcem?
Podczas 20-letniej historii Armii Oporu Pana doliczono się 66 tys. porwanych dzieci. Przy przywódcy w partyzantce pozostaje wciąż ok. tysiąca dzieci-żołnierzy, teraz już dorosłych rzeźników. Przez ośrodki terapeutyczne przeszło ok. 20 tys. tych, którym udało się uciec. Gdzie podziała się reszta? Najprawdopodobniej porwane dzieci zostały sprzedane na wojnę do Sudanu, jako niewolnicy albo nieletnie prostytutki. Armia opuściła tereny Ugandy kilka lat temu. Osłabiona, bazuje dziś na terenach Kongo, Centralnej Afryki i Sudanu. Nie można pozostać obojętnym wobec tego, co dzieje się w Afryce, wobec naszych braci w wierze: dzisiejsza Uganda jest przecież w 70 procentach krajem chrześcijańskim.