Na temat kapłaństwa wypowiada się dziś wiele głupstw uderzająco płaskich i trywialnych. Nie mówimy tu o armii szyderców spod znaku geometrycznych figur czy sierpa i młota. Ich myśl jest równie lotna jak te symbole. Gorsze jest to, że porzekadła w rodzaju: „Kapłan to taki sam człowiek jak każdy inny” czy: „Kapłan to ktoś z ludu wzięty i dla ludu przeznaczony” pojawiają się także na ustach katolików. To pusty banał. Żeby zdać sobie sprawę, co właściwie kryje się za coraz bardziej bezczelnymi etykietami, przylepianymi stanowi kapłańskiemu przez publicystów „katolickich” z opiniotwórczych tygodników czy „niezależnych” portali, zarzutami o „zdradę Ojczyzny i Kościoła”, trzeba zadać pytanie nie o akcydentalia, ale o istotę kapłaństwa. Co ją stanowi? Dlaczego, kiedy wzywamy księdza, nie mówimy, że potrzebny nam jest „człowiek ksiądz”, tylko kapłan? Wcale nie jeden z wielu ludzi, ale ktoś absolutnie wyjątkowy. Jego stan, dzięki sakramentowi, wyróżnia go tak dalece, że pozostanie kapłanem na wieczność. Jego święcenia pozostawiają na jego duszy niezatarte znamię. Kapłana nigdy nie można zrównać ze świeckim, choćby ten wykonywał także zawód „zgodny z powołaniem”. Kapłana nie da się określić stopniem towarzyskiej znajomości bez popełnienia grubego nadużycia. A tak wielu jest „zatroskanych”, byśmy tak właśnie, bez krzty nabożnego szacunku, jaki zawsze w świecie katolickim obowiązywał, myśleli o kapłanach. Skąd się bierze ta współczesna mania, by „w jakimś buntowniczym porywie zrobić z księdza kogoś, kim on nie jest - poniekąd «antyksiędza»…” - jak to ujął jeden z włoskich teologów.
Na użytek konsumentów mediów próbuje się dziś wylansować kapłanów jako niebezpieczną grupę społeczną, dotkniętą największą liczbą patologii. Kuriozalnym przykładem był wywiad Petera Seewalda z Benedyktem XVI. Niemiecki dziennikarz na około stu stronach swojej książki ciągnął niemiłosiernie temat nadużyć moralnych wśród księży, a to, co mu pozostało, zaledwie musnęło ważne dla Kościoła kwestie. Żeby zrozumieć tę neoficką żarliwość „tropicieli zła” wśród duchowieństwa (dołączyli do nich właśnie Tomasz P. Terlikowski i ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski), trzeba zdać sobie sprawę, co tkwi u podłoża tych donosów. Błędne przekonanie, że człowiek po prostu nie jest w stanie, w sposób wolny, oddać się Absolutowi. Podważanie absolutnego charakteru posługi księży. Nie widzi się różnicy między ich bezwarunkowym, w całej pełni, oddaniem się Bogu, by stać się poniekąd „drugim Chrystusem” i działać „in persona Christi”, a jakąkolwiek inną rolą społeczną. Wielu ludzi zupełnie nie rozumie, na czym polega fundamentalna różnica między powszechnym kapłaństwem ochrzczonych a sakramentalnym kapłaństwem księży. „Tacy sami jak inni” muszą być tak samo jak inni narażeni na to, by stać się ofiarami własnych słabości. I stąd m.in. drugi element składający się na łatwe uleganie atmosferze teatralnej wręcz krytyki wobec kapłanów: jest nim nakłanianie kapłanów do aktywizmu, robienie z nich na siłę społecznych liderów, zachęcając ich przy tym usilnie, by szukali w zewnętrznej aktywności „samorealizacji”. Celem życia kapłańskiego nie ma być, w tej koncepcji, prowadzenie ludzi do zbawienia, ale „dobra, wydajna praca” czy zdobycie popularności. „Taki ksiądz - przestrzega włoski teolog - który poczuje się «tylko człowiekiem jak każdy inny», zacznie domagać się prawa do wstąpienia w związek małżeński, do swobodnego kształtowania swego ubioru, do uczestnictwa w debatach społecznych i w sporach politycznych...”.
Jak pokazuje wielowiekowa historia Kościoła, oddzielenie od świata kapłanów, ich całkowicie inny rodzaj życia, nigdy nie oznacza zerwania z wywieraniem najbardziej znaczącego wpływu na świat. Przeciwnie. Ten wpływ był i pozostać może ogromny; był to wpływ religijny, ale także polityczny i - bardzo spektakularny - cywilizacyjny. To życie klasztorów - w tym klasztorów kontemplacyjnych - kształtowało przez wieki kulturę, dostarczało wzorców dla świeckich elit i szerokich rzesz społecznych. Księża nie muszą mieć najmniejszych kompleksów czy powodów do poczucia wyobcowania ze świata albo rzekomego nienadążania za jakimiś iluzorycznymi zdobyczami światowego postępu. Prawdziwy bowiem rozwój dotyczy dziedziny ducha, która jest dla każdego człowieka najważniejsza i warunkuje wszystko, cokolwiek dobrego dzieje się w świecie, poza murami klasztorów czy plebanii.
Pomóż w rozwoju naszego portalu