WIESŁAWA LEWANDOWSKA: - Uwierzyliśmy już, że żaden wróg ani żadna wojna - poza tą polsko-polską - nam nie grożą i w związku z tym drastycznie ograniczamy armię. Jak Pan ocenia dokument Departamentu Transformacji MON pt. „Wizja Sił Zbrojnych RP - 2030”?
PROF. ROMUALD SZEREMIETIEW: - W tej „wizji” najciekawsze jest to, w jaki sposób definiuje się potencjalnego przeciwnika. Mówi się, że będą to siły najprawdopodobniej nieregularne, partyzanci, a nawet „dzieci żołnierze”...
- Jak w Afryce?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Tak. W Afryce i Azji zdarza się, że partyzanci porywają kilkuletnich chłopców i dziewczynki i przyuczają do posługiwania się bronią. Tacy zdemoralizowani dziecięcy żołnierze mają łatwość zabijania, są bezwzględni i okrutni.
- Dlaczego polskie wojsko musi być przygotowane do walki z dziećmi żołnierzami?
- Przyznam, że nie bardzo rozumiem całą tę definicję przeciwnika. Wygląda na to, że według wizji MON nasze siły zbrojne mają być przygotowane do działań z dala od terytorium Polski. Zakłada się, że nie grożą nam żadne konflikty z armiami regularnymi, a nasze bezpieczeństwo narodowe może być uzależnione wyłącznie od potężnych sojuszników, którzy w razie zagrożenia nas obronią.
- A to może być niemożliwe?
Reklama
- Użycie wojska to w każdej sytuacji bardzo skomplikowana operacja, zwłaszcza że NATO jako sojusz nie dysponuje gotowymi w każdej chwili siłami zbrojnymi, lecz tylko deklaracjami państw NATO wydzielenia z ich armii sił do takiej sojuszniczej akcji; muszą więc w każdym przypadku zapaść odpowiednie decyzje rządów, co może trwać nawet kilka miesięcy. A w tym czasie wróg już może zająć napadnięte terytorium...
- Polska nie jest już w stanie sama skutecznie się bronić, nawet tylko do nadejścia sojuszniczej odsieczy?
- Nie ma takiej możliwości. Siły zbrojne RP są w głębokiej zapaści. Prawie zlikwidowano Marynarkę Wojenną, zanika obrona przeciwlotnicza, Siły Powietrzne kurczą się, a wojska lądowe znajdują się - moim zdaniem - w stanie rozkładu, są duże kłopoty, żeby z różnych jednostek zebrać wojsko nawet na ekspedycje zagraniczne. Nie ma szkolenia rezerw, czyli tego, co jest niezbędne do mobilizacji na wypadek zagrożenia wojennego.
- Czy procesy dostosowania armii do sojuszniczych wymagań nie idą w Polsce zbyt daleko, skoro trudno nawet skompletować ekipę misyjną?
- Wdrażaną reformę cechuje brak wyobraźni i niebywała bezmyślność. Całkowicie rozłożono wojskową służbę zdrowia, trudno dziś o lekarzy do obsłużenia naszych misji wojskowych. Nic dziwnego, skoro jeszcze za czasów ministra Komorowskiego zlikwidowano Wojskową Akademię Medyczną, przeciwko czemu protestowałem, ale to minister decydował. Ponury los spotyka zaplecze remontowo-produkcyjne armii; klinicznym przykładem jest likwidacja Stoczni Marynarki Wojennej, wysokiej klasy zakładu z dużymi szansami na budowę okrętów, także dla zagranicznych kontrahentów.
- Dlaczego stocznia musiała „zatonąć”?
Reklama
- Padła ofiarą programu korwet „Gawron” - stocznia podpisała z MON umowę na budowę siedmiu okrętów, wyłożyła na to wielkie pieniądze, a potem okazało się, że okrętów nie będzie. Teraz na kadłubie „Gawrona” ma być instalowana jakaś „uboga” wersja patrolowca, może będzie na nim jakieś działko... Zapewne tylko po to, żeby łapać przemytników. A Rosjanie nieopodal rozbudowują swą flotę bałtycką, budują w Kaliningradzie duże okręty wojenne.
- Wygląda na to, że my niczego i nikogo się nie boimy...
- Rzeczywiście, na morzu i w powietrzu chyba nie. Wspomniałem o fatalnym stanie obrony przeciwlotniczej. Rakiety p-lot. są coraz starsze, wykruszają się, ich liczba musi się więc stale zmniejszać. Obecnie restrukturyzacja polega na tym, że stale zmniejsza się liczbę dywizjonów p-lot. - było 25, a ma być 16. Planowane są już bodaj tylko dwie brygady rakiet przeciwlotniczych, a wkrótce będzie tylko jedna.
- Co zatem jeszcze zostało z polskiej armii?
- W wojskach specjalnych mamy kilka jednostek, w tym sztandarowy „Grom”. Pewnie gdyby zaszła taka potrzeba, uskładałoby się jeszcze z wojsk lądowych jakąś zdolną do bojowego użycia brygadę, chociaż nominalnie mamy ich 15.
- Transformacja polskiej armii wciąż jest w toku - jakie i ile jeszcze zmian przed nami?
Reklama
- Obecny minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak - następca sławnego ministra Klicha, który przeprowadził tzw. uzawodowienie armii - ma dokończyć pozostałe po poprzedniku 5 proc. procesów „Klichowych” pomysłów reformatorskich. „Zasługą” ministra Siemoniaka jest oczywiście rozwiązanie Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego i w następstwie likwidacja lotnictwa specjalnego. Zapowiada on też „reformę”, czyli likwidację szkolnictwa wojskowego, oraz - co najgroźniejsze - „reformę” systemu dowodzenia, która pozbawi Sztab Generalny kompetencji dowódczych. To jest zresztą pomysł zgłaszany ciągle przez gen. Stanisława Kozieja, obecnego szefa BBN...
- Na czym, Pana zdaniem, polega niebezpieczeństwo tego pomysłu szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego?
- Sztab Generalny stanie się jedynie organem planistyczno-doradczym. A w dodatku zakładana jest też likwidacja dowództw poszczególnych rodzajów sił zbrojnych, co wiąże się z niekonsekwencją w przypadku dowództwa wojsk specjalnych, ponieważ to ono w niedalekiej przyszłości miało wykonywać zadanie koordynowania i kierowania siłami specjalnymi w NATO...
- Czy - zdaniem Pana Profesora - ograniczenie liczby dowództw w siłach zbrojnych nie poprawi ich efektywności?
- Dowodzenie powinno dotyczyć trzech obszarów: taktycznego (czyli dowodzenia na polu walki), operacyjnego (kierowanie wielkimi akcjami militarnymi) i strategicznego (działania militarne w skali kraju), teraz zaproponowano kompetencyjną niejasność. W Polsce nie będzie jednego centralnego organu dowodzenia, a mają powstać dwa dowództwa strategiczne - do tzw. dowodzenia bieżącego oraz dowództwo operacyjne do kierowania wojskami działającymi poza granicami kraju. Zastosowano jakiś mało logiczny podział - to tak, jakby ludzi podzielić na mężczyzn i rudych... I będą dwa dowództwa strategiczne?
- To znaczy, że zamiast usprawnienia możemy mieć chaos, zwłaszcza w trudnych sytuacjach...
Reklama
- System dowodzenia siłami zbrojnymi w okresie pokoju powinien mieć zdolność łatwego przekształcenia się w system dowodzenia wojennego. Z punktu widzenia naszej obronności bardzo ryzykowne jest to, że nie wiadomo, kto w razie wojny będzie dowodził.
- Bardzo niepokojące jest chyba również to, że z zawodowej armii odeszło już wielu oficerów, dobrze wykształconych specjalistów wojskowych. I wciąż odchodzą?
- Podobno obecny Szef Sztabu Generalnego, widząc, na co się zanosi, chciał się podać do dymisji, ale go Komorowski uprosił i został... Naprawdę ogromnym problemem jest ucieczka wykwalifikowanego personelu, zwłaszcza podoficerów i młodszych oficerów. W 2011 r. odeszło z wojska ponad 7 tys. żołnierzy, w tym ponad 40 proc. to ludzie bez uprawnień emerytalnych, co znaczy, że frustracja wśród wojskowych jest ogromna.
- Jak w takiej sytuacji wytłumaczyć zapowiedzianą, niemal doszczętną likwidację szkolnictwa wojskowego?
- Pan minister mówi, że w armii pokojowej ma być więcej „wojska w wojsku”, czyli że trzeba zlikwidować wszystkie „obciążenia”, takie jak...szkolnictwo wojskowe. To jest nieodpowiedzialne postawienie sprawy, bo przecież właśnie w okresie pokoju trzeba szczególnie dbać o to wszystko, co sprawi, że w razie zagrożenia armia będzie silna i sprawna. Niezbędny jest rozwój myśli wojskowej i nowych technik wojskowych, nie wspominając o kształceniu przyszłych dowódców... Nie można więc lekceważyć nauki wojskowej. A w Polsce mamy jeszcze naprawdę zdolnych naukowców i ciekawe osiągnięcia wojskowej nauki.
- Skazane teraz na przepadek?
Reklama
- Wojskowa Akademia Techniczna, która powinna być ośrodkiem myśli technicznej, ma zostać przekształcona w zwykłą szkołę oficerską... Reszta szkół oficerskich ma być zlikwidowana. A moim zdaniem, powinniśmy zagwarantować, aby każdy rodzaj sił zbrojnych z uwagi na swą specyfikę miał własną szkołę.
- Teraz na placu boju pozostanie tylko mocno zdegradowany WAT?
- Na to wygląda. Oznacza to zdeprecjonowanie nauki wojskowej, a likwidacja szkół oficerskich prowadzi wprost do upadku szkolenia oficerów dowódców. Akademia Obrony Narodowej, która powinna przygotowywać wyższą kadrę dowódczą, kształcić decydentów najwyższego szczebla w dziedzinie kierowania obronnością, a przede wszystkim być państwowym ośrodkiem analiz i ekspertyz strategicznych - też ma być zlikwidowana albo przekształcona w coś mniej ambitnego.
- Panie Profesorze, a może naszym reformatorom naprawdę chodzi o to, żeby armia była mniejsza, ale nowocześniejsza, stąd te cięcia? Od dawna wiele mówi się o modernizacji armii.
- Dziś już wiadomo, że nasza armia wcale nie jest nowocześniejsza, chociaż jest coraz mniejsza.
- Dlaczego nie jest nowocześniejsza?
Reklama
- Dlatego, że pieniądze wydawane są bez sensu. Jeżeli wytyczono fałszywy kierunek zmian - a więc postawiono na armię ekspedycyjną - to np. duże środki muszą być wydawane na lotnictwo transportowe. Taki transport nie jest zbyt przydatny w obronie Polski, bo wojsko może być wcześniej ulokowane w miejscach przewidzianych do obrony. W priorytetach MON pojawia się jakiś „program pancerny” - armia ma być wyposażona w mobilne pojazdy pancerne, które mają być gdzieś przerzucane... To będzie jakiś latający czołg? Kupiliśmy kołowe transportery opancerzone, ale okazało się, że w Afganistanie są narażone na ostrzał, przed którym nie chroni ich posiadany pancerz. Trzeba więc było dodatkowo je opancerzyć... Z takim opancerzeniem te pojazdy nie mogą pływać. A to jest podstawowy wymóg w obronie kraju... Na podobnie nieprzydatne dla krajowej obronności uzbrojenie i sprzęty wydajemy ogromne pieniądze.
- Jednak chyba całkiem sporo jeszcze zostaje na „potrzeby własne”. Dlaczego więc nie widać postępu modernizacyjnego?
- Dlatego, że pieniądze te nie są wydawane!
- Dlaczego?
- Jeżeli minister podpisuje plan zakupów na rok bieżący dopiero w maju, to uwzględniając procedury przetargowe, nie sposób wydać do końca roku budżetowego kilka miliardów złotych na zakupy. Pieniądze wracają więc do ministra finansów, który jest z tego bardzo zadowolony.
- I może o to właśnie chodzi?
- Nie można tego wykluczyć.
- Kiedyś mówiło się w Polsce: „za mundurem panny sznurem”, a dziś żołnierz w mundurze to niezwykle rzadkie zjawisko...
- I nie tylko dlatego, że mamy coraz mniej żołnierzy. Wojskowi wstydzą się chodzić w mundurach. Przebierają się w nie „w pracy”, a i tak czasami o tym zapominają, bo nie wszędzie „w biurze” mundur jest obowiązkowy. Mamy więc takie wojsko w konspiracji! Zanika patriotyzm, a żołnierze nie są motywowani służbą Ojczyźnie; w wojsku zatrzymują ich tylko podwyżki płac... W polskim wojsku kształtują się postawy charakterystyczne dla pracowników firm ochroniarskich.
Reklama
- Jak dalece ta żołnierska frustracja i kryzys moralny w armii mogą się odbić na obronności kraju w przypadku zagrożenia? Możemy jeszcze liczyć na słynną polską waleczność?
- Moim zdaniem, obecnie mamy armię zdolną do minimalnego oporu. Doszło do tego, że trzeba odwoływać ćwiczenia poligonowe, bo żołnierze zawodowi przynoszą zwolnienia lekarskie... Można się więc spodziewać, że potem w naprawdę trudnej sytuacji nie pomoże nawet najszczersza wola walki.
- Da się jeszcze ocalić polskie wojsko?
- Trzeba odbudowywać armię, a to w sprzyjających okolicznościach (czyli przy zgodnym poparciu liczących się sił politycznych) proces co najmniej 7-9-letni. Trzeba by podjąć próbę zbudowania obywatelskiej struktury wojskowej, odwołując się do tradycji Armii Krajowej... Potrzebna jest inna polityka obronna, w tym gdy chodzi o nasze relacje w NATO. To wszystko jest kwestią woli politycznej oraz wyobraźni ośrodków decyzyjnych w państwie. Ani jednego, ani drugiego ciągle nie widzę.