Z racji dobiegającego końca roku duszpasterskiego, przeżywanego w Kościele pod hasłem „Otoczmy troską życie”, 24 października odbyła się Archidiecezjalna Pielgrzymka Osób Szczególnej Troski. Do archikatedry lubelskiej, na uroczystą Eucharystię sprawowaną pod przewodnictwem abp. Józefa Życińskiego, przybyli niepełnosprawni, w tym osoby z zespołem Downa, cierpiący na autyzm i dotknięci schorzeniami genetycznymi, a także ich rodzice, wolontariusze, siostry zakonne, pracownicy domów opieki i młodzież z placówek opiekuńczych.
Wspólna modlitwa stanowiła ważne świadectwo chrześcijańskiego humanizmu, tak bardzo potrzebnego w okresie, gdy w dyskusjach nie docenia się w Polsce prawa do życia tych, których życie było zagrożone w zarodkowym okresie Była też wyrazem solidarności z tymi, których głosu zazwyczaj nie słychać w dyskusjach medialnych, a którzy „są z nami dzięki temu, że spotkali się z mądrą, współczującą postawą najbliższego otoczenia”. - To wielki i wspaniały dzień, w którym przed ołtarzem stają chorzy, ich rodziny, bliscy, nauczyciele i wolontariusze. Chcemy się wspólnie modlić i dziękować Bogu za to, że możemy być tu wszyscy razem. W chwilach takich jak ta, powinna nam towarzyszyć szczególna modlitwa za prawych rodziców, którzy po wykonaniu badań prenatalnych wiedzieli, że ich dziecko będzie chore, a mimo to przyjęli je z miłością - mówił abp Józef Życiński.
Jednym z takich rodziców był pan Andrzej, który do katedry przyniósł niespełna dwumiesięczną Marysię. Przyszedł sam, bo żona w szpitalu walczy z rakiem. - O tym, że żona jest chora, dowiedzieliśmy się podczas ciąży. A potem przyszedł kolejny cios: informacja o tym, że córeczka jest obciążona chorobą genetyczną - opowiada mężczyzna. - Muszę przyznać, że miałem moment słabości. Nawet więcej niż moment. Pomyślałem, że żona musi jak najszybciej zająć się swoim leczeniem. Pomyślałem, że musi żyć, bo nie dam sobie bez niej rady. Warunkiem leczenia miała być aborcja. Decyzja wydawała mi się nawet w miarę prosta, bo przecież dziecko miało być chore. Mężczyzna patrzy na śpiące w nosidełku dziecko i delikatnie głaszcze je po buzi. - Teraz nie wiem, co we mnie wstąpiło. Zachowałem się, jak najgorszy drań. Na szczęście żona była mądrzejsza ode mnie i zrobiła mi wręcz karczemną awanturę, a potem zaprowadziła do mądrego lekarza i mądrego księdza. Dzięki temu mamy najwspanialszy dar Boga: Marysię. Przyszedłem właśnie za nią podziękować, bo już wiem, jak puste było moje życie bez niej. Przyszedłem też prosić w intencji wyzdrowienia żony, chociaż lekarze mówią, że wszystko jest na najlepszej drodze, to Ktoś nad nią musi czuwać.
Natomiast o nic nie chciała prosić pani Iza, 50-latka z jednej z podlubelskich wsi. Urodziła chore dziecko - za rok Adrian ma iść do szkoły podstawowej. Jest miłym dzieckiem z rozbrajającym uśmiechem, chętnie pokazuje buzię pełną niezbyt równych ząbków. To wyjątkowo zaraźliwy uśmiech. - Z nim na pewno zjedna sobie rówieśników. I tych chorych, i tych zdrowych. Mamy wielkie szczęście, że synek jest upośledzony w niewielkim stopniu. Wszystko wskazuje na to, że będzie mógł chodzić do integracyjnej klasy. Na pewno sobie poradzi, bo już teraz zna i lubi matematykę - mówi z dumą pani Iza. - Jak mogłabym prosić o coś jeszcze?! Przecież mamy to, co najważniejsze: wspaniałe dziecko. - A ja przyszedłem na pielgrzymkę, żeby Pan Jezus mnie pocieszył, bo czasami jestem smutny. I jest mi źle. Byłoby mi zawsze dobrze, ale czasami się ze mnie śmieją. Na przykład w sklepie, jak chcę kupić sobie cukierki, a oni nie rozumieją co chcę, bo mówię niewyraźnie. Albo jak się przewrócę, to też się śmieją. A jakby się nie śmiali i nie patrzyli to, by było zawsze dobrze. Pan Jezus na pewno mnie pocieszy i już się nie będą patrzyli na mnie jak na stwora i będzie dobrze. Bo ja nie jestem stwór i Pan Jezus mnie kocha tak samo, jak wszystkich - powiedział 48-letni Marcin.
Pomóż w rozwoju naszego portalu