Rankiem 30 października otrzymałem od mojego przyjaciela Księdza Mirosława sms-a, z natury rzeczy krótką i zwięzłą wiadomość: „Zmarł ks. prał. Rejewski”. W jakimś sensie to dość znamienny fakt, że zdobycz i znamię nowoczesności staje się narzędziem przekazu wiedzy o sprawach ostatecznych, o niezmiennym losie człowieka, którego życie „przemija jak trawa”.
Ta krótka wiadomość spowodowała, że pojawiły się w pamięci wspomnienia i zaduma nad człowiekiem, kapłanem, który był proboszczem mojej pierwszej po święceniach parafii i wprowadzał mnie w arkana duszpasterstwa i kapłańskiego życia. I choć mijają dni, i dziś uczestniczyłem w jego pogrzebie, to z każdą chwilą wspomnień jest więcej, bo śp. Ksiądz Prałat był osobą, która, chyba w każdym spotkanym człowieku, pozostawiała wiele śladów. Chcę podzielić się refleksjami, które w jakiś sposób także we mnie utrwalają Boży dar, jakim była dla mnie sposobność wzrastania przy jego boku. Ksiądz Stefan miał kilka miłości, o których chcę napisać w kolejności dość przypadkowej, a jednak powiązanej ze sobą i dającej obraz pewnej całości.
Książki
Reklama
Kto znał śp. Księdza Stefana na pewno zauważył jego miłość do książek, których nie czytał, lecz pochłaniał ich treść. Wieczorem po kolacji udawał się do swego pokoju i zagłębiał się w kolejne tomy. Z każdego niemalże wyjazdu przywoził nowe. Czasem dzielił się z nami tym, co przeczytał, pytał przy stole: „Czy księża wiedzą, że...”. Przeczytane treści mądrze komentował w kazaniach. Książki były dla niego oknem na świat. W czasach, gdy o wyjazd z kraju było niełatwo, jak sam mówił, podróżował i poznawał świat na kartach książek. Kiedyś niechcący na prawie rok odebrałem mu możliwość korzystania z telewizora - przy pracach uszkodziłem antenę. On tego nie zauważył. Dopiero przed pielgrzymką Ojca Świętego zapytał, czy nie umiałbym dostroić telewizor, bo coś się tam chyba stało. Wtedy sprawa się wydała, ale dla niego nie był to problem. Miał książki, więc nie potrzebował telewizora. Z miłości do książek wynika druga z jego miłości.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Słowo
Był mistrzem słowa, niemalże rzeźbił każdą swoją wypowiedź. Kto dziś potrafi mówić po polsku tak pięknie, jak on. Aż dziw, że nikomu nie przyszło do głowy zgłosić go do konkursu na mistrza mowy polskiej. Dla niego słowo to było coś, to wartość sama w sobie, bo przecież słowo jest narzędziem, które objawia człowieka wobec innych ludzi i samego Boga. Umiłowanie słowa brało się z fascynacji tym, o czym w Prologu Ewangelii napisał św. Jan:
„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo (...). A Słowo ciałem się stało i zamieszkało wśród nas”. Fascynacja słowem zrodziła kolejną miłość.
Chrystus
Jego miłość do Chrystusa była przy tym dość specyficzna, bo był czcicielem Chrystusa Sługi. Często powtarzał słowa: „Chrystus nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i życie swoje dać”. Te słowa kierował do siebie i w ich świetle realizował swoje kapłaństwo. Stąd cierpliwość i długie godziny spędzane w konfesjonale, biurze parafialnym, stąd celebracje Eucharystii z uwagą i oddaniem. Wspominam czas przed Bożym Narodzeniem (chyba rok 1992 lub 1993), gdy jako wikariusze pojechaliśmy do sąsiednich parafii służyć w konfesjonale. W parafii na wieczorną Mszę św. został niezmordowany radca ks. Malinowski, nasz Prałat był wtedy chory. Dobry doktor Roszkowski zalecił, aby nie wychodził z domu. Kiedy wieczorem zziębnięci wróciliśmy na plebanię, zastanowiło nas, że w kościele świeci się światło. Pierwsza myśl: szykują żłobek. Poszliśmy z Księdzem Mirkiem do bazyliki, a tam w jednym konfesjonale chory Prałat, w drugim Ksiądz Radca, a ludzi w kolejkach aż pod chór. Przyznam, że byliśmy trochę zdenerwowani - i nie chodziło tylko o to, że wcześniej nasi parafianie mieli okazję spowiadać się, gdy było kilkunastu księży. Raczej byliśmy poirytowani tym, że Ksiądz Prałat nie liczył się ze swoim zdrowiem. A on, jak zwykle, skwitował: „Cóż to dla nas, damy radę”. A po chwili dodał: „Przecież my, księża, do tego jesteśmy”. Służył, jak mógł i tym czym mógł. Pewnie wielu pamięta poniedziałki i niemały tłumek potrzebujących przed plebanią, którym Ksiądz Prałat rozdawał tzw. dropsy (zwinięte w rulon monety). Na nic przy tym nie patrzył, niczego w zamian nie oczekiwał, rozdawał niemal wszystko, co w ciągu tygodnia „zarobił” dla siebie jako kapłan. Bo pewnie największą z jego miłości było właśnie kapłaństwo.
Kapłaństwo
Niezwykle poważnie traktowane, to nie znaczy ze smutkiem i cierpiętliwością, ale z należytą powagą, która nie wyklucza poczucia humoru. Cenił kapłaństwo, był wdzięczny za dar i łaskę powołania, ale też cenił kapłaństwo innych. Dla niego każdy, kto otrzymał święcenia, liczył się i był kimś wyjątkowym. Nie było to ważne, czy chodziło o nas, młodych zaraz po świeceniach, czy o kogoś, kto przeżył w kapłaństwie wiele lat. Jego wielką radością była możliwość poprowadzenia do ołtarza kapłanów wywodzących się z parafii, a największym bólem były wieści o porzuceniu kapłaństwa - tego jednego, jak sam przyznawał, nie umiał zrozumieć, że ktoś, kto otrzymał od Boga tak wielki dar, nie potrafił uszanować go w sobie i przeżyć po kapłańsku życie. Sam przeżył ponad 50 kapłańskich lat, można powiedzieć, że zawsze w niełatwych dla kapłaństwa czasach. Trzeba było wielkiej odwagi i determinacji, by w stalinowskiej rzeczywistości podjąć studia seminaryjne, by wytrwać potem przez lata realnego socjalizmu, gdy tak wiele wysiłku wkładano w budowanie świata bez Boga, a i ostatnie lata, w ponoć wolnej Ojczyźnie, nie były łatwe, gdy właśnie nas, księży, często obarcza się odpowiedzialnością za wszelkie zło, łącznie z katastrofami natury. Ale widocznie po to my, księża, jesteśmy - żeby zacytować Księdza Prałata.
Czytających te słowa przepraszam, że są to „myśli niepoukładane”, ale pisane pod wpływem chwili i z potrzeby serca. Śp. ks. prał. Stefan Rejewski był przede wszystkim dobrym człowiekiem i prawdziwym kapłanem, a te dwie cechy, w moim pojęciu, wystarczą, by mogły się ziścić słowa, które kierował do parafian: „Do zobaczenia w niebie”. Mam nadzieję - wyrażaną za siebie i innych, że kiedyś i my dostąpimy takiej możności... Nieprawdaż?