Zapach świec, szeleszczące liście pod stopami, tłumy ludzi na ścieżkach między grobami, pozdrowienia znajomych, sąsiadów, niespodziewane spotkania rodzinne… Jednym słowem, święto uczczone obecnością zmarłych i żywych „Festum Omnium Sanctorum”.
Pan Niedziela uśmiechnął się do swoich wspomnień. Jego ojciec, kiedy był jeszcze małym szkrabem, wyruszał wieczornym pociągiem, zaraz po pracy, do odległej miejscowości rodzinnej, aby pomodlić się na grobach swoich rodziców. Po dwóch przesiadkach był już na miejscu. Wizyta właśnie tutaj i w tym dniu była traktowana bardzo poważnie przez ojca Pana Niedzieli. Jednak najbardziej dziwiło małego Niedzielę to, że ojciec w zasadzie jechał tam tylko na jeden dzień. Był zdumiony tymi podróżami. Znał tę trasę z wakacyjnych wojaży. Co roku przecież bywał w rodzinnych miejscowościach mamy i taty nieodległych od siebie. Wiedział, jak wiele godzin trzeba było spędzić w pociągu, aby tam dotrzeć. A tu raptem ojciec jedzie tam i z powrotem, w zasadzie non stop, przez dwadzieścia cztery godziny i zaraz po powrocie idzie do roboty…
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ja to przynajmniej wiedziałem, że mam przed sobą dwa miesiące wakacji! mruknął pod nosem do swoich wspomnień A ojciec? Po powrocie, dosłownie prosto z pociągu, niewyspany i zmęczony szedł do zakładu pracy.
Reklama
Tak więc od wczesnych dziecinnych lat mały Niedziela rozumiał, że wizyta na grobach w tym dniu to bardzo ważna sprawa.
Mój Boże, taka ludzka solidarność wobec nieuchronnego. Czy jest to potrzebne zmarłym? Zapewne bardziej nam, którzy dźwigają na sobie ludzką egzystencję. Użalamy się nad sobą, wiedząc o tym, co nieuniknione. W samotności trudniej znieść własny koniec. Ale kiedy gromadzimy się wszyscy w miejscu ostatecznego spoczynku, staje się on nie tak bolesny i okrutny...
Niedziela zapalił znicze na rodzinnym grobie, przeżegnał się i zaczął odmawiać modlitwę „Ojcze nasz”. Znowu przed oczami stanął mu rodzinny dom i mama, która na 1 listopada wyciągała z szaf zimowe ubrania i buty czyściła je, odświeżała, pastowała. Martwiła się, że jej synowie tak szybko rosną, że znowu trzeba będzie kupić nowe kurtki, buty… „Zdrowaś Maryjo”… Wracał z braćmi do domu ubłocony ziemią z wiejskiego cmentarza… I znowu należało buty umyć i wypastować. „Wieczny odpoczynek…”.
Dzień dobry! przywitał rozmodlonego Niedzielę bardzo młody i wesoły głos. Pan Niedziela odwrócił się z pewnością człowieka, który wie, że to, co zobaczy, będzie tym, co usłyszy. I tak się stało. Wnuczek bo to był rzeczywiście on rzucił się na szyję dziadka.
Reklama
Prosto z pociągu przygalopowałem tutaj. Dzwoniłem do mamy. Powiedziała, że jesteś na cmentarzu. Pomyślałem, że razem wrócimy do domu i dlatego tu jestem tłumaczył wnuczek, wyciągając jednocześnie z podręcznego plecaka znicze.
Nie jesteś tutaj przypadkowo?! dociekał Niedziela.
Wnuczek zapalał na grobie przyniesione przez siebie świece i nie dosłyszał słów dziadka, który w tym momencie pełną piersią zaczerpnął powietrza ogrzanego płomieniami nagrobnych świateł, oddechami ludzi, powietrza wypełnionego zapachem poświęconej cmentarnej ziemi i obecnością ukochanego wnuka...