Konklawe, czyli wybieranie papieża przez kolegium kardynalskie, ma 850-letnią tradycję.
Wcześniej decyzja należała do „clero e popolo”, czyli duchowieństwa i ludu Rzymu, ale, jak zauważa historyk Kościoła ks. Przemysław Śliwiński, „zdarzało się, że imperatorzy sami wskazywali papieża, nie oglądając się na starożytną formę”. O tym, komu miała przypaść najważniejsza godność w Kościele przesądzało to, kto miał większe wpływy - tak jakby chodziło o jakieś świeckie stanowisko a nie o dziedzictwo Świętego Piotra. W niektórych okresach, np. na przełomie X i XI wieku, te polityczne rozgrywki wynosiły na tron papieski osoby, które swoim zachowaniem i postawą moralną zaprzeczały oficjalnej nauce Kościoła.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
W dodatku utarczki między różnymi kandydatami na papieża oraz stojącymi za nimi obozami ciągnęły się nieraz nawet przez wiele miesięcy. Do takiej sytuacji doszło po śmierci papieża Klemensa IV w 1268 r. Wtedy nad wyborem głowy Kościoła debatowało 20 kardynałów, jednak z czasem zmarło aż trzech z nich, a kolejny - Enrico Segusio, biskup Ostii - sam zrezygnował. Ponieważ elektorzy nie potrafili dojść do porozumienia, władze miasta, rozłoszczone ich opieszałością, „najpierw zamknęły od zewnątrz drzwi kardynalskiej rezydencji, potem usunięto dach”, jak opisuje to historyk Norman Davies, „a wreszcie ograniczono im dietę do koniecznego minimum”. Wydarzenia te są tyleż anegdotyczne, co znamienne, bo właśnie od łacińskiego „cum clavis”, czyli „pod kluczem”, wzięła się używana do dzisiaj nazwa „konklawe”. Ostatecznie proces wyboru nowego papieża trwał wówczas aż trzy lata, co doprowadziło do rozczarowania wśród wiernych i nacisków ze strony świeckich władców.
W obliczu tej sytuacji wybrany papież Grzegorz X, zwołał sobór w Lyonie w 1274 r., podczas którego uchwalono konstytucję apostolską „Ubi periculum”. Dokument ten wprowadzał ścisłe zasady wyboru papieża: kardynałowie mieli być zamykani w jednym miejscu bez kontaktu ze światem zewnętrznym, a jeśli wybór się przedłużał, stopniowo ograniczano im racje żywnościowe. Celem było przyspieszenie decyzji i uniknięcie politycznych wpływów z zewnątrz.
Mimo że reforma była skuteczna, wielu kardynałom nie przypadła do gustu surowość reguł i wielokrotnie były one modyfikowane. Na przykład od razu po śmierci Grzegorza X w 1276 r. jego następca Jan XXI (1276-1277) oficjalnie zniósł te przepisy, uważał on bowiem, że zbytni rygor może prowadzić do złych decyzji pod presją. I tak konklawe znów się wydłużały, by wraz z powrotem do gregoriańskich zasad skrócić się do rekordowych 10 godzin w 1503 r., czy nieco ponad doby w wypadku współczesnych nam papieży Benedykta XVI (2005 r.) albo Franciszka (2013 r.).
Reklama
Pewne sprawy zostawały jednak przez stulecia niezmienne. Zaczynając od wspomnianej egalitarności, kiedy papieża wybierali nawet przedstawiciele ludu rzymskiego, w myśl bulli „Ubi periculum” głosować mogli „wszyscy i tylko kardynałowie Świętego Kościoła Rzymskiego”. Niemiecki historyk specjalizujący się w dziejach papiestwa kard. Ludwik Pastor uważał, że „był to krok ku autonomii duchowej Kościoła”. I faktycznie, w ten sposób ograniczano, przynajmniej formalnie, wpływy świeckich oraz, co najważniejsze, władców i arystokratów, a oddawano samorządność władzom duchownym. Niemniej wciąż nie były to decyzje Kościoła powszechnego, a jedynie jego okołorzymskiej części. Było to pokłosie wczesnośredniowiecznej tradycji głoszącej, że „Prima sedes a nemine iudicatur” (Pierwszej stolicy nikt nie sądzi), czyli - w sprawy papiestwa nikt nie może się wtrącać.
Reklama
Jakie były przyczyny takiej zaciekłości w chronieniu swych granic? Mediewista Walter Ullmann tłumaczył, że „wybór papieża był prerogatywą Kościoła rzymskiego, który zawsze strzegł swej suwerenności wobec biskupów innych stolic”. Taki stan rzeczy utrzymywał się aż do pontyfikatu papieża Innocentego II (1130-1143), kiedy zaczęto świadomie powoływać do kolegium kardynałów spoza Rzymu, zwłaszcza z Francji i Niemiec. Włączenie kardynałów z różnych regionów umożliwiło papieżowi reprezentowanie interesów całego Kościoła, a nie tylko wspólnoty Rzymu, przeciwdziałało dominacji lokalnych frakcji oraz wpływom cesarskim, które wcześniej silnie oddziaływały na wybory. To właśnie od tego momentu zaczęto budować fundamenty współczesnego systemu elekcji papieskiej, w którym kardynałowie reprezentowali Kościół powszechny. Należy jednak podkreślić, że nie oznaczało to, że wybierać mogli przedstawiciele wszystkich krajów. Śliwiński tłumaczy to tym, że w obliczu końca wielkiej schizmy zachodniej (1378-1417), „w czasie której Kościół miał jednocześnie trzech papieży, w tym dwóch nieprawnie wybranych”, w Awinionie i Pizie, potrzeba było konkretnego, także politycznego wzmocnienia. Jerzy Kłoczowski w „Europie Chrześcijańskiej” twierdził, że Watykan (siedzibę papieża z Lateranu do Watykanu przeniesiono w 1377 r.) wsparcie uzyskał przede wszystkim w Niemczech, Anglii, Polsce i Portugalii. Tymczasem Awinion miał za sobą potęgę Francji i Hiszpanii, co znacznie komplikowało proces zjednoczenia Kościoła”.
Co ciekawe wśród sojuszników linii rzymskiej znalazła się i Rzeczpospolita. Do tej pory katolicki kraj, jakim od Mieszkowego chrztu w 966 r. była Polska, mógł czuć się pokrzywdzony, bo nie miał należytego przedstawicielstwa w stolicy Kościoła. Zwracał na to uwagę choćby Andrzej Frycz Modrzewski, polski myśliciel renesansowy. W swoim dziele „O poprawie Rzeczypospolitej” (Księga IV: O Kościele) podkreślał, że jeśli papież jest najwyższym biskupem, jego wybór powinien być dokonywany przez przedstawicieli wszystkich wiernych, a nie ograniczać się do kardynałów czy mieszkańców Włoch:
„Skoro wielu dowodzi silnymi racjami i argumentami, że nie ma skuteczniejszego środka na usunięcie niezgody ze społeczności chrześcijańskiej i utrzymanie jedności niż rządy w niej jednego człowieka, jest całkowicie słuszne, aby go wybierali wszyscy wierni, zwłaszcza że wszyscy mają mu być posłuszni. Nie należy więc prawa wyboru pozostawić jedynie kardynałom ani Włochom; dla wybrania człowieka, którego rozkazom mają być wszyscy posłuszni, winni się zejść na oznaczone miejsce ludzie wyznaczeni z wszystkich chrześcijańskich krajów”.
Reklama
Pragnienie nie tylko Frycza Modrzewskiego, ale i innych wiernych ziścić się miało dopiero za kilkaset lat. Wcześniej jednak w zupełnie nieoczekiwany sposób wśród delegatów znalazł się i Polak. Działo się to w latach 1414-1418 podczas Soboru w Konstancji, który odbywał się w cieniu wspominanej już schizmy. Owym Polakiem był Mikołaj Trąba, arcybiskup gnieźnieński i prymas Polski i Litwy, skądinąd zaufany Władysława Jagiełły.
Prof. Feliks Kiryk, uczestnik konferencji poświęconej Trąbie, opisywał go jako postać pierwszoplanową „wśród Polaków, którzy zaważyli na przebiegu naszych dziejów przełomu XIV i XV stulecia”, a jego działalność odbijała się „wyraźnie zarówno w polityce zagranicznej Królestwa Polskiego, jak też w stosunkach wewnętrznych kraju”. Tym bardziej zaskakuje, że po pierwsze Trąba nie był kardynałem, ale jak wyjaśnia Śliwiński, „w tych wyborach oprócz kardynałów uczestniczyli również przedstawiciele nacji, które brały udział w soborze w Konstancji”.
Drugą, o wiele bardziej kontrowersyjną kwestią było to, że Trąba na konklawe występował z ramienia… Niemiec. Należy sobie jednak uświadomić, że i przedstawiciele innych kościołów narodowych, m.in. Węgier czy Czech musieli opowiedzieć się za jedną z frakcji: włoską, francuską, angielską, hiszpańską czy właśnie niemiecą, bo „opcji słowiańskiej” po prostu nie było. Co więcej w historii zapisała się pogłoska, spopularyzowana m.in. przez Jana Długosza, wedle której Mikołaj Trąba miał być brany pod uwagę jako przyszły papież.
W Polsce oczywiście zawrzało, oskarżano Trąbę o zdradę ojczyzny, choć on, jak stwierdza Jacek Breczko, miał w kuluarach obiecywać, że „gdyby […] został papieżem, to Kraków stałby się Rzymem”.
Reklama
Abstrahując od dalszych rozważań, czy było to sprzeniewierzenie się sprawie polskiej, czy raczej działanie na miarę Mickiewiczowskiego Konrada Wallenroda, należy jednoznacznie skonstatować – Mikołaj Trąba z Sandomierza był pierwszym Polakiem uczestniczącym w wyborze papieża. Kolejna taka szansa mogła przytrafić się przedstawicielom naszego Kościoła jeszcze w XV w. Zbigniew Oleśnicki w 1449 r. został mianowany pierwszym polskim kardynałem, ale niestety nie dożył kolejnego konklawe, które odbyło się ledwie tydzień po jego śmierci i dopiero czwarty z kolei kardynał, Stanisław Hozjusz (1504-1579) ponownie reprezentował Polaków w watykańskich wyborach.
Od tamtej pory, co prawda z przerwami, wynikającymi z różnych przyczyn (trudna, kosztowna podróż, skomplikowana sytuacja polityczna, czy zbyt zaawansowany wiek kardynała) w kolejnych konklawe uczestniczyli już nasi rodacy. W kolegium kardynalskim, które wybierze następcę zmarłego 21 kwietnia papieża Franciszka zasiądą cztery osoby z Polski. Najmłodszy z nich, Grzegorz Ryś - arcybiskup metropolita łódzki w lutym ukończył 61 lat. O dwa i pół miesiąca od niego starszy jest Konrad Krajewski (od wielu lat w Watykanie, m.in. jako ceremoniarz papieski za czasów Jana Pawła II). Kazimierz Nycz - arcybiskup - senior warszawski ma 75 lat, zaś Stanisław Ryłko (podobnie jak Konrad Krajewski na stałe w Watykanie) w lipcu ukończy 80 lat. (PAP)
Marta Panas-Goworska
jkrz/ aszw/