TADEUSZ BONIECKI: – Dlaczego zostałeś świeckim misjonarzem?
Reklama
RADOSŁAW JARECKI: – Chęć wyjazdu na misje dojrzewała we mnie od dziecka. Pamiętam, kiedy jako mały chłopiec wspólnie z moją sąsiadką śp. panią Ireną, która się mną opiekowała pod nieobecność rodziców, oglądałem program w telewizji na temat misyjnych działań na rzecz Afryki. Ten obraz mną wstrząsnął i już jako dziecko zastanawiałem się, w jaki sposób można pomóc moim rówieśnikom, którym życie pisze dramatyczne scenariusze. Poza tym na lekcjach katechezy w szkole podstawowej często podejmowaliśmy temat równości i pomocy dzieciom żyjącym na innych kontynentach, szczególnie w Afryce. Przez okres szkoły średniej oraz studiów zastanawiałem się nad wyjazdem na misję, jednak ta myśl była w stanie uśpienia do czasu, kiedy na mojej drodze pojawiłeś się ty – chełmski społecznik, prezes Stowarzyszenia Hospicjum Domowe im. ks. kan. Kazimierza Malinowskiego w Chełmie oraz organizator Dni Kultury Chrześcijańskiej. Wielokrotnie podczas spotkań z misjonarzami oraz podróżnikami w ramach wspomnianych dni pojawiała się we mnie chęć spełnienia największego marzenia. Po zakończeniu studiów przyszło zderzenie z rzeczywistością poszukiwania pracy. Podobnie jak większość moich rówieśników postanowiłem wyjechać za granicę w „pogoni za chlebem”, gdyż w kraju nie mogłem znaleźć zatrudnienia. Podczas wykonywania różnorakich prac zarobkowych miałem czas na dokonanie pełnej analizy swojego życia i zastanowienia się nad jego głębszym sensem. Wówczas też zapadła ostateczna decyzja wyjazdu na misje. Postanowiłem zatem wrócić do kraju i przygotować się do wyjazdu. Jako że jestem z wykształcenia nauczycielem, udało mi się zdobyć staż w Przedszkolu Miejskim nr 13 z Oddziałami Integracyjnymi w Chełmie, gdzie zweryfikowałem swoje umiejętności kształcenia dzieci. Przez całe życie udzielałem się w różnego rodzaju działaniach charytatywnych, dzięki temu zdobyłem sporo doświadczeń. Poza tym od dziecka rozwijałem zainteresowania artystyczne. Po odbyciu stażu podjąłem decyzję, żeby zrealizować swoje największe marzenie.
– Na Madagaskar wyleciałeś we wrześniu ub.r. Jak wyglądały pierwsze chwile na afrykańskiej wyspie?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Zostałem wolontariuszem misji katolickiej prowadzonej przez Ojców ze Zgromadzenia Ducha Świętego w Mampikony – miejscowości położonej na północy Madagaskaru. Na miejscu poznałem dwóch polskich misjonarzy – o. Dariusza Maruta oraz o. Michała Apiecionka, który jest proboszczem miejscowej parafii. Poza nimi spotkałem również Daniela Kasprowicza, znanego chełmianom z Dni Kultury Chrześcijańskiej, na których niegdyś opowiadał o malgaskim życiu. Poza polskimi duchaczami (tak nazywa się Ojców ze Zgromadzenia Ducha Świętego), zapoznałem się również z ojcami malgaskiego pochodzenia oraz z klerykami, którzy przyjęli i ugościli nowych świeckich misjonarzy z wielką radością i serdecznością. Ową serdeczność w Mampikony można było odczuć niemal na każdym kroku: począwszy od uprzejmości i życzliwych uśmiechów misjonarzy witających nas każdego poranka i sprzedawców na miejscowych straganach, po radosne uściski nieznajomych dzieci zapraszających do zabawy. Malgasze są bardzo wesołym narodem, pomimo trudów z jakimi muszą się zmagać każdego dnia, walcząc o przetrwanie, bardzo często też o życie swoje oraz bliskich.
– Z jakimi problemami spotkałeś się w tamtym rejonie?
Reklama
– Region, w którym przebywałem, słynie z uprawy cebuli oraz ryżu. Ryż jest wszechobecny na Madagaskarze; jest też wyznacznikiem codziennych posiłków. Niestety, niemal na każdym kroku można spotkać głodujących ludzi, których nie stać na codzienną porcję ryżu. Ten widok jest bolesny i wstrząsający w przypadku niedożywionych dzieci. Często się okazuje, że są to sieroty, gdyż ich rodzice zmarli, dręczeni dawno zapomnianymi przez Europę chorobami, takimi jak: gruźlica, tyfus, trąd czy malaria.
– Zdarza się, że duchacze muszą się zająć osieroconymi dziećmi?
– Takim dzieciom misjonarze niosą szczególną pomoc. Od roku na misji istnieje Kilasy Mandry, czyli dom dziecka dla chłopców, w którym mogą znaleźć schronienie, opiekę medyczną oraz wykształcenie. Zapewnienie im takich podstawowych wygód jest możliwe m.in. dzięki „Adopcji na odległość” polegającej na zapewnieniu danemu dziecku wykształcenia oraz wyżywienia przez określonego darczyńcę. Ojcowie uczą swoich podopiecznych szacunku do pracy, zatrudniając starszych chłopców do prac fizycznych na rzecz miejscowej szkoły oraz misji. Chłopcy opiekują się sobą wzajemnie, gotują wspólnie posiłki oraz pomagają sobie podczas odrabiania lekcji. Niestety, dzieci przybywa, a pokoi i łóżek do ich przyjęcia brakuje...
– Opowiedz, proszę, o swoich codziennych obowiązkach.
Reklama
– Wspólnie z koleżanką Moniką Piątek organizowaliśmy chłopcom wolny czas, który poświęcali na naukę języka angielskiego. Prowadziliśmy trzy spotkania w tygodniu po zajęciach lekcyjnych w szkole. Często nasze lekcje odbywały się przy świeczkach lub latarkach, gdyż brakowało dostaw prądu. Na wyspie jest to normalne i nikogo nie dziwi. Pracy na misji mieliśmy bardzo dużo. Każdy dzień przynosił nowe obowiązki i niebywałe doświadczenia. Poza prowadzeniem lekcji stworzyliśmy karty edukacyjne, drewniane tabliczki z literami i cyframi, tak aby dzieci mogły uczyć się alfabetu oraz liczenia. Odmalowaliśmy również dwie klasy w miejscowej szkole. Podczas pracy poznałem wspaniałego i utalentowanego mężczyznę o imieniu Lala, który współpracuje z zakonnikami. Zajmuje się na misji niemal wszystkim, począwszy od tworzenia murali, po murarkę oraz spawanie. Jest również poliglotą, gdyż potrafi posługiwać się językiem angielskim, francuskim oraz zna podstawy japońskiego. Potrafi niemal z niczego stworzyć coś wspaniałego. Z racji podobnych zainteresowań stał się moją bratnią duszą, podobnie jak wielu innych Malgaszy. Jest to utalentowany naród, czego zwiastunem stał się wspomniany wcześniej Lala. Miałem też okazję pozostawić po sobie trwały ślad na misji w postaci wizerunku św. Józefa, patrona parafii oraz szkoły. Tuż przy wejściu na misję widnieje pokaźnej wielkości ikonograficzny wizerunek Józefa Cieśli mojego autorstwa. Prowadziłem również lekcje artystyczne dla jednego z podopiecznych domu dziecka o imieniu Pone, któremu w przyszłości zechcę w Polsce zorganizować wystawę prac. Oprócz działań artystycznych, wspólnie z koleżanką dokonaliśmy renowacji figury św. Franciszka z Asyżu, który jest patronem szkoły prowadzonej przez siostry współpracujące z ojcami.
– W jakich warunkach mieszkałeś?
– W miejscowym domu misyjnym miałem do dyspozycji niewielki pokój z łóżkiem i stolikiem oraz bardzo sympatycznymi współlokatorami. Gekony, karaluchy, szczurki czy niespotykane u nas owady to nieodzowni mieszkańcy, z którymi po prostu trzeba nauczyć się żyć, chociaż dzicy lokatorzy bywają dokuczliwi. Gryzonie oraz owady roznoszą choroby groźne dla zdrowia człowieka, dlatego też czasami odwiedzała nasze pokoje Mimi (miejscowa kotka), która zaprowadzała w nich porządek. Nie bez powodu przytaczam historię życia z dzikimi stworzeniami w pokoju; owa historia tworzy obraz życia z Malgaszami.
– Życie na malgaskiej ziemi nie jest łatwe dla tamtejszych ludzi...
Reklama
– Współpracując z nimi, musimy pamiętać o bólu i uciemiężeniu, jakiego doznali w przeszłości. To my staliśmy się „intruzami” na ich ziemi, nie odwrotnie. Nie można o tym zapominać i wywyższać się tylko dlatego, że jesteśmy biali i pochodzimy niby z bardziej cywilizowanego świata. Niby – gdyż faktycznie tak nie jest. Niestety, wielu o tym zapomina i wykorzystuje biedę tych ludzi do niecnych celów. Oczywiście, nie mówię tu o pracy misjonarzy, lecz o turystach i przedsiębiorcach inwestujących na wyspie. Wyzysk Malgaszy jest brutalny i bardzo często kończy się ich śmiercią, w tym śmiercią dzieci pracujących na miskę ryżu. A przecież nikt nie ma prawa łamać godności drugiego człowieka tylko dlatego, że bieda zmusza go do poddania się cierpieniu, żeby móc przeżyć bądź wykarmić rodzinę.
– Trudno było rozstać się z Madagaskarem?
– Rozstanie z Madagaskarem nie było proste; rozdarcie i smutek, które temu towarzyszyły, są nie do opisania. Jednak czas płynie nieubłagalnie...
– Zamierzasz tam powrócić?
– Chciałbym z całego serca powrócić na misje. Wiem też, że tego oczekują pozostawieni przez wolontariuszy ludzie. Jednak, czy będzie istniała taka możliwość, okaże się w przyszłości. Z pewnością będę się starał pomóc misji jak tylko będę potrafił, gdyż misjonarzem się nie bywa, misjonarzem się jest przez całe życie. Niezależnie od wyznawanej religii, wykształcenia, pozycji społecznej zawsze powinniśmy pamiętać o tym, że żyjemy dla bliźnich, a wszelkie ludzkie podziały, które tworzymy, nie powinny istnieć, gdyż wszyscy jesteśmy równi i żyjemy pod tym samym dachem nieba. Tego nauczył mnie Madagaskar, w którym misjonarze katoliccy pomagają potrzebującym niezależnie od ich wyznania czy przekonań. Na tym polega służba drugiemu człowiekowi i Bogu.
Pragnę podziękować osobom zaangażowanym w realizację mojego wolontariatu. Przede wszystkim dziękuję chełmianom oraz mieszkańcom Pawłowa za szczodrość podczas zbiórek na rzecz potrzebujących dzieci na Madagaskarze i proszę o wsparcie podczas kolejnych akcji. Z całego serca dziękuję też ojcom duchaczom, którzy swoją posługą potrafią czynić świat piękniejszym. Dzięki tym wspaniałym ludziom mogłem spełnić swoje największe marzenie niesienia pomocy najuboższym mieszkańcom wyspy. Misotra! (tłum.: dziękuję).