To było ogromne, niemal epokowe wydarzenie. 21 września 1980 r., w głębokim bądź co bądź PRL-u, w pierwszym programie państwowego radia pojawiła się Msza św.! Odprawiający ją, nieżyjący już dziś, warszawski biskup pomocniczy Jerzy Modzelewski nie krył wzruszenia. – Kościół Świętego Krzyża w Warszawie, a z nim Polska, od Bałtyku do Tatr, od wschodnich granic po Odrę i Nysę, przeżywa znamienną godzinę. Ubogaca ona doniosłe przeżycia religijne i narodowe całej ojczyzny – mówił.
Komuniści nie udostępnili eteru na Msze św. z dobrej woli, przymusiły ich do tego postulaty strajkującego w sierpniu 1980 r. Wybrzeża i zawarte Porozumienie Gdańskie. Żądanie transmitowania Mszy św. było pierwszym z 21 postulatów w pełni zrealizowanym przez władze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Żelazne zasady
Od 35 lat w każdą niedzielę rano na Krakowskie Przedmieście przyjeżdża wóz transmisyjny Polskiego Radia. Radiowcy podłączają się i rozpoczynają transmisję. Przy ołtarzu są rozmieszczane dwa mikrofony, są też mikrofony dla chóru i prowadzącego śpiew, i jeszcze jeden, skierowany na kościół i wiernych. Obowiązuje zasada, że Mszę św. odprawia jeden duchowny. Koncelebry nie ma, choć są wyjątki. Chodzi o jednolity przekaz, o to, żeby nie było wielogłosu, ponieważ radio go nie znosi. Przez lata tego wymogu przestrzegano tak ściśle, że jeśli nawet zdarzyło się, iż Liturgię sprawowało kilku kapłanów, słychać było tylko jednego.
Reklama
Presja radia na przewodzących Liturgii jest spora – przyznaje ks. Zygmunt Berdychowski CM, proboszcz parafii Świętego Krzyża i szef Redakcji Mszy św. Radiowej. Eter wymusza dobrą dykcję, dbałość o dobór słów, stylistykę, bo wszystko wychwytuje. To duże wyzwanie i zobowiązanie dla kapłana. Nie dość, że transmisja idzie na całą Polskę, to jeszcze kazania są wydawane w formie książkowej. Ks. Berdychowski jeszcze jako kleryk śpiewał w scholi podczas Mszy św. radiowych. – Pamiętam, że śpiewaliśmy chorał gregoriański i byliśmy bardzo przejęci. To było duże przeżycie, no i nobilitacja – mówi.
Na początku większość kazań głosili kapłani z redakcji radiowej. Teraz – kilka razy do roku, gdy jest taka potrzeba. W grafiku uwzględniani są różni duchowni, m.in. krajowy duszpasterz Apostolstwa Chorych, biskupi i księża; z różnych okazji, np. niedzieli papieskiej, misyjnej, wsparcia Kościoła na Wschodzie, inauguracji roku akademickiego, Dnia Życia Konsekrowanego czy okrągłych rocznic.
Tylko nie w studiu
Prymas Stefan Wyszyński, gdy omawiał ze stroną rządową zasady transmisji, wykluczył odprawianie Mszy św. w studiu radiowym, na co nalegały władze. Założeniem było, żeby to była Msza św. dla tych, którzy z różnych powodów nie mogą w niej uczestniczyć w kościele, a więc dla chorych, pracujących, więźniów itp. Tak też się stało.
Ale słuchaczy od początku było więcej – nie tylko chorzy, pracujący, więźniowie itd. – To Msza św. przede wszystkim dla nich, ale słuchają nas Polacy z różnych stron świata – mówi ks. Zygmunt Berdychowski. – To potężna grupa ludzi, którzy nie mieliby innej możliwości w tym czasie słuchać słowa Bożego czy Mszy św. w języku polskim. Otrzymujemy podziękowania, pozdrowienia od osób, które słuchają nas przez Internet w różnych zakątkach świata. Są też tacy, którzy słuchają naszej Mszy św., a potem idą do kościoła.
Reklama
Do jedynej dłuższej przerwy w transmisji doszło w pierwszych tygodniach stanu wojennego. Radio zamilkło, a milczenie trwało do połowy stycznia 1982 r. – Materiały jak zwykle przygotowywane były wcześniej i głoszone w kościele, ale radiosłuchacze ich nie usłyszeli – wspomina ks. Wiesław Kądziela, od 35 lat pracownik redakcji radiowej. – Później już przerw nie było, chyba że odbywała się akurat pielgrzymka Papieża – wówczas radio nadawało Msze św. z jego udziałem.
Według prawdy ewangelicznej
Msze św. radiowe w latach 80. ub. wieku były cenzurowane. Kontrolowano kazania i wszelkie inne teksty pozaliturgiczne, np. modlitwy wiernych czy ogłoszenia duszpasterskie. Na długo przed Mszą św. wysyłano teksty do cenzury, a gdy wracały, nie poznawano ich. Z kolei cenzorzy nie poznawali naniesionych przez siebie skreśleń i poprawek.
– Gdy kaznodzieja odchodził od ocenzurowanego tekstu, były interwencje w Episkopacie. Ale nie poddawaliśmy się. Każdy mówił tak, jak mu serce podpowiadało, choć mieliśmy świadomość, że trzeba mówić ostrożnie, jednak kierując się prawdą ewangeliczną. Mieliśmy świadomość, że nas się słucha, i przez to czuliśmy olbrzymią odpowiedzialność za słowo – mówi ks. Kądziela. Najpewniej tylko raz – w styczniu 1981 r. – zdarzyło się, że nieżyjący już dziś ks. Jan Szurlej, redaktor „Apostolstwa Chorych” z Katowic, zupełnie odrzucił przygotowany wcześniej i zatwierdzony tekst homilii i wygłosił improwizowane przemówienie, w którym zaatakował ówczesne władze.
Reklama
Ks. Kądziela odpowiada za oprawę muzyczną Liturgii. Początkowo pierwsze skrzypce grała schola klerycka pod jego kierunkiem. – Mieliśmy problemy z pieśniami, bo o nie pytał cenzor. A śpiewaliśmy dość wyraziste – mówi duchowny. – Gdy ludzie, i cenzorzy, słyszeli: „Słuchaj, Jezu, jak Cię błaga lud,/ Słuchaj, słuchaj, uczyń z nami cud” albo: „Z tej biednej ziemi”, wiedzieli, o co chodzi. To były pierwsze pieśni, które popłynęły, jak dobrze pamiętam, w czasie Mszy św. przez radio.
Był świadkiem historii
Dlaczego prymas Wyszyński wybrał akurat tę, a nie inną świątynię? Z kilku powodów. Położona jest w centrum Warszawy, ma niezłą akustykę, dobre organy, a poza tym transmitowano już z niej Msze św. krótko po wojnie, do czasu zaostrzenia polityki wobec Kościoła. Ważne były ranga historyczna i przeszłość tego miejsca, wypełnionego pamiątkami po wielkich Polakach (są tu m.in. serca Fryderyka Chopina i Władysława Reymonta).
Kościół był świadkiem historii Polski. W marcu 1861 r. Krakowskim Przedmieściem przeszła wielka manifestacja patriotyczna po zabiciu przez Rosjan tzw. Pięciu Poległych. W czasie powstania styczniowego tuż obok świątyni dokonano nieudanego zamachu na Fiodora Berga, rosyjskiego namiestnika, i spalenia przez Rosjan fortepianu Chopina. Księża misjonarze, prowadzący parafię, przechowywali archiwum powstańcze, czego skutkiem była kasata zgromadzenia.
Reklama
W czasie wojny polsko-bolszewickiej trwały tu nieustanne modły o zwycięstwo, w których brał udział m.in. nuncjusz apostolski w Polsce Achille Ratti, późniejszy Pius XI. Tu trwały też jedne z najbardziej zaciętych walk Powstania Warszawskiego, a kościół przechodził z rąk do rąk. Wreszcie w 1968 r. był on świadkiem tzw. wydarzeń marcowych. „Widział” pogrzeby wielkich, m.in.: Stanisława Moniuszki, Antoniego Edwarda Odyńca, Franciszka Żwirki i Stanisława Wigury, Józefa Piłsudskiego, Marii Rodziewiczówny, Jana Kiepury, Karola Szymanowskiego, Pawła Jasienicy, Stefana Kisielewskiego i Ignacego Paderewskiego.
Największa parafia
Ks. Zygmunt Berdychowski nie dziwi się, że nazywają go proboszczem największej parafii. – Coś w tym jest, bo w naszych Eucharystiach uczestniczy się w różnych miejscach na świecie – mówi. – Może nie są to prawdziwi parafianie, ogromna większość słucha kazań przez radio i Internet, ale wszyscy należą do naszej wspólnoty.
Wspólnotę radiosłuchaczy nazywają świętokrzyską, tak jak kazania wygłaszane w kościele Świętego Krzyża w każdą niedzielę i święta, regularnie publikowane w formie książkowej pt. „Świętokrzyskie kazania radiowe” (nazwane tak dla odróżnienia od tych średniowiecznych, spisanych na pergaminie i pieczołowicie przechowywanych w Bibliotece Narodowej). Nazbierało się już 27 tomów.
Nie ma ich tyle, ile było Mszy św. radiowych, w pierwszym tomie zmieszczono kazania z kilku lat. – Na początku nikt nie wiedział, jak długo te Msze św. będą transmitowane, wszyscy się cieszyli, że są, ale nikt nie myślał o wydawaniu kazań. Dlatego pierwszy tom obejmuje kilka lat. Teraz kazania są wydawane na bieżąco, wychodzą co roku – mówi ks. Berdychowski.