Próbą odpowiedzi na te pytania był drugi wykład otwarty z cyklu W szkole Miłosierdzia Bożego, który odbył się 20 listopada w toruńskim Seminarium Duchownym. Wygłosił go ks. dr hab. Mirosław Mróz, pracownik naukowy Wydziału Teologicznego UMK, który - przywołując często autorytet św. Tomasza z Akwinu - dokonał rozróżnienia między poziomami przeżywania grzechu przez chrześcijan, a co za tym idzie, między sposobami, w jakie winno dokonywać się upomnienie. Nie każde upomnienie możemy nazwać chrześcijańskim - podkreślił Prelegent. - Trzeba też pamiętać, aby upomnienie braterskie rozpoczynać od tego poziomu, na którym znajduje się człowiek błądzący; w przeciwnym razie grozi nam, że nie zostaniemy zrozumiani.
Poziom pierwszy - nie grzesz, bo jesteś człowiekiem!
Reklama
U wielu chrześcijan poczucie grzechu jest zawężone do swego rodzaju dyskomfortu psychicznego. Nie ma w nich poczucia winy wobec osobowego Boga; szczerze mówiąc, nie ma też w nich świadomości, że swoim
postępowaniem krzywdzą drugiego człowieka. Przypominają pole zarośnięte chwastami, na którym tylko gdzieniegdzie przebija się to, co zostało pierwotnie zasiane, zaś głos sumienia uległ zredukowaniu do
przeżycia swoistej "niewygody psychologicznej" - niejasnego poczucia, że "coś nie jest w porządku".
Ten typ chrześcijan tworzy specyficzną grupę penitentów, sporadycznie przystępujących do sakramentu pokuty, pojawiających się u kratek konfesjonału przed świętami czy z innych "okazji" (ślub, pogrzeb).
W jaki sposób można upominać tych ludzi, którzy stracili poczucie, czym jest grzech, a samo to słowo nic już dla nich nie znaczy? Pozostaje tylko apel do rozumu, wykazanie błędu, bezsensu postępowania,
proste przypomnienie: jesteś człowiekiem, a jako człowiek winieneś panować nad swoją pożądliwością. Nie jest to w żadnym wypadku upomnienie chrześcijańskie - raczej uzmysłowienie, że człowiek błędnie
odczytuje, co jest dla niego dobre, a przez to umniejsza jakoś swoje człowieczeństwo.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Poziom drugi - nie grzesz, bądź "w porządku" wobec Boga...
Drugą grupę grzeszników tworzą ci, którzy przeżywają swoje występki jako winę moralną, ujmę wyrządzoną sobie lub innym. Jest to poziom sprawiedliwości - człowiek pragnie oddać Bogu to, co Mu się "należy". Chce być "w porządku" wobec Boga, stanąć przed Nim czysty, doskonały, bez skazy - popełnia zatem błąd faryzeuszów, którzy tak bardzo przestrzegali Prawa Mojżeszowego, że potrafili po drodze zagubić wymogi miłości i miłosierdzia. Upomnienie na tym poziomie - o czym świadczy wiele przykładów zawartych w księgach prorockich Starego Testamentu - to strofowanie winnego, uzmysłowienie mu, że swoim postępowaniem wyrządził szkodę społeczności, do której należy. To też nie jest jeszcze upomnienie chrześcijańskie.
Poziom trzeci - nie grzesz, bo ranisz swego Boga...
Na tym poziomie człowiek patrzy na własne postępowanie oczami Boga, którego traktuje jako swego Przyjaciela. Grzech przeżywa jako odrzucenie Jego miłości, oczekiwań, przekreślenie planu, jaki Bóg ma wobec niego, i w takim duchu przyjmuje też wszelkie słowo upomnienia. Dopiero na tym poziomie ujawnia się głębia chrześcijańskiego upomnienia. Upominam, bo kocham mojego bliźniego, dobrze mu życzę i boli mnie to, że jego relacja z Bogiem uległa zakłóceniu. Towarzyszy temu modlitwa za błądzącego, a zarazem świadomość, że ja sam nie mam prawa wywyższać się, gdyż jestem tak samo grzeszny. Upominanie chrześcijańskie polega zatem na tym, by stanąć obok grzesznika i razem z Chrystusem wziąć na siebie jego grzechy. Jak ognia unika ono wywyższania się nad grzeszącego, w gruncie rzeczy jest w równym czy wręcz w większym stopniu skierowane do nas samych niż do grzesznika. Przyjmuję winę brata i zaczynam ją nieść z Chrystusem - jedynym, który upominając, sam nie jest upominany.
Pouczać będąc "nieumiejętnym"
Wszystkich, którzy w środowy wieczór 11 grudnia stawili się w auli toruńskiego Seminarium Duchownego z oczekiwaniem, że otrzymają instrukcję postępowania, spotkało rozczarowanie. Prelegent bp Zbigniew
Kiernikowski, ordynariusz siedlecki, zaskoczył słuchaczy, prowadząc refleksję na temat Pouczać nieumiejętnych w zupełnie nieoczekiwanym kierunku.
Jak na biblistę przystało, Ksiądz Biskup rozpoczął od analizy językowej terminologii. "Pouczanie" (grecki odpowiednik znaczy tyle, co "wkładanie komuś coś do głowy") zawiera w sobie przemianę czyjejś
mentalności. W grę wchodzi tu nie tylko rozum, ale i wolna wola - pouczanie często zatem może wywołać opór, któż bowiem lubi, gdy inni wykazują mu jego błędy? Ze strony pouczającego sytuacja taka wymaga
ogromnej życzliwości, pokory, a przede wszystkim poczucia własnej słabości. Pouczanie nie powinno się dokonywać z piedestału, z pozycji autorytetu - podkreślił Biskup Zbigniew. - Jezus pouczał dlatego,
że najpierw sam stał się najmniejszy wśród ludzi.
Drugi termin - "nieumiejętni" - w języku greckim oznacza tych, którzy "nie potrafią się wypowiedzieć", przy czym chodzi tu nie tylko o mowę, ale również o wszelkie inne sposoby wyrażania siebie i
wchodzenia w łączność z innymi. W innym rozumieniu "nieumiejętny" to ten, który stoi na początku drogi i oczekuje, że ktoś go poprowadzi.
Stanąć przed Bogiem jako "nieumiejętny" - oto właściwa postawa chrześcijanina. Przeważnie bywa inaczej: próbujemy iść przez życie o własnych siłach, licząc na swoją wiedzę, doświadczenie, walory,
nie siląc się na to, by pokładać nadzieję przede wszystkim w Bogu, by w Nim szukać rozwiązania życiowych dylematów. Nie jest łatwą rzeczą przybrać przed Bogiem postawę prostaczka, który nie żyje po swojemu,
lecz daje się prowadzić za rękę. "Jakoś sobie poradziłem" - oto jakże często wypowiadane słowa chrześcijan-ślepców, którzy nie potrafią dostrzec, że to Bóg wyprowadził ich z sideł, wyrwał ze zła. Paradoksalnie
okazuje się, że aby "pouczać", czyli zachęcać do przemiany ludzi zapatrzonych we własne możliwości i uzdolnienia, trzeba stać się najpierw "nieumiejętnym", to znaczy maluczkim, najmniejszym - człowiekiem,
który układa swe życie nie według własnego widzimisię, lecz nasłuchując pilnie, co mu szepcze Bóg.