KAI: W Petersburgu w czasach komunizmu był czynny tylko jeden kościół...
- Tak, był czynny kościół pw. Matki Bożej Lurdzkiej w Zaułku Kowieńskim. Od początku była to parafia dla Francuzów (ponad tysiąc katolików). Po przewrocie bolszewickim, gdy zamykano kościoły, stał się ostoją katolicyzmu petersburskiego i na całym północnym zachodzie Rosji. Jako ostatni zamknięto kościół św. Katarzyny w 1938 r. Całe życie Kościoła skupiło się więc w Zaułku Kowieńskim. Jednak w 1941 r. został wydalony do Francji z zakazem powrotu ostatni tutejszy francuski dominikanin i przez cały czas niemieckiej blokady Leningradu wierni sami zbierali się na nabożeństwach. Dopiero w 1945 r. przyjechał tu ksiądz i kościół Matki Bożej Lurdzkiej był czynny przez cały czas komunizmu. Drugą czynną świątynią katolicką w całym Związku Radzieckim był kościół św. Ludwika w Moskwie. Mogły być one otwarte dlatego, że znajdowały się pod ochroną ambasady francuskiej.
- Kiedy w ogóle zaczęło się w Petersburgu życie katolickie?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Rozpoczęło się od razu po tym jak cesarz Piotr I oficjalnie założył miasto w 1703 r. Do jego budowy zaprosił także cudzoziemców. W czasach Piotra I żyło w Rosji około 10 tysięcy katolików, szczególnie z krajów zachodnich: Francuzów, Niemców, Włochów. Mieli oni prawo modlić się w kaplicach domowych. Dopiero w połowie XVIII w. został wybudowany przez jezuitów pierwszy drewniany kościół, potem nieduży kamienny, aż w 1763 r. katolicy otrzymali możliwość budowy nowej świątyni na ówczesnych peryferiach miasta (dzisiaj jest to centrum, na Newskim Prospekcie). Żeby obłaskawić cesarzową Katarzynę II, nazwano ją na cześć jej patronki, św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Ówczesna wspólnota katolicka była międzynarodowa. Katarzyna II wydała specjalny regulamin, którym wspólnota parafialna miała się kierować. Właściwie było to ujarzmienie Kościoła katolickiego w Rosji. Regulamin Katarzyny stał się wzorem dla przyszłych cesarzy, jak zrobić wszystko, aby Kościół nie miał pełnej swobody działania. Kościół św. Katarzyny budowano 20 lat. Uroczyste poświęcenie nastąpiło w 1783 r., już po pierwszym rozbiorze Polski. Wówczas sytuacja Kościoła katolickiego się zmieniła dlatego, że zostały przyłączone do Rosji wschodnie ziemie Rzeczypospolitej, na których mieszkali także katolicy. Zaczęli oni napływać do Petersburga. W tym czasie została utworzona archidiecezja mohylewska, na czele której stanął arcybiskup metropolita Stanisław Bohusz-Siestrzeńcewicz (1731-1826). To on poświęcił kościół św. Katarzyny razem z nuncjuszem papieskim. Żeby katolicy mieli mniejszy wpływ w państwie, na siedzibę archidiecezji wybrano prowincjonalny Mohylew (na terenie dzisiejszej Białorusi), a nie Petersburg czy Moskwę.
- Czy z tym napływem Polaków związane było powstanie w Petersburgu Akademii Duchownej?
- W Rosji znalazła się prawie cała Polska. Zabór rosyjski sięgał za Warszawę i Płock, pod Lublin i Sosnowiec. Stworzono Królestwo Polskie. Cała imperialna polityka rządu carskiego zmierzała do podporządkowania Kościoła katolickiego w Rosji i w Polsce władzom rosyjskim, zwłaszcza po polskich powstaniach listopadowym i styczniowym. Rosjanie ciągle obawiali się buntu Polaków i dlatego robili wszystko, aby temu zapobiec. W tym celu zamknęli większość wyższych uczelni katolickich, w tym także Akademię Duchowną w Wilnie. Chcieli, aby nauczanie przyszłych księży i biskupów odbywało się w Petersburgu. Dlatego w połowie XIX w. postanowili przenieść tam Akademię z Wilna. Działała ona w Petersburgu do 1918 r., kiedy to jej ostatni rektor, ks. Idzi Radziszewski przeniósł ją do Lublina, dając początek tamtejszemu uniwersytetowi katolickiemu. KUL ma więc swoje korzenie w Akademii Duchownej w Petersburgu. Z jej murów wyszło przeszło 60 późniejszych biskupów, którzy w większości pracowali w Polsce.
- To historia. A jaki jest dzień dzisiejszy? Ile jest parafii i ilu katolików w Petersburgu?
Reklama
- Mamy osiem katolickich parafii, w tym siedem rzymskokatolickich i jedną, niewielką, greckokatolicką. Władze miasta zwróciły wszystkie kamienne kościoły, wybudowane w czasach carskich, które nie zostały zburzone w okresie Związku Radzieckiego. Nie oddano gmachu mohylewskiej kurii arcybiskupiej na Nabrzeżu Fontanki, budynku Akademii Duchownej, w którym obecnie mieści się Instytut Hercena, a także kaplicy Maltańskiej, którą wybudował cesarz Paweł I dla kawalerów maltańskich (ale ona nigdy nie była własnością Kościoła katolickiego).
Największa jest parafia św. Katarzyny Aleksandryjskiej - jej kościół został niedawno bazyliką mniejszą. Tu znajdowało się centrum życia Kościoła w XIX w., tu konsekrowano biskupów, w tym metropolitów mohylewskich.
W drugiej połowie XIX w. wybudowano kościół pw. Wniebowzięcia Matki Bożej, który został konkatedrą (katedra znajdowała się w Mohylowie). Przy tym kościele działało także mohylewskie seminarium metropolitalne. Jego budynki zostały oddane i teraz znowu mieści się w nich katolickie seminarium duchowne dla wszystkich diecezji w Rosji.
Jest parafia św. Stanisława Biskupa i Męczennika, której kościół wybudował w latach 1823-1825 na swojej ziemi i za swoje pieniądze abp Siestrzeńcewicz. Tu też znajduje się jego grób. Jest kościół pw. Najświętszego Serca Jezusowego, wybudowany na początku XX w. W Puszkinie (Carskim Siole) koło Petersburga mamy kościół pw. św. Jana Chrzciciela.
Wspólnoty katolickie są nieduże. W Petersburgu może mieszkać nawet 50-100 tys. katolików, jednak nie wszyscy przychodzą do naszych kościołów. Wielu z nich przyjechało z Białorusi, Ukrainy, Litwy, Łotwy, jest też bardzo dużo osób pochodzenia polskiego, które jednak zatraciły swoją katolicką tożsamość. Na wszystkie Msze św. do siedmiu kościołów przychodzi w niedzielę tylko około dwóch tysięcy osób. Najwięcej do kościoła św. Katarzyny (700 osób), w innych po kilkaset, u mnie do stu osób. Kościoły się zapełniają na święta, zwłaszcza te główne - Boże Narodzenie i Wielkanoc. Ale dzieje się to kilka razy w roku.
- A co poza niedzielną Mszą św. oferuje się tutejszym parafianom? Czy są grupy modlitewne, apostolskie, charytatywne?
Reklama
- Jesteśmy częścią Kościoła powszechnego i to, co znane jest z tradycyjnego duszpasterstwa w Kościele w Polsce, występuje także w Petersburgu.
Mamy petersburską Caritas, ale oderwaną od codziennego życia naszych parafii. W większości pracują w niej prawosławni, mający własną wizję działalności charytatywnej. Dlatego w parafiach też mamy „małe Caritas”, które w ostatnich latach nie są wspierane przez Caritas petersburską.
Ks. Helmut Kania z Niemiec, który założył petersburską Caritas uważał, że - tak jak na Zachodzie - powinny nią kierować osoby świeckie. Zaprosił do współpracy nawet muzułmanina i osoby obojętne religijnie lub niepraktykujące, zajmujące się działalnością charytatywną. Tak zostało do dziś. Caritas żyje własnym życiem. Jest dosyć prężna w swej działalności, prowadzi różne ośrodki. Raz w roku do Niemiec jedzie autobus z dziecięcym chórem, by zbierać w parafiach pieniądze na potrzeby Caritas, ale są to dzieci prawosławne.
Proboszczami petersburskich parafii są księża różnych narodowości (Polacy, Białorusini, Niemiec, Rosjanin, Hiszpan, Ukrainiec). Z jednej strony jest to bogactwem, a z drugiej - każdy kultywuje te tradycje, które zna. Są więc niedzielne szkoły parafialne, różne grupy modlitewne... Potencjał Kościoła katolickiego w Petersburgu, podobnie jak w Moskwie, jest dosyć duży. Organizujemy sympozja i konferencje, choć nie uczestniczy w nich zbyt wielu ludzi. Największa i najbardziej prężna parafia jest przy kościele św. Katarzyny. Pracuje w niej sześciu ojców dominikanów. W sumie w Petersburgu jest około 40 księży i tyleż sióstr zakonnych.
- Jest ksiądz kapłanem od 25 lat. Niemal całe kapłańskie życie spędził na Wschodzie. Jak ksiądz tu trafił?
Reklama
- Po święceniach kapłańskich w Polsce, w styczniu 1990 r. przyjechałem na Białoruś. Otrzymałem od bp. Tadeusza Kondrusiewicza dwie parafie na Witebszczyźnie: Duniłowicze i Łuczaj koło Połocka. Mój ojciec, który w 1944 r. wstąpił do II Armii Wojska Polskiego, pochodził z pobliskich Mior. Zostawił tam wielu krewnych, a ja do nich przyjeżdżałem jeszcze jako diakon. Zaczęto wtedy zwracać kościoły, odradzały się parafie, ale nie było księży.
Na Białorusi pracowałem trzy lata. Potem za abp. Kondrusiewiczem przyjechałem do Rosji, gdyż on zapraszał. Sytuacja była tu gorsza niż na Białorusi. Było bardzo mało księży. Pod koniec 1992 r. abp Kondrusiewicz mianował mnie proboszczem parafii pw. Trójcy Przenajświętszej w Pskowie, gdzie pracowałem cztery lata. Na początku było tam tylko 10 katolików. Trzeba było wszystko od początku organizować. Miałem dużo czasu wolnego. Dlatego starałem się otwierać parafie w innych miastach. Szukałem tam katolików. Udało się zapoczątkować parafie w Nowogrodzie Wielkim (prawie 200 km od Pskowa), w Wielkich Łukach (240 km). Potem zacząłem obsługiwać parafię w Łudze (140 km). Czasami tak było, że odprawiałem Mszę św. w Pskowie, jechałem 140 km do Ługi, a stamtąd jeszcze 140 km do Nowogrodu Wielkiego. Tam nocowałem i wracałem do Pskowa. Kiedyś dowiedziałem się w polskim konsulacie, że są organizacje polonijne w Murmańsku i Archangielsku. Udało mi się, latając tam samolotem, odtworzyć parafię pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Archangielsku, a w Murmańsku, gdzie nigdy nie było katolickiej parafii, bo miasto powstało dopiero w 1916 r., otworzyłem parafię, prosząc arcybiskupa, aby nosiła wezwanie św. Michała Archanioła.
W końcu 1996 r. po konsekracji kościoła św. Mikołaja w Łudze abp Kondrusiewicz zaproponował mi, żebym przyjechał do Petersburga, do kościoła św. Stanisława, który został już oddany przez władze miasta.
- Toczy się proces beatyfikacyjny męczenników czasu komunizmu w Związku Radzieckim. Kto jest nim objęty?
Reklama
- W 2003 r. rozpoczął się proces informacyjny, a potem beatyfikacyjny 16 duchownych i świeckich, którzy cierpieli za wiarę w czasach Rosji sowieckiej. Na czele tych sług Bożych stanął abp Edward Profitlich (1890-1942), nuncjusz apostolski w Estonii, który po zajęciu tego kraju przez Armię Czerwoną został aresztowany i wywieziony do Rosji, gdzie w ciągu roku zmarł. Miał on bardzo słaby związek z Rosją, ale tak zadecydowano. Proces ten znalazł się w impasie, bo abp Profitlich był tu mało znany, nikt nie zajmował się zbieraniem informacji o nim. Ale w tym roku Stolica Apostolska zdecydowała, że abp Profitlich będzie miał osobny proces, prowadzony w Estonii, zaś na czele pozostałych 15 sług Bożych stanie bp Antoni Malecki (1861-1935), administrator apostolski Leningradu. Jest wśród nich prałat Konstanty Budkiewicz (1867-1923), proboszcz parafii św. Katarzyny, i kilku innych Polaków - księży, którzy zostali zabici, rozstrzelani lub - jak bp Malecki - umarli z wycieńczenia po przyjeździe z sowieckiej katorgi do Polski. Jest nadzieja, że teraz proces przyśpieszy i może doczekamy się ich beatyfikacji.
Dlatego u nas w Petersburgu zrodziła się idea, z którą będziemy występować do naszego metropolity abp. Pawła Pezziego i do kard. Kazimierza Nycza, aby prochy bp. Maleckiego, które znajdują się w grobowcu biskupów pomocniczych archidiecezji warszawskiej na Powązkach, zostały przewiezione do Petersburga i umieszczone w jednym z kościołów. Myślę, że przyspieszyłoby to rozwój kultu bp. Maleckiego i podkreśliło dzieje Kościoła katolickiego, które właściwie były dziejami Kościoła polskiego, o czym w obecnej Rosji często się zapomina, także wśród duchowieństwa katolickiego.
Być może - aby proces przyspieszyć - niektóre osoby zostaną wycofane z tej grupy, np. trzech księży pallotynów, którymi też mało kto się interesuje. Trzeba będzie ograniczyć się, przynajmniej na początku, do kilku postaci.
- Kto kieruje tym procesem?
- W 2003 r. został utworzony trybunał, którym kierował ks. Bronisław Czaplicki z archidiecezji katowickiej. Jednak kilka lat temu, ze względów zdrowotnych, wrócił on do Polski. To potem nastąpił okres zastoju w procesie. W tej chwili na czele procesu stoi postulator, którym jest Rosjanin, ks. Aleksiej Janduszew-Rumiancew.
- Oprócz procesu tych tzw. nowych męczenników, myśli Ksiądz również o przyspieszeniu procesu abp. Jana Cieplaka (1857-1926).
Reklama
- To bardzo wyjątkowa postać. Był długoletnim profesorem Akademii Duchownej w Petersburgu. Został biskupem pomocniczym archidiecezji mohylewskiej, a potem jej administratorem apostolskim. Był niezłomnym obrońca praw Kościoła katolickiego w czasach bolszewickich. W 1923 r. został skazany w procesie moskiewskim na śmierć, po czym kara śmierci została zamieniona na dziesięć lat więzienia. Został jednak wymieniony za Bolesława Bieruta - Bierut przyjechał do Moskwy, a Moskwa pozwoliła arcybiskupowi wyjechać do Polski. Został mianowany pierwszym metropolitą wileńskim, jednak zanim objął katedrę w Wilnie - umarł w czasie pobytu w Ameryce. Został pochowany w katedrze wileńskiej. W latach pięćdziesiątych w Rzymie rozpoczął się jego proces informacyjny, jednak po jakimś czasie stanął w miejscu, bo nikt się nim nie zajmował. Teraz o jego wznowienie starają się katolicy świeccy w diecezji sosnowieckiej [abp Cieplak urodził się w Dąbrowie Górniczej - KAI]. Chciałbym im pomóc w nagłośnieniu postaci abp. Cieplaka organizując w listopadzie 2015 r. konferencję w Petersburgu i w Polsce. Być może włączy się w nią seminarium duchowne w Petersburgu, Papieski Uniwersytet Jana Pawła II w Krakowie i biskup sosnowiecki.
- Jak dzisiaj przedstawia się sytuacja Kościoła katolickiego w Rosji? Czy można powiedzieć, że cieszy się on zupełną wolnością religijną? A może władze nakładają jakieś ograniczenia, np. gdy chodzi o duchownych przybywających z zagranicy?
- W naszej archidiecezji Matki Bożej w Moskwie pracuje około 150 księży, z których może tylko 30 posiada rosyjskie obywatelstwo. W działalności duszpasterskiej mamy pełną swobodę, ograniczoną jedynie możliwościami finansowymi. Ale zawsze musimy liczyć się z reakcją Kościoła prawosławnego. Potrzebujemy dużo dyplomacji. Istnieje uzgodnienie między Stolicą Apostolską a Patriarchatem Moskiewskim, że gdy ktoś udowodni księdzu katolickiemu tzw. prozelityzm, to zbiera się wspólna komisja i rozpatruje taki przypadek. Gdy zarzut się potwierdzi, ksiądz ma być ukarany. W takiej rzeczywistości żyjemy.
- Finansowo wciąż zależycie od pomocy Kościoła powszechnego?
Reklama
- Z tym bywa różnie. Każdy proboszcz zdany jest na samodzielność i musi starać się o sfinansowanie wszystkich potrzeb parafii. Oprócz dużych parafii w Petersburgu i Moskwie są takie parafie jak w Pskowie, gdzie na Mszę św. niedzielną przychodzi do stu osób, więc niełatwo jest je utrzymać. Czasami otrzymujemy jeszcze pomoc z zagranicy, np. od Renovabis czy Kirche in Not, ale to już powoli się kończy. W Rosji właściwie wszystko - oprócz benzyny i oleju napędowego - jest już droższe niż np. w Polsce. W kościołach petersburskich mamy centralne ogrzewanie, znajdujemy się w centrum miasta, więc opłaty komunalne są dosyć wysokie. W niektórych parafiach, np. św. Katarzyny i Matki Bożej Lurdzkiej, powstały więc specjalne bractwa zajmujące się pomocą finansową. Każdy parafianin, który do nich należy, zobowiązuje się wnieść pięćset albo tysiąc rubli miesięcznie. Jeśli w bractwie jest 100 osób, to parafia może dodatkowo zebrać około nawet 100 tys. rubli (5 tys. zł) na swe potrzeby.
- Czy macie wciąż nadzieję na wizytę na wizytę papieża w Rosji?
- Ona chyba nigdy nie dojdzie do skutku. To, co się wydarzyło na zachodniej Ukrainie, gdzie Patriarchat Moskiewski stracił prawie wszystkie swoje parafie, jest tak wielkim bólem dla Kościoła prawosławnego, że nigdy nie zgodzi się on na to, żeby papież przyjechał do Rosji.
Ja mam inną nadzieję. W kościele św. Stanisława znajdują się relikwie krwi św. Jana Pawła II. Gdy otrzymałem je z Krakowa, chciałem, by rozpoczęły pielgrzymkę po parafiach Rosji, jednak nie było sprzyjającego nastawienia duchowieństwa katolickiego do takiej peregrynacji.
W 2015 miał trwać Rok Polski w Rosji i Rosji w Polsce. Do Petersburga miał przyjechać kard. Stanisław Dziwisz. Planowałem, że stanie on na czele procesji z relikwiami św. Jana Pawła II, że przejdziemy od jednego kościoła do drugiego, żeby marzenie papieża o pielgrzymce po Rosji przynajmniej w taki sposób się spełniło. Jednak Rok został odwołany i trudno jest powiedzieć, czy kard. Dziwisz przyjedzie. Mam jednak nadzieję, że się tego doczekamy.
- W kościele św. Stanisława są relikwie nie tylko Jana Pawła II...
Reklama
- W 1998 r. otrzymałem od kard. Franciszka Macharskiego relikwie św. Stanisława. Ich jedna część została wmurowana w ołtarz główny, a druga znajduje się w relikwiarzu w kaplicy Matki Bożej.
Staram się o relikwie św. Filomeny, dziewicy i męczennicy z czasów prześladowań chrześcijan za czasów cesarza Dioklecjana, której grób odkryto na początku XIX w. w rzymskich katakumbach. Jej wielkim czcicielem był św. Jana Maria Vianney. Za jej wstawiennictwem została uzdrowiona sługa Boża Paulina Jaricot, która stworzyła Żywy Różaniec. W kościele św. Stanisława od połowy XIX w. znajdował się ołtarz i obraz św. Filomeny. W imperium rosyjskim były dwa miejsca jej szczególnej czci: kościół św. Stanisława w Petersburgu i kościół Świętego Krzyża w Warszawie, gdzie po dzień dzisiejszy znajduje się obraz św. Filomeny, wiszący w ołtarzu św. Michała Archanioła. Gdy przyjechałem do Petersburga, wznowiłem kult św. Filomeny i napisałem o niej książkę.
- Jesteśmy w okresie pomiędzy dwoma zgromadzeniami Synodu Biskupów nt. rodziny. W czasach komunizmu rosyjska rodzina miała problemy z alkoholizmem, aborcją, rozpadem małżeństw... Jaki jest dzisiaj stan rodziny w Rosji? I co Kościół może zrobić, żeby jej pomóc?
Reklama
- Sytuacja się niewiele poprawiła, może za wyjątkiem finansów (o ile oczywiście rodzice mają pracę), bo zamożność rosyjskiego społeczeństwa bardzo wzrosła. Ale stare problemy zostały: alkoholizm, narkomania, bardzo dużo aborcji... W Rosji żyje ponad sto różnych narodów, w tym narody kaukaskie, które właściwie opanowały centra wielkich miast i handel. Dlatego obok przekonań chrześcijańskich i ateistycznych, coraz częściej pojawiają się tradycje muzułmańskie.
W Kościele staramy się organizować duszpasterstwo rodzin, ale są to niewielkie grupy. W Petersburgu narodziło się ono w parafii św. Stanisława pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Ale na spotkania przychodzi pięć, dziesięć, piętnaście rodzin, nie więcej. Próbujemy je katechizować. Organizujemy pielgrzymki, także zagraniczne. Do kościołów katolickich ciągle też przychodzą nowi ludzie, którzy nie mają żadnych korzeni chrześcijańskich. Najwięcej można zdziałać przez osobiste oddziaływanie i zainteresowanie. Na przykład kiedy dzieci mają zajęcia w niedzielnej szkółce katechetycznej, organizujemy jednocześnie spotkania dla ich rodziców.
Poza tym większość rodzin jest mieszanych, prawosławno-katolickich, co też powoduje pewne trudności.
- Skoro tak, to czy istnieje jakakolwiek współpraca katolicko-prawosławna w opiece duszpasterskiej nad tymi mieszanymi rodzinami?
- Takiej współpracy raczej nie ma. Zdarza się ona w takich miejscach jak dom dla osób starszych, prowadzony przez Caritas. W większości mieszkają tam prawosławni, więc przychodzi do nich prawosławny ksiądz, udziela im sakramentów. W jednej z parafii siostry zakonne prowadzą przedszkole i okazało się, że wszystkie dzieci są prawosławne! Jak te siostry mają pracować z prawosławnymi dziećmi i ich nie katolicyzować? Wprawdzie rozpoczynają dzień modlitwą, ale o Mszy św. czy katechizacji w duchu katolickim nie ma mowy. Trudno się pracuje w takim środowisku. Ale rodzice tych dzieci są bardzo zadowoleni.
- Czy zajmujecie się też nową ewangelizacją, czyli docieraniem do ludzi ochrzczonych, których wiara gdzieś się zapodziała?
- Nasze możliwości są tu ograniczone. Na przykład unika się w ogóle słowa „ewangelizacja”. Mówi się o świadectwie. Katolik albo będzie się bał i siedział cicho, albo rzeczywiście będzie świadkiem. Czasami się wydaje, że w Kościele katolickim w Rosji jesteśmy świadkami milczącymi. Czekamy, aż ktoś przyjdzie do Kościoła i poprosi o sakramenty. Nie możemy działać w duchu normalnej ewangelizacji, a raczej - ze względów ekumenicznych - musimy się ograniczać. Myślę, że nie jest to najlepsze rozwiązanie, ale żyjemy w takich czasach, gdy inni decydują o tym, co dla nas dobre, a co nie. Chociaż nie wiem, jak to ma się do woli Bożej, bo ona może być całkiem inna.
Rozmawiał Paweł Bieliński (KAI Petersburg)