Bartek Krakowiak, bo o nim mowa, gościł w parafii św. Maksymiliana Marii Kolbego w Bogatyni, gdzie dzielił się z młodzieżą świadectwem swojego życia i swojego nawrócenia. Opowiedział o pielgrzymce, która zmieniła całe jego życie.
– Musiałem stracić wszystko, aby teraz mieć wszystko. 57 dni szedłem, jako najszczęśliwszy człowiek na świecie – tak o swojej pieszej wędrówce z Warszawy do Medjugorie opowiadał w audycji „Nie święci garnki lepią” Bartek Krakowiak.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Bartek ma zaledwie 22 lata, ale bagaż życiowych doświadczeń o wiele większy. Odbył dwie drogi – tę pieszą do Medjugorie i znacznie cięższą, bo drogę nawrócenia. Pochodzi z bloków z Mokotowa, z rodziny z problemem alkoholowym. Dzieciństwo miał ciężkie. Ojciec alkoholik znęcał się nad nim. – Popadłem w totalny syf. Poznałem ludzi, z którymi w wieku 14 lat zacząłem pić, ćpać, byłem dzieckiem ulicy, wrakiem – wspomina. W wieku 15 lat miał już kuratora. Trafił do poprawczaka. – Tam było naprawdę piekło. Musiałem bić się o swoje ubrania, o jedzenie – opisuje. Uciekł. Przez trzy miesiące ukrywał się po piwnicach przed policją. W końcu wrócił, ale już do izolatki.
Reklama
Historia Bartka to sekwencja wzlotów i jeszcze boleśniejszych upadków. Ogromny zwrot w jego życiu przyniosła śmierć jego nienarodzonego dziecka. Jego dziewczyna poroniła. – Malutkie rączki, malutkie nóżki na podłodze. Jestem pewny, że to mój syn mnie nawrócił. W momencie, gdy niosłem go w trumnie na cmentarzu, zacząłem pierwszy raz rozmawiać z Bogiem. Ja po prostu się na niego darłem – tak po raz pierwszy Bartek uznał istnienie Boga.
Trafił na rekolekcje charyzmatyczne na Górze św. Anny. – Gdy wszedłem i zobaczyłem ludzi, którzy wychwalają Boga, unoszą ręce, śpiewają, pomyślałem, że to jest jakaś sekta. Kogo ja mam chwalić? Każdy śpiewa, że Bóg jest dobry, a ja nie czułem tego – opowiada. Jednak się wyspowiadał i to z całego życia. To nie było jeszcze pełne nawrócenie, ale dobry początek. To ciężki proces, z alkoholem i narkotykami w tle.
– Zacząłem się interesować Jezusem. Jak dowiedziałem się, co on robił, co robi i co będzie robił, to się w nim zakochałem. Tak mi zaimponował, że poczułem, że ja też chcę taki być, że już nie chcę tego świata psuć, ale chcę go naprawiać – to kolejna moja stacja. Zbliżając się do Boga, doznawał dotkliwych ataków złego. Doświadczył załamania, wątpliwości.
13 kwietnia 2017 r., w swoje urodziny, Bartek zaczął pisać list pożegnalny. – Wpisałem w Google „Jezus Chrystus”. Płakałem. Pytałem, czemu mnie zostawił? Diagnoza była jedna – depresja. Lek? Medjugorie! – mówił Bartek.
– Za ostatnie 100 zł kupiłem plecak i na drugi dzień rano po prostu wyszedłem. Ten czas był najpiękniejszym okresem, jaki przeżyłem do tej pory. Mimo że nie miałem nic, to czułem totalną bliskość Boga. To jest nie do opisania. To był Boży plan, że ja mam iść, udostępniać mu swoje ręce i nogi do tego, żeby On mógł zbliżać do siebie ludzi – opowiada dziś Bartek.
Do celu doszedł 1 sierpnia przed północą. Swoje przeżycia i refleksje upubliczniał na blogu „Z buta do Maryi”, który dziś obserwuje ponad 18,5 tys. osób www.facebook.com/zbutadomaryi.