Pani Mieczysława pisze:
Ludzie różnie lokują swoje uczucia. Tak się złożyło, że nie mam własnej rodziny. Moi rodzice się rozwiedli, ale pozostali ludźmi samotnymi, bo dawniej nie zawsze brano rozwód, by zaraz zakładać nową rodzinę. Przez wiele lat opiekowałam się ojcem, teraz zaś – od kilku lat – mieszkam z mamą i prowadzimy wspólne gospodarstwo. Można powiedzieć, że jesteśmy na siebie skazane. Nasze życie nie jest ciekawe. Mama uważa, że wciąż jestem małą dziewczynką i ciągle robi mi uwagi, ja zaś jestem osobą nerwową i źle to znoszę. Ale jedno nas łączy, zawsze i w każdej sytuacji: kochamy koty. Nasz ostatni kocur był u nas kilkanaście lat. Mama znalazła go kiedyś i przyniosła do domu jako ofiarę ulicznych porachunków między kotami. Miał ponadrywane uszy, złamaną łapę i brakowało mu ogona. Wykurowałyśmy go jednak i z czasem prezentował się wspaniale – czarne kocisko z piękną, połyskującą sierścią. Wybaczałyśmy mu jego wybryki i szkody, które robił w domu, bo potrafił być miły i wdzięczny. Niestety – i na niego przyszedł czas. Po kolejnej ucieczce z domu, gdy go znalazłyśmy ostatni raz, rozchorował się na dobre i zdechł. Teraz w domu jest pusto, mama po nim rozpacza i już nie wiem, co robić. Muszę przyznać, że miałam z naszym kotem wiele pracy, ale żal mi mamy. Czy taki smutek można jakoś przezwyciężyć?
Pamiętam moje pierwsze zwierzątko – był to pies pekińczyk. Biegał za mną wszędzie, kochałam go ogromnie, spał w nogach mojego łóżka i byłam do niego bardzo przywiązana. Zawsze jednak był problem, co z nim robić w czasie wakacji, bo wyjeżdżaliśmy na letnie obozy i czasami w domu nikt nie zostawał. Rodzice powierzali go znajomym na wsi i potem wracał do nas, często nieco zaniedbany. Aż jednego roku – zaginął. Albo gdzieś uciekł i nie mógł trafić z powrotem, albo go ktoś po prostu ukradł, bo był ślicznym pieskiem. Bardzo cierpiałam po jego stracie, aż rodzice wpadli na pomysł, by kupić mi drugiego psa. Nie był to tym razem pekińczyk, ale zwyczajny kundelek, na krótkich nóżkach, tzw. wielorasowiec. Niby to nie było to samo, ale piesek ten bez reszty zawładnął moim młodym sercem i strata pekińczyka przestała być bolesna. Z czasem zżyłam się z tym nowym tak bardzo, że można powiedzieć, iż zapomniałam o poprzedniku. Czas leczy rany, a na złamane serce najlepszy jest po prostu plaster. Radzę się postarać o nowego kota.
Pomóż w rozwoju naszego portalu