Reklama

W wolnej chwili

Gromniczne epizody

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Na Gromniczną, Pannę śliczną, chwali Boży lud. Proboszcz w prorockim uniesieniu. Głowa podniesiona do góry, łysina połyskuje w świetle, kędziory, dawno niestrzyżone, falują po bokach jak pejsy u starozakonnego. Ręce zaś wzniesione wzorem Mojżesza na górze Nebo. Piękny widok. To, co powiedział dotąd, to tylko motto. Teraz wszyscy spodziewają się słów wzniosłych i mocnych. Tymczasem coś niespodziewanego pod chórem przykuło uwagę kaznodziei. Zmieniają się nastrój i mowa ciała. Zamiast nabożnego tekstu – ostra reprymenda. Ręce opadły, ale palec wskazujący proboszczowskiej prawicy celuje w winowajcę.

– Co ty tam robisz z tą świecą? Ty. Do ciebie mówię. Nie chowaj mi się za filar teraz. No.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Wszyscy się oglądają, poruszenie po całości. Proboszcz, skoro już zaczął, kontynuuje instruktaż.

– Świecę trzymać prosto, nie kapać na posadzkę ani, broń Boże, na ławki i z uwagą, żeby jeden drugiego nie podpalił. Panowie z ostatnich ławek, zwróćcie uwagę na tych młodych kozaków tam z tyłu. Wszystkiego sam nie doglądnę.

Omiótł spojrzeniem całość kościoła – i na chórze, i pod, i po kruchtach, gdzie tylko wzrok proboszczowski dotrzeć mógł. Porządek. Chce przejść teraz do tych wzniosłych myśli, ale nastrój prysł, ulotnił się jak kamfora. Odchrząknął raz i drugi, oczy zamknął na moment, nic. Poirytowali go. Nie będzie zadowolony. Powie na swoje usprawiedliwienie.

Reklama

– Wybili mnie z nabożeństwa. Diabelska robota, a swoją drogą człowiek też tak podatny, aż wstyd.

Przygotowania do Gromnicznej zaczęły się u nas tydzień wcześniej od drobnego epizodu. Mam wolny dzień. Nie ma pogrzebu ani innych, póki co, niespodziewanych. Chcę jechać do miasta. Powiedzieć, że proboszcz niezadowolony, to nic nie powiedzieć. Sarka, przedrzeźnia.

– Wolny dzień, co to za wymysł, chyba masoński. Ja tam nie mam wolnego dnia. Słyszał kto? Ani rodzice, ani gospodarz nie mają wolnego dnia. Cóż to takiego? Co to za wymysły, po tym soborze chyba?

Gospodyni mówi:

– Przestań, niech jedzie. Należy mu się. Przewietrzy się, sprawy załatwi.

– No właśnie – mówi nagle innym tonem. – Przy okazji świece kup, tylko takie grubsze, na gromnice żeby się nadawały. Paczkę całą. O, komunikanty, hostie, po jakie trzy paczki. Wino mszalne weź, karton. Co by tu jeszcze? Kościelny! Wywołany drapie się za uchem, podnosząc nieodłączną czapkę. – Węgielki i kadzidło. Przydałoby się jak już, przy okazji...

Nie wytrzymuję.

– Może jeszcze drut zbrojeniowy i betoniarkę od razu? Jak ja to wszystko przywiozę?

– Jak? Normalnie. Koleją, a później autobusem, staje przy samym kościele. Co zadajesz niemądre pytania? Torbę mu większą daj – rzuca do gospodyni. – Co się tak patrzysz? Ja tak wożę. Cały czas. Rzadko się kiedy okazja nadarzy. Pożytek chociaż jaki będzie z tego dnia wolnego.

Odechciewa mi się już tego wyjazdu, ale wycofać się nie ma jak.

Reklama

Z ogromnym trudem i w pocie czoła udaje mi się to wszystko przytaszczyć na plebanię. Okazuje się, że świece akurat się przydadzą, wino zaś niekoniecznie, cały karton stoi. – Nie zepsuje się, dojrzeje – słyszę. Z pozostałymi sprawunkami podobnie, niezły jeszcze zapas. – Patrz, nie dopatrzyłem. Sam mogłeś zajrzeć.

I tyle.

W sam dzień nastój podniosły i uroczysty. Widać ludzi zmierzających zewsząd ze świecami w rękach. Ostatni dzień śpiewania kolęd, choć już nie takie skoczne jak na początku, a jednak gromki śpiew się niesie. Cały rok będziemy na nie czekać. Ludzi jak w niedzielę, a może i więcej nawet.

– Jak jest jaki znak dodatkowy w liturgii, to ludzi moc, zobaczysz dzisiaj i choćby w Popielec – tłumaczy proboszcz i nieustannie kłania się i pozdrawia przybywających. Do każdego ma dobre słowo, zagadnie o chorego, dopyta o jakąś sprawę. To nie są takie zdawkowe i uprzejme pogaduszki, widać, że on ich wszystkich zna, ich życie codzienne, problemy, bolączki, i czuć więź, a nawet rodzaj odpowiedzialności. Takie to tu normalne, naturalne, a dla mnie aż dziwne. Wchodzimy do zakrystii i od razu, od progu pan kościelny atakuje pytaniem:

– Procesja będzie?

Proboszcza osadza to od razu na miejscu.

– Patrz, on tak specjalnie, żeby mnie zdenerwować. Ile razy mam ci mówić, że to procesja. Rozumiesz?

– To będzie?

– A kiedyś nie było, jak tu jesteś? Nijak nie można w spokoju ducha dojść do ołtarza, bo taka frybra popsuje wszystko. Będzie jak zawsze.

– Nie zawsze. Raz nie było.

Reklama

– A tak, jak żeście z wikarym zostali sami. Trzech wikarych przed tobą – wyjaśnia. – Mój Boże, ledwie parafię poznałem po tym wszystkim. Nawet mi nie wspominaj. Nie zachowałeś się wtedy chlubnie, oj nie.

Spór przerwany, bo przyszły dwie starsze, szalówki na głowie i szepcą coś proboszczowi na ucho. Słucha chciwie i dziwi się albo udaje tylko zaskoczonego.

– Coś takiego – powtarza. Kiwają wszyscy troje zgodnie głowami. Nie wiadomo, czy z podziwem, w zgorszeniu, czy ze współczuciem.

– W Gromniczną? – pyta z niedowierzaniem proboszcz.

Kościelnego skręca, też chciałby coś usłyszeć. Nie ma jak. Niedopuszczony do tajemnicy. Pyta potem wprost.

– A z czym tak nagle przyleciały?

– Co cię obchodzi? Patrz swego. Pypcia dostaniesz na języku.

– To przeze mnie powinny przechodzić wiadomości z parafii. Tu się trzeba znać na ludziach i na ich powiązaniach. Trzeba być tutejszym. Wtedy nikt w kaszę nie nadmucha.

– Powiedział, co wiedział, filozof gminny. Niezadługo to byś i do konfesjonału wlazł. Zobacz no, czy nie czas się ubierać. Zapalone wszystko? Tym się zajmij.

Pod zakrystią zamieszanie. Ministrant wchodzi zapłakany.

– Co się stało? Pobili cię? Którzy?

Proboszcz groźnie popatruje po całej gromadce. Okazuje się, że w drodze do kościoła świecę zgubił. Gromnicę babci niósł do poświęcenia, wygłupiali się drogą, popychali i bach. Obszukali wszystko, i rów, i pole, jak kamień w wodę. Boi się, bo na pewno lanie w domu dostanie, ale to nic, babcia się zmartwi. I zanosi się łkaniem.

Reklama

– Daj mu nową z szuflady – mówi proboszcz do kościelnego. Tamten marudzi i komentuje.

– Daj, zaraz daj. Każdy przyjdzie i powie...

Proboszcz nie wytrzymuje.

– O jakiś ty dzisiaj zmierzły. Ze swojego dajesz? Przy ołtarzu służy, daj mu natychmiast.

Zmartwienie znika z małej buzi, w oczach wdzięczność wobec proboszcza, choć łzy jeszcze turlają się jedna po drugiej.

– Uważaj teraz. Nie wygłupiać się po drodze. Zapaloną zanieś do domu i babcię pozdrów ode mnie.

Chłopiec kiwa głową, ściska nową świecę z nabożnością.

– Idź do pani Róży, do kruchty. Ona ci czymś przybierze, żebyś z taką gołą do święcenia nie stawał.

Ubieramy się do celebry. Proboszcza zawsze ubiera kościelny i nikogo nie dopuści. Poprawia umarszczoną cingulum albę, podciąga rękawy, podaje ornat tak, żeby proboszcz, już wyczesany, nie zawadził fryzurą o brzeg i nie rozchwiał misternie pozaczesywanej konstrukcji. Komitywa pełna, żadnego śladu dopiero co wygasłego nieporozumienia.

– Kazania dziś słuchaj uważnie, na twoje życzenie mówię.

Z tym kazaniem zaś było tak. Znowu walczymy, tym razem w zakrystii, o to, kto ma mówić w Gromniczną. Mam kazanie w poprzedzającą niedzielę, więc kolej na proboszcza, on jednak wcale tak nie uważa, bo jest list do czytania, więc kolejka nieważna. Chyba się celowo ze mną chandryczy.

Reklama

– Ja ci cały schemat podam jak na tacy. Słuchaj. Zaczynasz od znaku gromnicy, potem tajemnica święta, ofiarowanie świątyni i oczyszczenie Matki Bożej i zamkniesz klamrą, znowu świeca – znak Pana Jezusa, ale i ludzkiego życia. O, i jeszcze Symeon i Anna, to bardzo ważne. Starsi, chorzy są tu bohaterami, tu, w Ewangelii, Pan Jezus się z nimi spotyka. Byli pasterze, byli królowie, a teraz oni. Amen. No i masz.

Pan kościelny dotąd się przysłuchiwał bez komentarza. Teraz jednak niespodziewanie mówi:

– Co to tak z drugiej ręki? Są święta i to proboszcz sam powinien, a nie wyręczać się innymi.

Ręka proboszcza niebezpiecznie szybko wznosi się do góry, to znak jego zdenerwowania i niezgody. Jednak opada powoli, a wcześniejsza reakcja, widać, uległa stłumieniu.

– Tak mówisz? Może i masz rację. W takie święto to jednak powinien pasterz podawać strawę ludowi. Może i masz rację. Skoro przez oślicę Balaama przemówił Pan, to i kościelnemu może się raz w roku zdarzyć.

Kościelny przełknął wątpliwy komplement, a później do mnie mówi:

– Proboszcz myśli, że tylko on sam jest cwany. Tośmy mu pokazali.

Wychodzimy, proboszcz zatrzymuje akcję, albę zadziera, grzebie po kieszeniach, czegoś szuka, okazuje się, że grzebyka, jakiś niesforny kosmyk wymknął się porządkowi, trzeba poprawić. Znowu zrobił się lekki rozgardiasz, szyk się załamał, ktoś tam zmienia pelerynkę, bo troczek urwany, jeden szturcha drugiego gromnicą, dwóch udaje szermierzy. Zegar bije ostatnie uderzenia. Jedno spojrzenie groźnych oczu proboszcza spod krzaczastych brwi i ciężkich powiek przywraca ład w sposób cudowny i automatyczny. Nie wiadomo jak, znowu zgrabny dwuszereg od najmniejszego do najwyższego.

– Dzwoń mocno, idziemy, krzyż gdzie?

Reklama

Oglądamy się wszyscy zatrwożeni, nie ma. Okazuje się, że już od pierwszej próby wyjścia ustawił się na środku kościoła, by wyznaczyć drogę procesji. Proboszcz podsumowuje.

– Jeden myślący. Benedicite.

Gromkie Deus jako odpowiedź uruchamia całą akcję. Zgodnie z zaleceniem celebransa ministrant dzwoni mocno.

– Co tak szarpie, urwie jeszcze.

Idziemy. Proboszcz w najlepszym ornacie kroczy dostojnie, kłania się co znaczniejszym jak biskup na ingresie. W połowie drogi zatrzymuje się nagle.

– Woda święcona, kropidło?

Kościelny podnosi rzeczone przedmioty do góry.

– A. Dobrze. Jak człowiek nie pomyśli, to...

Reklama

Nie kończy, bo znowu się kłania i jesteśmy na miejscu, to znaczy pod dzwonnicą. Stoimy w świetlistym kręgu. Dzwonnica od dołu iluminowana tym ciepłym światłem robi wrażenie bramy nieba. Krąg się zacieśnia, wszyscy chcą być jak najbliżej. Ci, co dopiero dochodzą, wyciągają martwe świece po ogień, a on, podany przez sąsiada, ożywia je i mnoży blask. Mnie się zaś przypomina, nie wiadomo z jakiej racji, wiadomość jeszcze ze szkoły, że płomień świecy to mniej więcej trzy czwarte kandeli. Porzucam niedorzeczne skojarzenia i upajam się tym niecodziennym widokiem. Proboszcz lubi celebrować, robi to z namaszczeniem i z powagą. Zmienia się i na twarzy, i w spojrzeniu, gesty nabierają dostojeństwa i często się wzrusza. Dzisiaj też. Ledwie wypowiedział „drodzy bracia i siostry”, a oczy mu zwilgotniały. Odczekał chwilę, żeby głos go nie zdradził, i kontynuował. W drodze do ołtarza idziemy, z tym morzem światła, nie najkrótszą drogą, ale raz dookoła kościoła, żeby, jak mówi proboszcz, przegnać tym świętym światłem złe moce z parafii. Liturgia trwa nieśpiesznie, śpiewane jest wszystko, co tylko w mszale ma choć jedną nutę. Nikogo to nie dziwi, przecież przyszli niektórzy parę kilometrów, żeby oddać cześć i zabrać do domu ten znak obecności i błogosławieństwa. Tak powinno być, komu miałoby się śpieszyć i do czego? Nic ważniejszego w okolicy się nie dzieje. Święte sprawy mają swój rytm i nabożny ton. Jesteśmy ogarnięci tym innym, niecodziennym porządkiem i dobrze nam w tej wspólnej przestrzeni. To nas krzepi i chyba jakoś leczy, a na pewno dźwiga, podnosi, uskrzydla. Tak przynajmniej ja się czuję w tym rozśpiewanym i rozmodlonym tłoku. Dopokąd trwa liturgia, złe emocje przystępu nie mają. Oby starczyło na dłużej.

Po powrocie z kościoła proboszcz obchodzi z zapaloną gromnicą całą plebanię. Na futrynie drzwi wejściowych okopca znak krzyża, a potem niknie w podwórku. Widzę tylko chybotliwy płomyk osłaniany jego potężną dłonią.

– Gdzie poszedł? – pytam gospodynię, bo miała być kolacja.

– W obejście. Wszędzie wlezie, żeby tylko, nie daj Boże, ognia nie zaprószył. Pajęczyn tyle.

Wraca za chwilę, uśmiechnięty, rozpromieniony.

– Wszędzie zaniosłem Boże światełko. Jak ci się podobało moje kazanie?

Zaskakuje pytaniem. Bąkam coś, że schemat znałem. Przerywa mi.

– Ognia nie było. Treść była, ale tego brakowało, a bez tego to kulawe. Trudno. Jedzmy.

Kościelny wraca z kluczami i od progu mlaska.

– Mocne słowo. Miałem rację, sam proboszcz powinien.

– Naprawdę ci się podobało?

Spory kęs niesiony już na język opadł na talerz. Co innego jest teraz ważne.

– Co mam cyganić? Widać było. Chłopy głowami kiwali. Nie tylko mnie się podobało. Spokojne, rzeczowe, bez pokrzykiwania i machania ręką. Normalne, jak powinno być.

– Patrz, a mnie się wydawało... Jak to człowiek nie powinien być sędzią w swojej sprawie. Spokojne, rzeczowe... widać tego dziś ludzie potrzebują. Po co emocje? Przecież nie o moje zadowolenie chodzi. Okazuje się, że ogień to do pieca, a nie na ambonę. Podaj musztardę.

I nagle między kęsami pyta:

Reklama

– Gdzie masz swoją świecę?

– Postawiłem w oknie, w wazonie, nie mam takiego lichtarza.

– Nie przewróci się aby? Wiesz, tak sobie pomyślałem, że Nieszpory odmówimy razem przy gromnicy. Takie uroczyste zakończenie dnia i przypomnienie, w którą stronę idziemy i Kto nas prowadzi.

2024-01-29 18:19

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Matka ofiarowująca

Czy można Bogu ofiarować Boga? Czy Matka Boża ma taką moc, aby obronić nas przed skutkami burz i piorunów? To pytania, które niesie ze sobą święto celebrowane w liturgii jako Ofiarowanie Pana Jezusa w świątyni, a w wierze ludu nazywane świętem Matki Bożej Gromnicznej.

Jaką tajemnicę celebrujemy: Ofiarowanie Jezusa w świątyni czy Matki Bożej Gromnicznej? Wcale nie trzeba przeciwstawiać sobie obu tych rzeczywistości. Spójrzmy na to, co nam przynosi biblijny opis. Kluczem do tej lektury jest fakt, że poszczególne wydarzenia biblijne trzeba rozważać w całości tajemnicy miłości Boga do człowieka. Scena ofiarowania w świątyni opisana przez św. Łukasza stawia w centrum Mesjasza, Boga mocnego, Wybawcę. Ludzkimi oczami widzimy małe Dziecię, które zostaje przyniesione do świątyni, z kolei oczom wiary ukazuje się wszechmocny Zbawiciel człowieka. W centrum tej sceny jest więc Jezus, a nie Maryja i Józef. Rozgrywa się ona w ramach tradycji żydowskiego prawa, które nakazywało wykupić pierworodnego ze służby Jahwe w świątyni (por. Wj 13, 12-13). Nigdzie jednak w Ewangelii nie znajdziemy wzmianki, że Józef uiścił taką zapłatę. Może autor zaznaczył w ten sposób, że Syn Boży całkowicie należy do Boga, dlatego nie może w żaden sposób zostać „wykupiony”...
CZYTAJ DALEJ

Modlitwa przy wigilijnym stole

[ TEMATY ]

wigilia

Karol Porwich/Niedziela

CZYTAJ DALEJ

Bóg przyszedł. Przyszedł do Ciebie!

2024-12-25 14:43

at

Ciesz się chrześcijaninie! Ciesz się każdy człowieku! Ciesz się że jesteś kochany przez Boga, odkupiony przez Boga, że Bóg cię zbawił, że przyszedł na świat dla ciebie! – mówił w homilii abp Adrian Galbas.

W uroczystość Bożego Narodzenia metropolita warszawski przewodniczył Mszy św. koncelebrowanej w archikatedrze św. Jana Chrzciciela na Starym Mieście. Eucharystia była sprawowana w intencji „całej archidiecezji warszawskiej” oraz intencjach, jakie do świątyni przynieśli uczestnicy Eucharystii.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję