Jest ranek 28 maja na polsko-białoruskiej granicy. Grupa migrantów próbuje sforsować zaporę graniczną, by dostać się nielegalnie na terytorium Polski. Na miejsce podbiega szeregowy Mateusz Sitek. Według relacji, żołnierz Wojska Polskiego blokuje wyłom w uszkodzonym stalowym ogrodzeniu oraz próbuje wyrwać lewarek, którym migranci rozginają stalowe pręty. Jeden z migrantów przez ogrodzenie godzi nożem 21-letniego żołnierza w okolicy klatki piersiowej. Prawdopodobnie używa do ataku noża przytwierdzonego do długiego drewnianego trzonka. Ostrze trafia w klatkę piersiową, przebija płuco, co staje sie przyczyną niedotlenienia mózgu.
Ranny został na miejscu opatrzony przez funkcjonariuszkę Straży Granicznej. W trakcie udzielania mu pomocy osoby przebywające po białoruskiej stronie cały czas rzucały w ich kierunku gałęziami i kamieniami. Żołnierz trafił do szpitala w Hajnówce, a po kilku dniach został przetransportowany do szpitala wojskowego w Warszawie. Niestety, lekarzom nie udało się uratować jego życia. – Do takich zdarzeń na granicy dochodziło już wcześniej, ale w ostatnich tygodniach ich skala się nasiliła. Wzrasta też poziom agresji osób, które są specjalnie przygotowywane po białoruskiej stronie, by nas atakować – mówi Niedzieli mjr Katarzyna Zdanowicz, rzecznik prasowy Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Atak na powiat hajnowski
Reklama
Udana próba zabójstwa żołnierza, który bronił polskiej granicy, miała miejsce na terenie niewielkiej wiejskiej gminy Dubicze Cerkiewne, w powiecie hajnowskim. Zdecydowana większość ludności zamieszkująca okolicę jest tu wyznania prawosławnego i utożsamia się z mniejszością białoruską w Polsce. – Ale miejscowa ludność prawosławna całkowicie wspiera działania Straży Granicznej i Wojska Polskiego. Miejscowi, gdy widzą migrantów albo odbierają jakieś niepokojące sygnały, od razu informują odpowiednie służby – mówi Elżbieta Laprus, nauczycielka i radna gminy Białowieża.
Dubicze Cerkiewne są typową przygraniczną gminą powiatu hajnowskiego, na którym skupia się prawie cała migracyjna presja ze strony białoruskiej – od Narewki na północy do Czeremchy na południu. – Od 2022 r. nie widziałem żadnego migranta po polskiej stronie granicy. Płot może nie jest doskonały, ale w mojej okolicy jest spokojnie. Wydaje mi się, że Białoruś celowo organizuje i punktowo kanalizuje ataki na granicę z Polską – mówi Jacek Słoma, rolnik z przygranicznych Krynek, które znajdują się ok. 30 km na północ od powiatu hajnowskiego. – Stan wyjątkowy z 2021 r. zdał egzamin, bo sytuacja w Krynkach została opanowana. Państwo polskie ma więc skuteczne narzędzia, by poradzić sobie z tym kryzysem granicznym – dodaje rolnik z Podlasia.
Propozycja utworzenia stref buforowych w przygranicznym pasie na terenie powiatu hajnowskiego jest odpowiedzią na eskalację ze strony białoruskiej. – Od jakiegoś czasu narasta agresja migrantów właśnie w tym regionie. Dlatego apelowaliśmy o 200-metrową strefę buforową, która jest potrzebna, by zapewnić bezpieczeństwo osobom postronnym. Wówczas będziemy mieli możliwość używania środków przymusu bezpośredniego albo broni palnej, gdy zajdzie taka potrzeba – mówi mjr Magdalena Kościńska, rzecznik prasowy Wojskowego Zgrupowania Zadaniowego Podlasie.
Turystyczny problem
Reklama
W gminach Hajnówka, Narewka i Białowieża największym problemem są kwestie finansowe, bo mieszkańcy boją się, że w strefie buforowej znajdą się najważniejsze atrakcje turystyczno-przyrodnicze. – Słyszę od mieszkańców, że przez to zamieszanie informacyjne ludzie lawinowo odwołują rezerwacje na tegoroczne wakacje. Dla wielu rodzin jest to prawdziwy problem, bo turystyka jest ważną częścią ich dochodu – mówi ks. Bogdan Popławski, proboszcz katolickiej parafii w Białowieży.
Rząd mówił o 200-metrowym pasie strefy buforowej wzdłuż powiatu hajnowskiego, ale okazało się, że w projekcie rozporządzenia wyznaczone strefy z zakazem wstępu mają od kilku do kilkunastu kilometrów. Zamknięcie prawie całego Białowieskiego Parku Narodowego oznaczałoby turystyczną katastrofę nie tylko dla Białowieży, ale także np. dla gminy Narewka. – Turystyka to ponad 50% dochodów naszych mieszkańców. Jeśli rząd w Warszawie podejmuje takie decyzje, to powinien tym ludziom jakoś to zrekompensować. Po tym, jak wystosowaliśmy nasz apel do rządu, spotkał się z nami wojewoda podlaski, który obiecał ustępstwa. Na terenach cennych turystycznie strefa buforowa ma mieć od 200 do 500 m – mówi Jarosław Gołubowski, wójt gminy Narewka.
Nieco inaczej wygląda sytuacja w miejscowościach na południe od Puszczy Białowieskiej, które znajdują się na terenie gmin Dubicze Cerkiewne, Kleszczele i Czeremcha. Choć tam także są gospodarstwa agroturystyczne, to jednak ograniczenia nie wywołają aż tak wielkiego problemu. – W naszej gminie ta strefa z zakazem wstępu będzie większa, bo musimy wyważyć proporcje między turystyką, wygodą mieszkańców i bezpieczeństwem. Doskonale rozumiem oczekiwania mundurowych i potrzeby funkcjonariuszy Straży Granicznej, którzy przecież też są mieszkańcami naszej gminy – mówi Jerzy Wasiluk, wójt gminy Czeremcha.
Spokojnie w Białowieży
Reklama
Mieszkańcy przygranicznych terenów są spokojni od czasu, kiedy na miejscu są służby, wojsko i powstała zapora na granicy. Po ludzku do całej sytuacji zdążyli się już przyzwyczaić, ale jednocześnie wierzą, że służby mundurowe profesjonalnie dbają o ich bezpieczeństwo. – Sytuacja na granicy nie ma większego wpływu na obawy mieszkańców Białowieży, bo codziennie widzimy służby i wojsko, a także słyszymy o planie budowy kolejnych zabezpieczeń bariery – mówi Elżbieta Laprus.
Obecnie najtrudniejsza sytuacja panuje na fragmencie granicy w Puszczy Białowieskiej, która biegnie wzdłuż rzeki i mokradeł. Nie można było w tym miejscu postawić stalowej zapory i granicę chronią jedynie zapora elektroniczna, concertina, służby i żołnierze. Innym miejscem, gdzie migranci coraz bardziej agresywnie forsują granicę, jest teren gminy Dubicze Cerkiewne. To właśnie w tym miejscu został śmiertelnie raniony żołnierz, a na przełomie marca i kwietnia wojskowi oddali strzały ostrzegawcze, za co spotkało ich postępowanie karne.
Reklama
Mieszkańcy Białowieży żyją w enklawie wyciętej w Puszczy Białowieskiej trochę jak na Półwyspie Helskim, tyle że zamiast wody otacza ich morze lasu. Ostatnio w puszczy był bardzo duży pożar, za który mogli odpowiadać wykonujący rozkazy Białorusinów migranci albo ich współpracownicy. Podobna akcja była w 2023 r., gdy białoruski wojskowy śmigłowiec naruszył polską przestrzeń powietrzną. Wówczas też doszło do trzech pożarów. Białorusini podpalali także las ze swojej strony, licząc, że pożar przeniesie się na drugą stronę granicy. – Oczywiście, jak każdy człowiek myślący zastanawiam się nad obroną cywilną. Zastanawiam się, co robić, jak migranci staną się agresywni także w stosunku do mieszkańców, jak mamy uciekać z Białowieży w trakcie zagrożenia albo pożaru, skoro z resztą Polski łączy nas tylko jedna ulica do Hajnówki – dodaje Elżbieta Laprus.
Aktywiści i protesty
Wieloletni spór o Puszczę Białowieską ws. gradacji kornika drukarza wywołał zainteresowanie medialne tym miejscem, przyciągnął pieniądze, wielu „ekologicznych” aktywistów oraz celebrytów. To te środowiska z dnia na dzień w 2021 r. przestawiły się z walki z leśnikami na walkę z budowniczymi zapory na granicy, ze Strażą Graniczną i Wojskiem Polskim. Oczywiście, wszystko dla „dobra” przyrody i w obronie prawa migrantów do „migracji”. Ikonami tego zjawiska mogą być np. aktorka Maja Ostaszewska, ale także naukowcy z Instytutu Biologii Ssaków w Białowieży, np. Rafał Kowalczyk oraz Michał Żmihorski.
Puszcza jest dobrym miejscem dla przemytników szczególnie tam, gdzie nie ma zapory, bo granica przebiega wzdłuż rzeki i bagien. W parku narodowym nie ma kamer ani samochodów patrolowych. – Oczywiście, w Białowieży i okolicy od samego początku kryzysu migracyjnego pojawiały się krzykliwe grupki aktywistów, które mówiły o otwarciu granic i pomocy dla migrantów. To nie są ludzie z tego terenu, ale przyjezdni i osadnicy. Nie zyskali oni sympatii i poparcia lokalnej społeczności – przyznaje Elżbieta Laprus.
Reklama
Po wschodniej stronie granicy doskonale wiedzą, gdzie są najlepsze warunki terenowe do przemytu migrantów. Białoruskie i rosyjskie służby w ten sposób próbują też skłócać Polaków i rozgrywać nastroje społeczne. Najwyraźniej nasi sąsiedzi uznali, że powiat hajnowski pod tym względem jest najlepszym miejscem do takich ataków hybrydowych, bo mogą liczyć na promigranckie protesty i sprzeciw wobec umacniania granicy. Moskwie zależy na tym, by w Polsce zasiać niepokój, kryzys i podziały społeczne. – Nie chcę oceniać tych motywacji. Rozumiem, że są wolontariusze, którzy przyjeżdżają, bo chcą pomagać. Ale oni muszą też zrozumieć, że ich pomoc sprowadza na Polskę i na nas, ludzi z pogranicza, dodatkowe niebezpieczeństwo – zwraca uwagę Jerzy Wasiluk.
Operacja „Przypływ”
Kryzys graniczny rozpoczął się w 2021 r. operacją „Śluza”. Alaksandr Łukaszenka odpowiedział w ten sposób na sankcje. Stwierdził, że nie będzie już chronił zewnętrznej granicy strefy Schengen, za którą przez lata dostawał duże pieniądze z Unii Europejskiej. Zaczął więc masowo sprowadzać migrantów, a białoruscy pogranicznicy zajęli się przemycaniem i przerzucaniem migrantów do Polski. – My od początku walczymy o suwerenność naszego państwa, by przez naszą granicę nie szedł szlak nielegalnej migracji zorganizowanej przez białoruskie władze. Przecież jeszcze 4 lata temu komunikowaliśmy się ze stroną białoruską i wspólnie ochranialiśmy granicę, a teraz oni są zaangażowani w organizację nielegalnej migracji – mówi mjr Zdanowicz.
Oczywiście, operacja „Przypływ” z tego roku różni się od operacji „Śluza” z 2021 r. Teraz praktycznie nie ma już rodzin i kobiet z dziećmi. – Obecnie większość migrantów to mężczyźni w wieku poborowym z rosyjskimi wizami. Są coraz bardziej zdeterminowani i agresywni, by dostać się do UE. Mamy już bowiem wiarygodne sygnały, że jak nie przekroczą granicy, to Putin proponuje im deportację do kraju pochodzenia albo wysyła ich na wojnę do walki z Ukraińcami – tłumaczy wójt Wasiluk.
Reklama
W Czeremsze zdarzały się przypadki, że migranci szukali schronienia w pustostanach i budynkach gospodarczych. Miejscowi boją się, że teraz przybysze mogą być bardziej agresywni. – Mieszkańcy przywykli do sytuacji na granicy, ale nie oznacza to, że nie boją się tego, co planują władze w Mińsku i Moskwie. Ludzie w całej Polsce powinni jednak zdawać sobie sprawę, że gdyby nie służby, wojsko, postawa lokalnej ludności i samorządów, to ci wszyscy migranci nie pozostaliby w Czeremsze czy Narewce, ale osiedliliby się w Warszawie, Poznaniu, Krakowie. Mielibyśmy takie same problemy z bezpieczeństwem, jakie dziś mają Szwecja, Belgia czy Francja, gdzie służby i wojsko boją się wejść w enklawy zasiedlone przez migrantów – podkreśla wójt Czeremchy.
Prorocza akcja
Ludzie przywykli do widoku Straży Granicznej, bo jej funkcjonariusze służą na tych terenach od lat. Nowością od 3 lat jest obecność żołnierzy, którzy muszą wspierać Straż Graniczną w obronie naszych granic. Dlatego nie zgadzali się z atakami medialnymi na pograniczników i żołnierzy. – Ten hejt na pewno nie był przyjemny, ale zawsze był wynagradzany przez podziękowania ze strony miejscowej ludności. Ludzie mówią nam, że dzięki naszej służbie czują się bezpiecznie. Na święta koła gospodyń wiejskich przynoszą żołnierzom wypieki, a dzieci w szkołach przygotowują kartki z życzeniami. Taka autentyczna postawa życzliwych ludzi na pewno nam pomaga i buduje jeszcze lepsze morale polskich żołnierzy – mówi mjr Kościńska.
Hejtowana była też akcja modlitewna „Różaniec do Granic” w 2017 r. Pewnie Straży Granicznej przysporzyła trochę problemów obserwacja tysięcy ludzi modlących się także tuż obok granicy z Białorusią. Pielgrzymki różańcowe były wszędzie – od Czeremchy, przez Hajnówkę, aż po Białowieżę. – Dziś widzimy, jak bardzo „Różaniec do Granic” był proroczą inicjatywą. Może ludzie w centralnej Polsce już o niej zapomnieli, ale my w Białowieży ciągle mamy przeświadczenie, że siła tej wielkiej modlitwy nadal nas chroni. Może właśnie dzięki tej modlitwie granica ciągle jest dobrze chroniona... – mówi ks. Popławski.