Rok 1944 - Wilno - seminarium
W Wilnie nie było w czasie okupacji żadnych zakonów męskich o tak surowej regule, jaką sobie wymarzyłem. Najbardziej surową regułę mieli karmelici w Ostrej Bramie, ale oni byli w rozproszeniu, nie mieli nowicjatu, więc nie przyjmowali. O. Ignacy, który był moim spowiednikiem, jak mu wyznałem, że chcę wstąpić do zakonu o surowej regule, powiedział: „Poczekaj, jeszcze jesteś taki zielony, jeszcze możesz wszystko rozmaicie przemyśleć...”.
Decyzja o wstąpieniu do seminarium zapadła w 1944 r. W tym czasie przyszło ze Wschodu wyzwolenie, niespodziewanie, przyniosła je Armia Radziecka. W lipcu 1944 r. w okolicy stawów (moi rodzice mieli stawy rybne) spotkałem żołnierza. Łamaną polszczyzną powiedział „Dzień dobry”. Zapytałem go, czy to już są u nas wojska sowieckie. Powiedział, że tak. Moje drugie pytanie było, czy Niemcy są już z tego terenu usunięci, i on też potwierdził. I tak się dowiedziałem, że już nie ma Niemców, a Wileńszczyzna znalazła się pod nową okupacją - sowiecką.
Łapano wtedy chłopców i wysyłano pod Berlin. W domu zastanawiano się więc: gdzie ty pójdziesz, co z tobą zrobić, co z tobą będzie, mogą cię wcielić do wojska, mogą cię zabrać pod Berlin - tak się mówiło wtedy: pod Berlin. Moi rodzice byli ludźmi bardzo praktycznymi, utrzymywali kontakty z miejscowym duchowieństwem. I zdaje się, że ks. Barwicki powiedział wtedy do moich rodziców: „No tak, on chce do tego klasztoru, ale nim to nastąpi, lepiej niech pójdzie do seminarium, bo jeszcze się rozmyśli i nic z tego nie będzie”.
Ks. Barwiński dał mi testimonium moralitate, zaświadczenie o moralności, metrykę, miałem jeszcze na kompletach nieskończoną maturę, więc zabrałem ze sobą odpowiednie zaświadczenia, i w harcerskim mundurze (żeby wyglądać na takiego młodego „chłoptysia”) pojechałem do Wilna, do rektora Seminarium. Był to człowiek uroczy - z bardzo swoistym i bardzo pięknym dowcipem, a nazywał się ks. prał. Jan Uszyłło.
Spotkałem go przy parafii św. Jakuba, bo seminarium było wówczas zajęte na lazaret wojenny. Wyszedł do mnie wysoki prawie na dwa metry mężczyzna, o dobrze zbudowanej sylwetce: Miał takie powiedzonko: „ot, mianowicie” i zapytał mnie: „Czego ty tu chciałeś?”. Odpowiedziałem: „Proszę Księdza Rektora, ja chciałem do seminarium”. Abp Jałbrzykowski ogłosił wtedy komunikatem przesłanym do księży proboszczów, oczywiście in modo secreto, że już rozpoczyna się praca Seminarium i żeby zebrać tych kleryków, którzy jeszcze gdzieś w terenie egzystowali w czasie okupacji niemieckiej i sowieckiej. Ks. Uszyłło popatrzył na mnie - pamiętam to wyraźnie - i powiedział: „Ot, mianowicie, perepyciu, kto ciebie wie... Ty w takich krótkich majtkach przyszedł...” - a to były harcerskie spodenki. Przeglądnął moje papiery i powiedział: „No zobaczymy, przyjedź na 10 października”. I tak 10 października 1944 r. rozpoczęły się moje studia w Arcybiskupim Metropolitalnym Wyższym Seminarium Duchownym w Wilnie, w warunkach wojennych, ale bardzo ciekawych.
Rok 1970 - Olsztyn - jak zaczęła się posługa biskupia
Jakie były mechanizmy, które spowodowały, że w roku 1970 Paweł VI podniósł mnie do godności administratora apostolskiego z sakrą biskupią - nie bardzo wiem, to są sekrety Stolicy Apostolskiej. Wiadomo, że wtedy misję nuncjusza apostolskiego miał w swojej kompetencji kard. Stefan Wyszyński. Ja pełniłem wówczas funkcję rektora WSD „Hosianum” w Olsztynie. Parokrotnie był tam kard. Wyszyński, obserwował pewnie... Pamiętam, że byłem poddany - tak się domyślam teraz, po czasie - takiemu egzaminowi. Mianowicie ni z tego, ni z owego zostałem zaproszony na śniadanie z Jego Eminencją przez nieżyjącego już bp. Wilczyńskiego. Temu biskupowi olsztyńskiemu bardzo wiele zawdzięczam, bo to on wyłuskał mnie z Białegostoku, z duszpasterstwa akademickiego, i powierzył mi funkcję rektora Seminarium. Bp Wilczyński, zapraszając mnie na to śniadanie, był zdziwiony, bo nikt z grona profesorskiego nie był zapraszany na prywatne śniadania do Prymasa, a ja tam się znalazłem. Jako człowiek dobrze wychowany, starałem się Kardynałowi usłużyć, ale on powiada do mnie: „Proszę się nie fatygować, wszystko jest dostępne, potrafimy sobie sami dać radę”. Posłuchałem. I podobno to zrobiło dobre wrażenie.
Prymas wezwał mnie na 8 stycznia. Byłem wtedy na Białostocczyźnie, był to okres Bożego Narodzenia. Cóż było robić? - Trzeba było przerwać świętowanie i wrócić do Olsztyna, a stamtąd do Warszawy. A taka była zamieć wtedy, taka nawałnica, że pociąg pośpieszny, który o 6 rano wyjechał z Olsztyna, i o 10 z minutami miał być w Warszawie, na miejsce dotarł dopiero o 15, a ja już o 16 miałem być na Miodowej u Księdza Prymasa.
Zjawiłem się tam i - była bardzo śmieszna sytuacja: brat, który pracował na furcie, pyta mnie: - A wielebny do kogo? - Mam tu wezwanie do Księdza Prymasa - mówię. - A jak wielebnego nazwisko? - pyta. - Gulbinowicz - mówię. - Aha! Idzie więc ów brat na piętro i po drodze powtarza: Gulbinowicz, Gulbinowicz, Gulbinowicz... Wreszcie spotyka go na górze sekretarz Prymasa, i pyta: A brat tu w jakiej sprawie? A on mówi: - A przyszedł ksiądz do Księdza Prymasa, ale ja nazwiska zapomniałem.
Zawołano mnie. Wyszedł Prymas, jak to on: Le Grand Monsieur, wskazał, żeby iść do gabinetu. Ja się cofnąłem, by go przepuścić, jak to jest w zwyczaju, ale on nie! - Proszę - mówi. Wiedziałem już, że trzeba słuchać, więc wszedłem pierwszy. Usiadłem na krzesełeczku, a tam - ogromny stół, a papierów...! To było zaraz po świętach Bożego Narodzenia, więc jedno Dzieciątko Jezus, drugie Dzieciątko Jezus... pięknie to wszystko wyglądało. Popatrzył na mnie i mówi: „Mam mandat, żeby przeprowadzić z księdzem kanoniczną rozmowę - Ojciec Święty proponuje wakującą stolicę w Białymstoku, żeby Ksiądz był tam rządcą”. I patrzy na mnie.
Zaskoczony byłem, bo jak dostałem to wezwanie, pomyślałem sobie: przygotowaliśmy w Seminarium w Olsztynie program praktyk dla młodzieży duchownej na wakacje, który był bardzo awangardowy jak na owe czasy. Być może za bardzo awangardowy i Ksiądz Prymas wezwał mnie tu, żeby „mnie zrugać”?
Ale okazało się, że miał oznajmić mi wolę Ojca Świętego.
Zapytał, czy chcę iść do kaplicy, żeby się pomodlić. Później zapytał: „Czy ksiądz wyraża swoją zgodę na propozycję Ojca Świętego?” Ja wtedy - pamiętam - tak popatrzyłem z wielkim zaufaniem w twarz Księdza Prymasa i powiedziałem: „Jeżeli Ksiądz Prymas mi pomoże, jeżeli zawsze będę mógł przyjść poradzić się, jak będę miał trudności, to się zgadzam”. Wstał, uścisnął mnie - chyba pierwszy raz miał mnie w ramionach... tak, taki kardynalski uścisk... I poprosiłem o błogosławieństwo - tak nakazuje ceremoniał liturgiczny.
Po tym ustaliliśmy, kiedy będzie konsekracja i kiedy mam przejąć archidiecezję wileńską z siedzibą w Białymstoku.
Biskup nominat ma przywilej wybrać sobie herb i hasło swojego posługiwania. Ja się zastanawiałem i wiedziałem - jako wykładowca młodzieży - że trzeba bardzo dużo cierpliwości i miłości, żeby zrozumieć drugiego człowieka, żeby go ocenić. Stąd wybrałem patientia - cierpliwość i caritas - miłość, żeby moje postępowanie jako biskupa cechowały te właśnie dwie rzeczy. Ale to nie jest łatwe.
Dziękujemy Katolickiemu Radiu Rodzina za udostępnienie zapisu dźwiękowego audycji z udziałem kard. Henryka Gulbinowicza, na podstawie której został opracowany powyższy tekst.
Pomóż w rozwoju naszego portalu