„Nie bójcie się, bo wam włos z głowy nie spadnie” - powiedział Pan Jezus. Cytując te słowa, gorąco dziękuję Panu Jezusowi Miłosiernemu, Matce Bożej Częstochowskiej oraz służebnicy Bożej s. Marii Leonii Nastał - służebniczce starowiejskiej za łaskę zdrowia mojego syna Michała.
W niedzielę 3 sierpnia 2003 r. podczas Eucharystii 2,5-letni wówczas Michał zaczął się skarżyć na ból brzucha. Udaliśmy się do lekarki, która po wstępnym badaniu stwierdziła bardzo duży guz na lewej nerce. Podejrzenie lekarki było jednoznaczne, ale nie chcąc nas straszyć, skierowała nas na badania do szpitala w Rzeszowie. Z Michałem do szpitala udał się małżonek, gdyż ja musiałam zostać w domu z 1,5-miesięcznym Janem.
Z ciężkim sercem żegnałam dziecko, z nadzieją że wstępna diagnoza nie była słuszna. W szpitalu zrobiono Michałowi tomografię komputerową - diagnoza brzmiała: nowotwór nerki lewej w trzecim stadium zaawansowania. Zabrzmiało to jak wyrok na moje dziecko. Guz miał wymiary 10 na 13 cm. Podano chemię w celu zmniejszenia guza. Po jednym zabiegu trzeba było zrobić synowi transfuzję krwi. Dziecko przestało jeść, zaczęło chudnąć, a także pojawiła się wysoka temperatura, która pomimo środków zapobiegawczych nie spadała.
Kiedy dowiedziałam się, że mój syn jest chory na raka zrodziło się we mnie pytanie; dlaczego? Dlaczego moje dziecko zostało doświadczone tak ciężką chorobą? Co ono zawiniło? Wiedziałam również, że nic nie mogę zrobić; miałam dwa wyjścia - zbuntować się lub modlić. Wybrałam to drugie wyjście. Ja i cała moja rodzina oddaliśmy Michała w opiekę Jezusowi Miłosiernemu, Matce Bożej Częstochowskiej (szczególnie, że był to czas peregrynacji Obrazu Matki Bożej w naszej diecezji), oraz służebnicy Bożej s. Marii Leonii Nastał. Zaczął się „prawdziwy szturm do nieba”, ale tylko modlitwa pomogła przetrwać ten trudny czas. Wtedy też poznałam jak wielka jest moc modlitwy, jak wiele można otrzymać, jeśli prosi się z ufnością. Leczenie Michała trwało 8 miesięcy. Usunięto nowotwór wraz z nerką i dwoma węzłami chłonnymi, podano synowi 27 różnych chemii i 13 frakcji radioterapii, po których Michał nie miał już żadnych objawów typowych przy tych zabiegach, tj.: wypadanie włosów, torsje, krwotoki wewnętrzne, brak łaknienia, gorączka, ból, nadpobudliwość, ropne pęcherze w ustach czy zapalenie jelit, biegunka. Po zabiegu syn bardzo cierpiał, ale był dzielny. Nie płakał, nie histeryzował, nie krzyczał, ale przyjmował wszystko ze spokojem budzącym podziw u całego personelu szpitalnego.
Wspomnę też, że utrzymując się z pracy męża trudno nam było związać koniec z końcem przy dwójce dzieci. Gdy przyszła choroba Michała było naprawdę trudno. Jak mieliśmy sobie poradzić? I wtedy przyszło nam z pomocą wielu dobrych ludzi, którzy pomimo swoich potrzeb potrafili nas wspomóc, podzielić się tym, co mieli, więc niech im wszystkim Pan Bóg tę pomoc stokroć wynagrodzi. Za ich modlitwę, dobre słowo, pomoc materialną, składam im serdeczne Bóg zapłać.
W końcu po długich 8 miesiącach zakończyliśmy leczenie Michała. Były to miesiące trudne, przeplatane bólem, cierpieniem, często rozpaczą, ale w końcu i radością z wyzdrowienia naszego syna. Chociaż przez 5 lat istnieje ryzyko nawrotu choroby, ja wierzę i ufam, że te trudne chwile mamy już za sobą. Z całego serca dziękuję Panu Jezusowi i Matce Najświętszej oraz służebnicy Bożej s. Leonii.
Na własnym przykładzie doświadczyliśmy niezwykłej łaski miłości Bożej, bo choć otrzymaliśmy krzyż, to również otrzymaliśmy siły do jego dźwigania. Trudności, które wydawały się nie do pokonania, problemy, strach, załamanie, dzięki modlitwie stały się jakby mniejsze i łagodniejsze.
Słowa, którymi rozpoczęłam moje świadectwo sprawdziły się w przypadku mojego synka dosłownie. Dziś wiem, że Pan Bóg nie da człowiekowi więcej, niż ten potrafi udźwignąć. Trzeba tylko przyjąć krzyż w pokorze i pełnym zaufaniu, że ten krzyż ma swój cel, że to zbliży nas jeszcze bardziej do Boga.
Wszystkich, którzy okazali nam swoją pomoc: rodzinę, przyjaciół, lekarzy i pielęgniarki oraz zupełnie obcych nam ludzi, którzy nie przeszli obok nas obojętnie, ale wyciągnęli pomocną dłoń polecam w opiekę Bogu i służebnicy Bożej s. Marii Leonii z wyrazami wdzięczności i serdecznym podziękowaniem za okazaną nam pomoc.
Jabłonka, 11 kwietnia 2005 r.
Pomóż w rozwoju naszego portalu