Co można było robić w długie jesienne wieczory, gdy w wiosce
nie było jeszcze światła elektrycznego, telewizji, adapterów czy
też magnetofonów? Wydawałoby się, że to czas zmarnowany, że nic ciekawego
nie może się zdarzyć, że tylko w takiej sytuacji najlepiej pójść
do łóżka i spać. Tak też robili starsi ludzie, np. dziadek Kubuś
chodził spać razem z kurami, ale za to wczesnym rankiem już był na
nogach i pędził innych do roboty, nawet wówczas, gdy jej nie było.
W rodzinie Dobrzyków stał w komórce stary przedwojenny patefon -
ogromne ozdobne pudło z olbrzymią tubą połączoną z dziwaczną rurą
na końcu zwężoną i zaopatrzoną w urządzenie, do którego zakładano
stalowe igły. W bocznej ścianie pudła sterczała metalowa korbka,
służąca do nakręcania sprężyny, podobnie jak w ściennym zegarze.
Sprężyna poruszała metalowy talerz, który się obracał. Kładziono
na niego starą płytę gramofonową, na którą nakierowywano metalową
membranę ze stalową igłą. Igła musiała trafić w rowki płyty i wtedy
z tuby rozlegały się jakieś dźwięki - najpierw trzaski, skrzeczenia,
a potem piękne melodie walca albo tanga. Od biedy można było przy
takiej muzyce tańczyć, ale ktoś musiał pilnować patefonu i ciągle
pokręcać korbką. Poza tym słuchano ciągle tych samych płyt i przedwojennych
melodii, ponieważ nigdzie nie dało się zdobyć nowych.
W listopadowe długie wieczory często urządzano tzw. pierzaki,
czyli darcie gęsich piór. Z całej wioski przychodzili licznie starzy
i młodzi. Gdy mieszkanie nie mogło pomieścić zebranych, wtedy pierzaki
urządzano jednocześnie u kilku rodzin. Prawie w każdej zagrodzie
hodowano gęsi, które poważnie zasilały domowy budżet. W tych czasach
chętnie skupowano gęsie pierze i nawet nieźle za nie płacono. Pierze
przydawało się też w domu, szczególnie gdy były na wydaniu dziewczyny.
Każda dziewczyna wychodząca za mąż powinna mieć przygotowaną pierzynę
i poduszkę z dobrego gęsiego puchu, aby je wnieść do swego małżeństwa
jako posag. Darcie piór to nie tylko praca, ale także radośnie spędzony
czas. Długie jesienne i zimowe wieczory wypełniano pracą i rozrywkami,
takimi jak: opowiadanie przeróżnych nieprawdopodobnych historii,
wspomnień z czasów wojny, wspólne śpiewanie piosenek, a często też
plotkowanie. Jedni szli na pierzaki, inni wymyślali jakieś psoty,
bo to był przecież koniec listopada i tradycyjne andrzejki. Najwięcej
różnych psot przypisywano Tyce i Wisowi. W tych sprawach byli niezastąpieni,
ale oni nie zawsze traktowali to jako rozrywkę, czasem po prostu
byli złośliwi. Najczęściej wdrapywali się nocą albo nad ranem na
dach mieszkania i zatykali komin szklaną szybą. Robili to tak sprytnie,
że gospodarz nie mógł nic wypatrzyć, chociaż zaglądał do komina.
Gdy w kuchni nie chciało się palić, dym wychodził do mieszkania.
Gospodyni była zła, bo nie dało się nic ugotować, a gospodarz musiał
szukać jakiegoś fachowca, który by usunął defekt. Wtedy przychodził
Tyka i mówił: "Dacie na pól litra, to będzie się palić". Co miał
uczynić starszy człowiek nie mogący łazić po dachu? Najczęściej dla
świętego spokoju dawał okup, a łobuzy sprytnie wskakiwały na dach,
zabierając to, co wcześniej włożyły. Innym andrzejkowym szaleństwem
było wciąganie konnego wozu na dach domu czy też stodoły. Prawie
wszystkie budynki miały dachy kryte słomą, na samym wierzchu wzmocnione
najczęściej perzem przyłożonym tzw. koźlinami, czyli dwoma kawałkami
drewna złączonymi ze sobą na kształt dużej drukowanej litery "A".
Nie łatwa to sprawa wciągnięcie wozu na wysokość kilku metrów, potrzeba
było do tego zajęcia mocnych i sprytnych ludzi. Najpierw zdejmowano
z wozu skrzynię, potem odłączano tył od przodu i dopiero wtedy w
częściach wciągano na słomiane pokrycie. Tam poszczególne elementy
łączono w całość i ustawiano jak do jazdy. Niektórzy nawet konia
chcieli wciągnąć na dach, ale na szczęście nic z tego nie wyszło.
Wozy wciągano tylko tam, gdzie była panna na wydaniu. Czynił to zazwyczaj
chłopiec, który ubiegał się o rękę dziewczyny. Największe szanse
miał wtedy, gdy nie został przyłapany na gorącym uczynku. Oczywiście,
jeśli rodzinie bardzo zależało na małżeństwie z upatrzonym młodzieńcem,
to czasem udawali, że nic nie widzą i nie słyszą, czekając aż amant
wraz z pomocnikami się oddali.
Popularnym zwyczajem andrzejkowym, potem powtarzanym
na przełomie postu, było malowanie okien wapnem albo czasem, niestety,
farbą. Według miejscowej tradycji powinno to dziać się tylko tam,
gdzie są panny na wydaniu, ale nie zawsze trzymano się tradycji i
często malowano, gdzie popadnie. Zwyczaj ten stał się dokuczliwy,
ludzie mający malowane ramy okienne pilnowali, aby nie zniszczyć
farby, która była wtedy bardzo droga i najczęściej brakowało jej
w sklepach. Nie zawsze dało się upilnować. Specjalistą od takiego
malowania był Wis. Potrafił chodzić jak kot widzący w ciemności i
niezauważalny, malował też, czym popadło. Przez malowanie, a raczej
wpadkę przy tej czynności nazwano go "Nocniczkiem". Chłopiec młodej
Stachurowej chorował i miał ostrą biegunkę. Wiadomo w takiej sytuacji
matka czuwała przy dziecku przez całą noc, podając leki i nocnik.
Nie wiedząc, że ktoś skradał się w pobliże jej domu, gwałtownie otworzyła
zewnętrzne drzwi i zawartość nocnika przypadkiem wylała na chłopaka,
który przymierzał się do malowania jej okien. Ktoś z zewnątrz widział
całe zdarzenie i opowiedział innym. Cała wioska miała wielką satysfakcję,
ponieważ wszyscy chcieli to samo zrobić nielubianemu chłopakowi i
tak już na zawsze Wis został "Nocniczkiem".
30 listopada urządzano zabawę andrzejkową. W największej
izbie rozwieszano różne ozdoby wykonane z kolorowej bibułki i słomy.
Przygotowano trochę jedzenia i alkoholu, zamawiano muzykantów, najczęściej
starego Giedę, który grał na akordeonie, i Olecha z dużym okrągłym
bębnem. Zabawa taka przyciągała sporo ludzi - nie tylko młodych,
przychodzili też starsi, szczególnie wtedy gdy odbywały się wróżby
andrzejkowe i wylewanie wosku. Najlepszą specjalistką od wylewania
wosku zawsze była stara Wolanka. Potrafiła z ukształtowanej na wodzie
figury odczytać nie tylko to, czy dziewczyna wyjdzie w tym roku za
mąż, ale także rozpoznać chorobę albo dziecko wyleczyć z lęków. Zabawa
andrzejkowa zawsze kończyła się o północy i tak rozpoczynano czas
Adwentu bez zabaw i szaleństwa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu