Ks. Piotr Bączek: - Jak to się zaczęło? Jak rozpoczęła się przygoda Siostry z teatrem?
S. Jadwiga Wyrozumska: - W zasadzie wszystko zaczęło się w klasztorze, gdzie z mistrzynią nowicjatu robiłyśmy różne przedstawienia. Później w 1974 r. założyłam scholę i przyszła taka myśl, żeby te śpiewające dziewczynki zagrały w jakimś przedstawieniu. Nasz zakon posługujący w szpitalu miał do dyspozycji świetlicę szpitalną, więc tam z dziewięcioma dziewczynkami wystawiłyśmy sztukę o Bernadettcie Soubirous, potem o Genowefie.
Kiedyś tutaj był też internat. Wtedy dużo pracowałam z młodzieżą - głównie żeńską. To była wspaniała młodzież. W 1983 r. wystawiliśmy inscenizowaną drogę krzyżową. I takie były początki...
- W teatrze elżbietańskim grali sami mężczyźni, także role kobiece. Czy Siostra pracując głównie z dziewczętami nie miała problemu z męskimi rolami?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Na początku grały same dziewczęta. Ale gdy wystawialiśmy drogę krzyżową uświadomiłam sobie, że przecież potrzebne są role męskie. Rolę Jezusa musi przecież zagrać mężczyzna. I tak się zaczęło - w teatrze pojawili się panowie. I co ciekawe - grają do dziś. Stanisław, który dwadzieścia kilka lat temu zagrał rolę Jezusa, do dziś jest w teatrze i do dziś gra rolę Kurka w „Gościu oczekiwanym” i Jezusa w Misterium Męki Pańskiej. I choć przekroczył sześćdziesiątkę, to wciąż mogę liczyć na niego i chcę żeby grał nadal. Poza tym mogę powiedzieć, że jego życie pokrywa się z tym, co robi na scenie. Pewnie Pan Bóg tak pokieruje, że znajdzie się następca.
Pierwsze przedstawienie Męki Pańskiej było bez udziału apostołów. Rok później apostołowie się pojawili, zgłosił się do mnie „Judasz” i inni. Potem były jasełka, w 1987 roku wystawialiśmy po raz pierwszy „Gościa Oczekiwanego” Zofii Kossak-Szczuckiej, gdzie grać musi wielu mężczyzn.
- Dziś jesteście chyba największym amatorskim teatrem przyparafialnym w naszej diecezji i występujecie na profesjonalnej scenie. Jak wyglądało zaplecze techniczne waszych przedstawień. Początki były chyba skromne?
- Tu w klasztorze wszystko się działo w świetlicy, gdzie siedem razy graliśmy jasełka. Musieliśmy sobie budować scenę, zasłonę.
Od 1990 r. weszliśmy na profesjonalną scenę. Dyrektor Teatru im. Adama Mickiewicza zobaczył nasze przedstawienie i zgodził się na występy w teatrze. Prawdziwy teatr był zawsze moim marzeniem....
- Co było najtrudniejsze w tych ponad 20 latach przygody z teatrem?
Reklama
- Rozruch. Na początku wiele było na mojej głowie. Trudno było zebrać publiczność. Było tak, że ktoś brał urlop, wsiadaliśmy w samochód i wydrukowane w drukarni plakaty i afisze rozwoziliśmy po parafiach. I to dosyć daleko, aż po Katowice.
Największą jednak trudność przeżywam, kiedy przychodzi robić pierwszą próbę. To dla mnie koszmar. I co ciekawe: zamiast coraz mniej się bać, z biegiem czasu mam coraz większy lęk.
Ale liczę na działanie Ducha Świętego. Kiedyś na przykład nagłośnienie i światło przywozili operatorzy z bielskiego teatru: nastawili suwaki i odjeżdżali. Była raz taka sytuacja, z Bielska już jadą i powinnam przyjść do teatru. A ponieważ w parafii pełnię także funkcję organisty, nie mogłam przyjść, bo musiałam grać na pogrzebie. Poprosiłam, żeby ponaklejano na ustawione suwaki plastry, bym później mogła się tym zająć. I właśnie na pogrzebie, na cmentarzu spotkałam kolegę ze szkolnych lat, który zajmował się dźwiękiem w „Ziemi Cieszyńskiej”. Zgodził się na obsługę naszych przedstawień. I robi to do dziś. Montaż muzyczny, opracowanie kolęd to jego praca. Już nie muszę się tym zajmować.
- Teatr wasz to przede wszystkim ludzie.
- Tak. W największej zbiorowej cenie występuje 150 osób. Ja sama nie wiem, skąd się wzięło aż tyle. Dla przykładu mogę podać: osoba, która szyje nam stroje mieszka naprzeciw teatru. Widziała, że długo pracujemy, bo nieraz o trzeciej w nocy kończyliśmy pracę nad jasełkami. Pojawiła się i przyniosła coś do jedzenia, ciepłą herbatę. I tak pozostała w naszym teatrze. Teraz występuje ona, jej mąż, jej zięć, jej wnuki...
Piękne jest to, że mamy już 4 „teatralne” małżeństwa. Ludzie się poznali, pobrali i dalej grają. I już ich dzieci grają na scenie! W jasełkach, występuje około 70 dzieciaków!
- Co Siostrze sprawia największą satysfakcję w tej pacy z teatrem?
- Piękne są te momenty, kiedy ludzie przyjeżdżają, kiedy możemy dać wiele wzruszeń, widzimy łzy. Bo naprawdę przyjeżdża wiele grup, wielu księży. Przychodzą władze miasta. Tworzy się bardzo miła i przyjazna atmosfera. Cieszy też obecność tych, którzy niestety do kościoła nie chodzą. Więc może jest to jakaś nasza ewangelizacja, jakaś szansa, żeby im o Panu Bogu powiedzieć.
„Jasełka Tradycyjne” co roku ogląda kilka tysięcy osób, zwykle przybywających do teatru całymi rodzinami, by wspólnie uczestniczyć w tym niezwykłym beskidzkim kolędowaniu. Jest to bowiem nie tylko (...) piękne widowisko muzyczne, ale zarazem forma przybliżenia do głębi tajemnicy zbawienia, do Pańskich narodzin. Służy temu bezpośrednie powiązanie wygłaszanych tekstów z fragmentami Pisma Świętego. Dlatego też bliskie i znane wszystkim kolędy stają się w trakcie tego przedstawienia jasełkowego naturalną tak dla aktorów, jak i dla widzów formą uwielbienia Bożej miłości” (Fragment z folderu informacyjnego „Jasełek Tradycyjnych”).