Nominacja na ordynariusza warszawskiego wkrótce po niedopełnionym ingresie poprzednika też została przez dziennikarzy zestawiona z konklawe po wyjątkowo krótkim pontyfikacie Jana Pawła I. Niektórzy zarzucają jednak abp. Nyczowi, że jest zbyt otwarty dla dziennikarzy. Pozwala się przepytywać i fotografować, a on otwarcie przyznaje: „liczę na nich”.
Odpowiada bezpośrednio na wszystkie pytania, sam odbiera telefony.
Kiedy nie mógł przyjść na umówiony wywiad z redakcją „Niedzieli”, a potem wyłączył telefon, bo trwało posiedzenie Konferencji Episkopatu, przysłał SMS-a, by poczekać na niego przy Skwerze Kardynała Wyszyńskiego.
Czy media nie zawrócą mu w głowie?
Reklama
Czy jednak media nie zawrócą w głowie nowemu Arcybiskupowi? Co stanie się przy okazji najmniejszej krytycznej uwagi pod ich adresem? Czy nie wykorzystają wtedy swojej siły przeciw niemu? - Lepiej jest zaczynać bez takiego szumu mediów - mówi bp Jan Szkodoń, który przez 16 lat pracował z nowym warszawskim arcybiskupem w Krakowie. - Dlatego myślę o tym z pewną troską. Liczę na jego otwartość i mądrość.
Biskup nie kryguje się jednak przed dziennikarzami. Kiedy trzeba, potrafi się nawet narazić. Podobno sam stwierdził kiedyś: - Przecież nie można do wszystkich stać przodem. Bo kiedy się stoi do jednych przodem, to do innych tyłem.
- Jest typem choleryka, a nie sangwinika - charakteryzuje go bp Szkodoń. - Trudno mówić o nim anegdoty. Ma zadaniowe podejście do życia. Jak ma coś zrobić, to robi i już.
Abp Nycz zdumiewa prostotą i pokorą. Wiadomość, że zostanie ordynariuszem warszawskim zastała go pod Ścianą Płaczu w Jerozolimie. Potem przyznał w wywiadzie dla Radia Watykańskiego, że wcale nie było mu łatwo odpowiedzieć „tak” na tę „niepojętą i trudną decyzję” Ojca Świętego. - To kwestia wyzwania, daru, który jest niewątpliwie wielki, ale dla mnie prostego, zwykłego biskupa zarazem bardzo niespodziewany i trudny - powiedział.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Dobrze chłopcy, że piszecie
Reklama
Do seminarium przyjmował go arcybiskup, a potem kardynał Wojtyła. On czuwał nad kapłańską formacją ks. Kazimierza, udzielał mu święceń w 1973 r. Jako neoprezbitera posłał go potem na dwa lata do Jaworzna Szczakowej. I wreszcie to Wojtyła dostrzegł nie tylko talent duszpasterski, ale i zdolności intelektualne młodego księdza, więc skierował go na studia. Po doktoracie z katechetyki na KUL-u ks. Nycz pełnił obowiązki wizytatora katechetycznego i wykładowcy w Papieskiej Akademii Teologicznej. Jednocześnie przez kilka lat pracował jako duszpasterz w parafii w Skawinie. - Ks. Nycz nakrył nas kiedyś, jak z kolegą na płocie blisko kościoła malowaliśmy słowa „Solidarność” - wspomina Paweł Pacut z TVP Kraków, który pochodzi ze Skawiny, z parafii ks. Nycza. - Jak nas zobaczył, powiedział: „Dobrze chłopcy, że piszecie, ale czy musicie to robić właśnie tu? I znowu będzie na mnie!”.
W czerwcu 1988 r. przyjął sakrę biskupią wraz innym profesorem PAT-u, wykładowcą teologii życia wewnętrznego ks. Janem Szkodoniem. Od tej pory przez 16 lat pracowali razem. Mieszkali obok siebie na Kanoniczej. Razem wizytowali parafie, bierzmowali, przyjmowali w Kurii. - W Krakowie potrafił przechodzić od jednej pracy do drugiej niemal bez chwili odpoczynku - wspomina bp Szkodoń. - Ma niezwykłe zdolności organizacyjne, talent przywódczy. A jednocześnie, co bywa rzadkie u takich osób, potrafił słuchać i szanować ludzi.
W trakcie pielgrzymki Jana Pawła II do Krakowa w 2002 r., jako odpowiedzialny za jej organizację, pomagał dziennikarzom dotrzeć w miejsca najbardziej niedostępne. - Jak bp Nycz powiedział, że Papież będzie w Tyńcu i na Bielanach, to wiedzieliśmy, że będzie - wspomina Alina Duda, dziennikarka z TVP Kraków. - Mogliśmy tam być wcześniej i przygotować się do relacjonowania spotkania. On rozumiał naszą pracę.
Jaki jest dzwon?
Abp Nycz jest kontynuatorem stylu posługi kapłańskiej i biskupiej, jaki był typowy dla Kurii krakowskiej za czasów kard. Wojtyły, a potem Macharskiego. - To jest wyjątkowy sposób pracy. Autentyczna służba i otwartość na wszystkich ludzi - mówi Alina Duda.
Kiedy wraz z dziennikarzami pytała kard. Macharskiego o to, jakim ordynariuszem będzie w Warszawie biskup Nycz, kardynał powiedział: „Ja wiem, jaki jest dzwon. Ale nie potrafię powiedzieć, jaki w konkretnej sytuacji ten dzwon wyda ton”.
Jaki jest ten „dzwon”? - pytamy panią Alinę. - To mądrość życiowa i ludzka wrażliwość - charakteryzuje Biskupa dziennikarka.
Franciszek Ziejka, były rektor UJ, ceni w Biskupie nie tylko talent organizacyjny, mądrość. Podkreśla przede wszystkim jego pogodę ducha: - Potrafi żartować, cieszyć się serdecznie i jest w tym bardzo autentyczny - mówi profesor.
Znajduje wspólny język ze wszystkimi. Czy to wierzącymi, czy nie. Nie przecenia kontaktów z politykami. Jest świadomy ich roli, chciałby nawet, by katolicy świeccy brali większą odpowiedzialność za losy kraju, ale wie, że polityka ma cele doraźne. Misja Kościoła jest ponadczasowa. - Jest człowiekiem dialogu. Buduje mosty zamiast murów - uważa ks. Robert Nęcek, rzecznik krakowskiej Kurii.
Jak każe sumienie
W 2000 r., gdy Papież Jan Paweł II był w niektórych kręgach krytykowany, że przeprasza za błędy popełnione przez Kościół, Biskup odpowiadał: - Ten akt ma nas doprowadzić do tego, byśmy zobaczyli swoje miejsce w Kościele i potrafili osobiście powiedzieć „przepraszam” Bogu i ludziom, których nie pociągnęliśmy do dobra - mówił.
Lustracji, która przetacza się przez Polski Kościół, nie obawia się nie tylko dlatego, że sam nigdy nie dał się zwerbować. Jest świadomy, że Kościół, choć to wspólnota grzeszników, jest święty świętością Boga. Chwalony w mediach za postawę wobec bezpieki, nie chciał się jednak pokazywać i udzielać komentarzy dziennikarzom. - Zapytaliśmy go dlaczego? Byliśmy zdumieni - wspomina Alina Duda. - On powiedział: a cóż ja wielkiego zrobiłem. Postępowałem, jak nakazywało mi sumienie.
Sam nieugięty i jednoznaczny w kontaktach z SB dziś rozumie dramat tych, którzy ulegli. - Osoby starsze... nie mogą zapomnieć, a młodzi muszą pamiętać, że był taki miażdżący okres terroru i przemocy, który wymagał heroizmu od ludzi - mówił w lutym tego roku jeszcze jako Biskup Koszalińsko-Kołobrzeski w swojej katedrze w Koszalinie. - Wierzyć się nie chce, że takie miażdżenie sumień i ludzi dokonywało się zaledwie 50 lat temu! - zastanawiał się bp Nycz, gdy pierwszy raz zobaczył film o Prymasie Tysiąclecia.
W diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej czuł się dobrze. W ciągu trzech miesięcy zdążył przeprowadzić wizytacje we wszystkich, czyli ok. 220 parafiach tej terytorialnie największej diecezji w Polsce. Przeprowadził rozmowę z każdym z księży. Skąd miał siły? Czy faktycznie nie potrzebuje wypoczynku, jak sądzono w Krakowie?
- Oczywiście, że był zmęczony i potrzebował odpocząć, jak każdy normalny człowiek - mówi ks. Kazimierz Klawczyński, sekretarz bp. Nycza w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. - Ale skoro postanowił to zrobić, to wykonał. Taki był jego priorytet: najpierw poznać dogłębnie autentyczne problemy diecezji - dodaje ks. Klawczyński.
I za tę wnikliwość i troskę Koszalin pokochał swojego Biskupa. W niespełna trzy lata dał się poznać jako człowiek wrażliwy na biedę i codzienne realne trudności ludzi, do których został posłany. Zorganizował program stypendiów dla młodzieży uczącej się pod nazwą „Koszalińska Barka”.
W święto chorych 11 lutego 2007 r., krótko przed nominacją do stolicy, odwiedził Szpital Wojewódzki w Koszalinie. - Nie może być tak, że nie macie czym leczyć, że bieda czy niegospodarność decydują o ludzkim życiu - mówił podczas odprawionej tam Mszy św. - Nie spychajmy jeden na drugiego odpowiedzialności za opiekę nad chorymi. Wszyscy jesteśmy zobowiązani do pomagania ludziom chorym w Kościele, w szpitalu, w społeczności ludzkiej - grzmiał.
Nawiązał też do orędzia Benedykta XVI, w którym Papież zachęcał do troski o ludzi chorych terminalnie: - Wszyscy jesteśmy w stanie terminalnym - przypomniał bp Nycz. - Nasza śmierć jest najbardziej pewną rzeczą na tym świecie. Ta perspektywa jest potrzebna, żeby nadać sens swojemu życiu, zwłaszcza wtedy, kiedy jesteśmy młodzi i nic nam nie dolega.