Drugi dzień marszu. Gdy wczoraj radośnie mnie żegnali nieopodal hałcnowskiego sanktuarium, było ich niemal 1700. Osiem grup. W każdej kapłan prowadzący. Wiedzieli, że czeka ich duży wysiłek, lecz uznawali, że się nie dadzą.
Początek
Maryja pomoże znieść wszystkie trudy - one są dla Niej. I w ich intencjach. By się spełniły plany, marzenia, żeby było lepiej. Każdy pątnik był zaopatrzony w porządne buty, ochronną chustę na głowę, a przede wszystkim w ogromny entuzjazm. I postanowienie: dojdę! Prowadzący grupę 5 młodziutki ksiądz, przedstawiając się, stwierdził: - Pochodzę z małej miejscowości, co widać, słychać, a wkrótce prawdopodobnie będzie czuć. Młodzi ludzie zareagowali oklaskami: - Nas również!
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Asfaltówka
Reklama
Godz. 11. Gdzie są pątnicy? - zadaję pytanie napotykanym ludziom. Jeszcze nie doszli. Są w lesie. Podjeżdżam pod kościół „za lasem”. Tam trwają już wielkie przygotowania. Pielgrzymka z Andrychowa rokrocznie zatrzymuje się tutaj, a mieszkańcy Dulowej i Karniowic lubią ich przyjmować: - Ciekawe, czy Krysia w tym roku też idzie? - zastanawia się Maria. - Janek na pewno, jego by nie było! - raczej stwierdza fakt Franciszek. - A nasz najmłodszy Emanuel pewnie również. Chyba wyrósł... - uśmiechają się już wszystkie panie. Pielgrzymi maszerują już drugi dzień. Podobno jest najtrudniejszy, bo wtedy następuje konfrontacja marzeń o świetnej formie z rzeczywistością. Bolą nogi, robią się bąble i asfaltówka - pęcherze na nogach od gorącej drogi. Być może dlatego tak dużo osób siedzi jeszcze przed przyjściem grupy na schodach świątyni.
- Czekamy - mówi Paulina z Bieszczad, która specjalnie tak sobie zorganizowała urlop, by pójść z andrychowską pielgrzymką na Jasną Górę. Spuszcza głowę: - Ale, wie pani, nie wiem, jak to będzie. Chcieli mnie już dzisiaj odesłać. Powiedzieli, że nie dam rady. A jak tak bardzo chcę jeszcze spróbować! To było moje wielkie marzenie: dojść przed oblicze Królowej Polski o własnych siłach. Wiedziałam, że z Bieszczad sobie nie poradzę, dlatego wybrałam Andrychów. Dużo bliżej, tylko te nogi...
Bigos i ciasto
Reklama
Zaglądam do kościoła. Na razie nie widać jakichś specjalnych przygotowań. Tylko pan Kaczka, organista, wyciera nieistniejące kurze z klawiatury. Idę na karniowickie Błonia zobaczyć, jak idą przygotowania: panie z Koła Gospodyń Wiejskich w Karniowicach kroją ciasto, przykrywając je serwetami.
- Coś długo ich nie widać - stwierdza pani Ania.
- Wysłałam już chłopaków na zwiady - uspokaja szefowa Barbara Paszcza. - Zobaczymy, gdzie są.
Telefon. Muszą odpocząć. Będą za godzinę. Ksiądz proboszcz powiedział, że jak się będą zbliżać, włączy dzwony. Cóż, mamy wolne. Po godzinie głos dzwonu się rozlega. Ludzie wylegają na ulice. Dzieci wiszą na siatkach. Idą! Kolorowy tłum lekko zmęczonych ludzi wyśpiewuje: „Witamy was, Alleluja!”. Dołączam do nich. - Ciężko się szło? - pytam.
Uśmiechnięte licealistki z parafii pw. św. Stanisława kiwają głową, zaraz jednakże dodając: - Owszem, lecz było miło, wiaterek schładzał, tylko te kamienie... Zadowolony ks. Darek, bo przygotował niezwykłą niespodziankę, jest zupełnie innego zdania: - Jest fajnie! Wszyscy dobrze się czują, nie ma jakichś większych problemów. Pątnicy wchodzą do kościoła, zajmując całą siedzącą i stojącą powierzchnię. Młodzież rozlokowuje się na posadzce, opiera o ściany: chłodzą... Po modlitwie i powitaniu przez proboszcza ks. Grzechynię do mównicy podchodzi ks. Zbigniew z parafii pw. św. Stanisława w Andrychowie: - Moi drodzy, czas na prezent. Zanim podejdziemy na posiłek, chciałem wam kogoś przedstawić. Oto wędrujący na Jansą Górę z pielgrzymką suską Tomasz Adamek, mistrz świata w boksie. Powitajmy go!
Spotkanie z mistrzem
Ci, którzy zamierzali wykorzystać ten czas na spokojne obmycie się w łazience, energicznie zawracają. Kto przyjechał? Adamek? Mój mąż za nim przepada! Gdy byliśmy na wakacjach, to chodził od domu do domu, by tylko go wpuścili i pozwolili obejrzeć jego walkę! Muszę go zobaczyć!
Zaczyna się konferencja i mimo że religijność mistrza jest powszechnie znana, niejednego zastanawia opanowanie i skromność, z jakimi Adamek (mówcie do mnie Tomek, po prostu, na pielgrzymce jestem jednym z was!) opowiada o wierze, zawodzie, który wykonuje, o filozofii życia. Atmosfera się rozkręca. Nikt nie myśli o jedzeniu, kropelce wody - co było przed wejściem do świątyni marzeniem niejednego pątnika. Ludzie siedzą jak zahipnotyzowani, śmieją się, biją brawo, Brat Tomek podbił serca wszystkich. Bez wyjątku.
Później przez godzinę podpisywał się na wszystkich możliwych koszulkach, czapkach, identyfikatorach i innych karteluszkach. Podobało się również pątnikom brawurowe wykonanie „Góralu, czy ci nie żal” zadedykowane mistrzowi z Gilowic przez ks. Mirosława - akordeonistę z Suchej Beskidzkiej, któremu z wielkim zaangażowaniem towarzyszył Marek Śladewski, kleryk V roku.
Chwila wytchnienia
Reklama
Gdy pątnicy otrzymawszy po misce bigosu, pajdzie chleba i porcji ciasta, usiedli w cieniu, by choć trochę odpocząć, zaczęły się rozmowy o wędrówce przed oblicze Maryi. Na plebanii zgromadzili się księża, siostry zakonne i najstarsi stażem pątnicy. Na Błoniach - cała reszta. Wszędzie ruch i gwar.
- Ja idę po raz czwarty - informuje Iwona Wiśniowska z Targanic. - To wielkie przeżycie. Zawsze idę w pewnej intencji. Po raz pierwszy pielgrzymowałam przed maturą. Warto się wybrać, ale trzeba pamiętać, że pielgrzymki wciągają!
- I to jak! - dodaje Magda Pasternak z miejscowości Ponikiew. - Ja idę po raz szósty! A kolega pierwszy.
- Chciałem to przeżyć, bo Magda tak entuzjastycznie mówi o drodze - tłumaczy zapatrzony w Magdę Grzegorz Targosz. - Na razie jest wszystko tak, jak opowiadała.
- Ja obiecałam mojemu tacie, że pójdę na pielgrzymkę. Pierwszy raz. Trochę się obawiałam, czy podołam - Irena Stawowy posypuje nogi talkiem - ale idzie mi się bardzo dobrze, jakby mnie kto niósł, myślę że dojdę!
- To będziesz chodziła co roku - Kazimiera Pikoń z tej samej parafii pw. św. Stanisława w Andrychowie uśmiecha się życzliwie. - Ja połknęłam bakcyla już dawno. Pierwszy raz poszłam w 1989 r. i tak co roku. Gdy 3 lata temu złamałam nogę i nie mogłam iść, to i tak byłam z nimi. Brałam mapkę i patrzyłam. No tak, teraz są w Płokach, a teraz przechodzą przez las itd. To już moja 16. pielgrzymka. Co roku dojrzalsza, wspanialsza. W tym roku każdego dnia idę w innej intencji. Tak sobie założyłam.
- Czy jest tu Tomek Adamek - wyciąga głowę dwunastoletnie dziewczę. - Jest? To proszę mu powiedzieć, żeby szybciej jadł, bo na niego czekamy! Po chwili mistrz w otoczeniu księży przychodzi na plac. Zaraz wszyscy go otaczają - tym razem z aparatami.
Tu Bielsko - na nocleg!
Godz. 17.30. Podjeżdżam w inne miejsce: Trzebinia-Siersza. To w kościele Najświętszej Maryi Panny będą modlić się jutro bielscy pielgrzymi. Śpią w kilku miejscowościach, ale przede wszystkim w Sierszy, Gaju. Jeszcze nikogo nie widać, podjeżdżają ciężarówki i samochód przewodników. Schodzą się tubylcy.
- A gdzie jest Tomek? - pyta jedna z kobiet.
- Który Tomek? - patrzy na nią zdziwiona organizatorka.
- No, ten, który od kilku lat u nas śpi! - wyjaśnia zaskoczonej dziewczynie. - Taki fajny!
- A nie wie pani czegoś więcej? - dziewczyna wyraźnie chce pomóc.
- Przecież mówię. Ten fajny!
- Z nami idzie kilkunastu fajnych Tomków.
- To ja poczekam.
Nadchodzą pątnicy.
- Wilkowice to gdzie idą? - dwie panie lustrują zmęczonych ludzi. - Bo my bierzemy tylko z Wilkowic. Od wielu lat! Taki mamy zwyczaj!
Najdłuższa trasa
Godz. 6.40. Gdy dojeżdżamy, uspokajają nas - bagaże jeszcze nie odjechały. Grupa 2 już wychodzi do kościoła. Naciskam gaz, bo dostrzegam majstrującego przy zamknięciu kierowcę.
- Już zamykałem. Spóźniłyście się! - uśmiecha się szeroko. - Musicie gonić grupę.
- Ważne, że bagaże zdążyły!
Podjeżdżamy pod kościół. Tam żegnam się z dwiema Marysiami, Basią i Ireną. Wchodzimy do świątyni. Księża już są przygotowani, gitarzysta sprawdza ostatnie akordy. Każdy z pątników ma zadowoloną minę, tylko mnie się zdaje, że ziewam niemiłosiernie. Zerkam na boki. W porządku, inni również przecierają oczy. Na ambonę wychodzi ks. Stanisław z Trzebini-Sierszy.
- Bardzo się cieszymy, że do nas znowu przyszliście - zaczyna. - Muszę się przyznać, że bardzo jestem rad z tego, iż możemy gościć tu grupę Węgrów, bo moja rodzina też stamtąd pochodzi. Dziadek uczył się jeszcze węgierskiego, ja umiem tylko was powitać!
Węgrom bardzo się to podoba. Cały kościół klaszcze.
Po Mszy św. rozglądam się za poznanymi już osobami. W jakiej są kondycji? Czy dają radę? Spotkany ks. Grzegorz tylko się uśmiecha od ucha do ucha i mówi: - Przecież widać! Jest bardzo dobrze! Prowadzi grupa młodzieżowa.
- Dzisiaj to się wyspałem na tej pielgrzymce - śmieje się Grzegorz Stefko z parafii pw. Świętych Apostołów Szymona i Judy Tadeusza z Kóz. - Pierwszy i ostatni! Od dziś to świetlice, szkoły...
- Idziemy cały czas przez las. Trudny dzień. Nie ma co narzekać. Każdy ma swoją intencję.
- Trochę potu popłynie - śmieje się ekipa z Kóz. - My mielibyśmy nie dać rady?! A kto niesie głośniki? Może nie my? Następuje próba mikrofonu. Kolega Grzegorza najwyraźniej postanowił wygrać z największą atrakcją dzisiejszego dnia - siedzącym na dachu domu pawiem. Daje głos.
Inne grupy, choć też radosne, aż tak nie rozrabiają. Spotykam wilkowiczan, śmieją się.
- Tak właśnie jest - mówi Iwona Żolińska. - Z nami zawsze idzie sołtys i tak się utarło, że mieszkamy albo u Basi, albo u jej rodziców. Stołujemy się u jej mamy. Wczoraj to było tak, że jedna grupa wchodziła, druga wychodziła, a pani podawała pierogi za pierogami. Były przepyszne! Podobno narobiła ich na 25 osób! Zjedliśmy wszystkie!
Na pożegnanie macha bielskim pątnikom cała miejscowość. Dojdźcie zdrowi! Do zobaczenia za rok!