O. Witold Pobiedziński OFMConv: - Ojcze Bogdanie, jesteś sportowcem i zakonnikiem. Dlaczego podjąłeś decyzję o wstąpieniu do zakonu franciszkanów?
O. Bogdan Klóska OFMConv: - Do zakonu franciszkanów wstąpiłem w 1991 r. Muszę powiedzieć, że od najmłodszych lat pragnąłem być zakonnikiem, choć nie zdawałem sobie sprawy, że to wszystko tak się potoczy. Nowicjat odbyłem w Kalwarii Pacławskiej k. Przemyśla, a następnie 6 lat studiowałem w Wyższym Seminarium Duchownym Franciszkanów w Krakowie. Święcenia kapłańskie otrzymałem w 1998 r., po których 8 lat pracowałem w Pieńsku k. Zgorzelca. Obecnie rozpocząłem drugi rok pracy w Zielonej Górze. Do zakonu wstąpiłem, ponieważ zafascynował mnie sposób życia św. Franciszka z Asyżu. Zresztą do dzisiaj fascynuje mnie jego miłość do Ewangelii, do Matki Najświętszej oraz okazywanie pomocy cierpiącym i ubogim materialnie i duchowo. Nie wiem, czy jest to zwykły przypadek, ale parafiom, w których pracowałem, patronuje św. Franciszek. Ponadto i w Pieńsku, i w Zielonej Górze jest bardzo czczona Maryja Królowa Rodzin. Dla mnie stanowi to ważny znak. W Pieńsku spotkałem wielu ludzi ubogich, biednych i cierpiących, były to głównie dzieci oraz osoby starsze.
- Jakie są Twoje zainteresowania i pasje życiowe?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Całym moim życiem jest Słowo Boże, czyli Biblia. W ostatnim czasie dane mi jest odkrywać wielką moc Słowa Bożego poprzez medytację, tzw. lectio divina. To Słowo Boże prowadzi mnie w życiu duchowym oraz nakreśla kierunki realizowania moich pasji. Czytam wiele opracowań na temat Biblii, sięgam po profesjonalne komentarze. Słowo Boże daje mi siłę do bycia człowiekiem, kapłanem i bratem w zakonie św. Franciszka. Słucham muzyki, gram na gitarze, czytam ciekawe książki. Lubię spotykać się z ludźmi, zwłaszcza młodzieżą i dziećmi.
- W Twoim życiu ważne miejsce zajmuje sport. Jesteś jednym z niewielu kapłanów w Polsce czynnie grającym w klubie piłkarskim.
- Tak jak zaznaczyłem wcześniej, to Słowo Boże pozwala mi realizować moją pasję, jaką jest sport, a głównie piłka nożna. Miłość do futbolu zrodziła się już w dzieciństwie. Pochodzę ze Zbludza k. Nowego Sącza. W tej małej miejscowości futbol był najatrakcyjniejszą formą spędzania wolnego czasu. Chciałem zostać piłkarzem. Kiedy byłem juniorem, trenerzy radzili mi, żebym zajął się wyczynowo piłką nożną i grał w zawodowym klubie. Wahałem się, co wybrać, ostatecznie miłość do Boga okazała się większa od miłości do futbolu. Wszystko postawiłem na Chrystusa i nie żałuję tej decyzji.
- W jakich klubach piłkarskich grałeś do tej pory?
- W szkole podstawowej i średniej były to kluby szkolne. W seminarium występowałem w drużynie franciszkanów w Międzyseminaryjnej Lidzie Kleryckiej, założonej jeszcze przez kard. Karola Wojtyłę, bodajże w 1968 r. Natomiast po święceniach kapłańskich, czyli od 9 lat, gram w klubach piłkarskich. Najpierw był to Hutnik Pieńsk, a obecnie w Drzonkowiance Racula.
- Nieczęsto się zdarza, że piłkarze mają w drużynie kolegę księdza. Rozmawiasz z piłkarzami na temat wiary i Boga?
Reklama
- Zdobyłem zaufanie kolegów, dlatego poza boiskiem rozmawiają ze mną nie tylko o sporcie, ale także o życiu, o sprawach wiary. Na dnie ich serc odzywa się głos Boży, szukają czegoś więcej, czego nie może dać im piłka. Po meczach, kiedy jesteśmy w szatni, przypominam im o niedzielnej Mszy św. Cieszy mnie, kiedy widzę ich w kościele. Myślę, że na tym polega moje zadanie w drużynie: być z kolegami, grać z nimi oraz pomóc im odnaleźć prawdę o nich samych, o Bogu i o Kościele. Są to przecież młodzi ludzie, którzy bardzo dobrze grają w piłkę, ale potrzebują wsparcia i autorytetów w życiu moralnym i duchowym.
- Jak udaje ci się godzić obowiązki zakonne i duszpasterskie z treningami i występami w klubie?
- Na pierwszym miejscu jest oczywiście praca w parafii. W piłkę gram wtedy, kiedy jest to możliwe. Jeśli wiem, że w dniu meczu będę miał ważne obowiązki w parafii, wtedy zawsze zawiadamiam trenera. On to rozumie i nie wystawia mnie wtedy do składu. Najczęściej mecze rozgrywamy w sobotę po południu, a wtedy obowiązków parafialnych jest mniej. Znam terminarz rozgrywek, więc wcześniej proszę mojego przełożonego i współbraci z klasztoru, aby umożliwili mi grę. Bracia zawsze mi pomagają, zamieniają się obowiązkami. Jestem im za to bardzo wdzięczny.
- Jak reagują kibice na twoją obecność i grę na boisku?
- Kibicom bardzo się to podoba, że kapłan gra w piłkę. W czasie meczów mocno mnie dopingują i dodają wiary w siebie, dlatego czasem udają mi się różne ciekawe zagrania, zwody i sztuczki z piłką. Często kibice zaczepiają mnie na ulicy i chcą rozmawiać o meczach, komentują różne sytuacje, niekiedy gratulują mi. To naprawdę podnosi sportowca na duchu.
- W jakim stopniu czynne uprawianie sportu pomaga ci w życiu osobistym, w pracy szkole i z młodzieżą?
Reklama
- Dużo pracuję intelektualnie, przy biurku i przy tablicy, więc na boisku mogę wyładować energię fizyczną. Ruch i zmęczenie fizyczne są potrzebne każdemu człowiekowi. Trudno mi wyobrazić sobie życie bez czynnego uprawiania sportu. Gra w piłkę nożną przenosi się na moją pracę duszpasterską. Pracuję z ministrantami, w liceum mam 20 godzin lekcji religii. Młodzi lubią i cenią kapłana, który jest z nimi nie tylko w kościele czy w klasie.
Sport bowiem jak magnes przyciąga młodych do Boga. Często organizuję im różne zajęcia sportowe. Ostatnio w czerwcu w Zielonej Górze zorganizowaliśmy turniej piłkarski dla ministrantów z naszej prowincji zakonnej. Chcemy ten pomysł kontynuować.
- Jakie jest twoje motto życiowe, na kim wzorujesz się jako sportowiec i franciszkanin?
- Mam jeden autorytet, jest nim Ojciec Święty Jan Paweł II. Kibicuję klubom Legii Warszawa i Wiśle Kraków. Moim mottem, zwłaszcza kiedy spotykam się ze sportowcami, ale nie tylko, jest pewien epizod z życia św. Franciszka. Któregoś razu św. Franciszek poprosił brata Leona, aby razem udali się na wygłoszenie kazania. Na początku brat Leon opierał się, mówił, że nie jest przygotowany. Ponieważ św. Franciszek nalegał, w końcu się zgodził. Pomodlili się przed wyjściem z klasztoru, po czym wędrowali po okolicy, nic szczególnego nie robiąc. Spotykali się z ludźmi, rozmawiali z nimi, uśmiechali się do nich, smutnych podnosili na duchu. Po kilku godzinach św. Franciszek powiedział do brata Leona, że pora już wracać do klasztoru. - A kiedy wygłosimy kazanie? - zapytał zaskoczony zakonnik. - Już je wygłosiliśmy - odpowiedział z uśmiechem Święty.
To dobry sposób na głoszenie kazań w środowisku sportowców. Przykład życia jest dla nich najlepszym kazaniem. Najpierw trzeba się z tymi ludźmi zaprzyjaźnić, może czasami „tylko” się do nich uśmiechnąć, poklepać po plecach. Niekiedy to może być najlepsze kazanie, ponieważ słowo uczy, ale przykład pociąga.