Kobiety za chlebem
Według danych Komisji Europejskiej kobiety stanowią ponad połowę z dwóch milionów Polaków pracujących za granicą. Najnowszy raport UNDP - Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju, przygotowany we współpracy z London School of Economics „Development & Transition” jasno zauważa: emigracja ponad miliona Polek w ciągu ostatnich trzech lat to nie tylko kwestia gospodarcza, to zagrożenie demograficzne dla naszego społeczeństwa.
Samotne matki masowo wyjeżdżają na Zachód w poszukiwaniu pracy. W tym czasie ich dzieci trafiają do domów dziecka i rodzin zastępczych. Czy ośrodki pomocy społecznej podnoszą niepotrzebny alarm?
Czy moja mama mnie nie chce?
Reklama
Dorota nie ma jeszcze 30 lat, mieszka pod Wrocławiem, od ponad roku szukała pracy, ale niczego nie mogła znaleźć na stałe, podejmowała tylko dorywcze zlecenia. Cztery lata temu została mamą. Niestety, ojciec dziecka stwierdził, że nie jest jeszcze gotowy na założenie rodziny. I zniknął. Pensja Doroty plus alimenty to niewiele ponad 900 zł. Co robić? Mówi, że na rozpacz jej nie stać, ale trudno wyżyć za takie pieniądze. Kiedy znajoma powiedziała jej o pracy we Włoszech zdecydowała się.
- Będę się zajmować starszą osobą, przez rok. Gdy wrócę, pospłacam długi i może jakoś wyjdę na prostą. Był tylko jeden problem: nie miała z kim zostawić czteroletniego synka. Ani rodzina, ani znajomi nie chcieli się tego podjąć. Ale nie było innego wyjścia, od dwóch miesięcy Wojtuś jest w domu dziecka.
Ośrodki pomocy społecznej alarmują, że podobnych przypadków jest coraz więcej. W tej chwili we wrocławskich pogotowiach rodzinnych są dzieci w wieku od 3 - 10 lat, których matki wyjechały za granicę w poszukiwaniu pracy. Kilkoro starszych dzieci jest w domach dziecka. Ponad dwadzieścia innych trafiło do rodzin zastępczych. Ich mamy wyjechały „za chlebem” m.in. do Anglii, Włoch, Niemiec, a dzieci trafiły do tych placówek.
Jak to się dzieje? Większość kobiet przekonuje ośrodki, że wyjazd za granicę to dla nich życiowa szansa, a w swoim otoczeniu nie mają nikogo, kto mógłby się zająć dzieckiem przez tak długi czas. MOPS-y nie mogą odmówić pomocy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Twarz mojej mamy
Wydawać by się mogło, że nikomu nie trzeba tłumaczyć czym jest obecność mamy dla dziecka, zwłaszcza dla małego dziecka. Czym są dla jego oczu rysy matczynej twarzy, ciepłe spojrzenie jedynych na świecie oczu, brzmienie jej głosu. Czym jest ta twarz wpisana w jego umysł - pierwsza, która poznało, najbliższa, oswojona i pamiętana bardziej, niż własna. A jednak, kiedy kobiety matki decydują się na wyjazd „za chlebem”, nie zdają sobie sprawy, że gdy po roku wrócą, ich maleństwa mogą już nie pamiętać matczynego uśmiechu i nigdy nie zrozumieją, dlaczego mama musiała oddać je na tak długi czas pod opiekę innych, obcych ludzi. Czy wybaczą?
A jeśli nie wróci?
Okazuje się, że pozostawienie dziecka pod opieką placówek wychowawczych na deklarowany rok, czy półtora to nie koniec dziecięcych dramatów. Matki deklarują powrót po dziecko, albo zabranie je do siebie, jeśli zdecydują się zostać poza krajem, ale robią zupełnie inaczej. We Wrocławiu do tej pory był tylko jeden przypadek, kiedy mama wróciła z Anglii i odebrała dziecko. Inna z mam zapewniała, że wyjeżdża do Włoch tylko na rok, ale kiedy przyszedł czas powrotu, przestała się kontaktować z Ośrodkiem Pomocy. Dziś ta sprawa jest już w sądzie rodzinnym.
Babcia na wywiadówce
Reklama
Problem pozostawiania dzieci nie dotyczy tylko tych najmłodszych i nie wyjeżdżają tyko samotne matki. Często oboje rodzice decydują się na pracę za granicą i opiekę nad dziećmi powierzają dziadkom. Nasuwa się prosty wniosek, możemy odetchnąć z ulgą: babcia i dziadek są o niebo lepsi niż dom dziecka. Racja, bez wątpienia. Ale tu alarmują nauczyciele; wzywamy rodziców, nie przychodzą, chłopak uczy się i zachowuje coraz gorzej. Kolejne rozmowy nie przynoszą rezultatu. Wreszcie udaje się dotrzeć do sedna sprawy: rodziców nie ma od pół roku, może przyjadą na święta. Na co dzień chłopiec jest pod opieką babci. Babcia rozkłada ręce: A co ja mogę zrobić? Przecież on mnie w ogóle nie słucha.
Czy można coś zrobić?
Ośrodki Pomocy Społecznej starają się przekonywać matki do pozostania w kraju. Próbują pomagać im w znalezieniu pracy, informują o wszelkich możliwych formach pomocy. Specjaliści tam pracujący tłumaczą, że rozstaniem mogą wyrządzić dziecku wielką krzywdę. Część kobiet udaje się przekonać, zostają, jednak wciąż są takie, które decydują się na wyjazd. Wierzą, że zaoferowana za granicą praca rozwiąże wszystkie ich problemy. Przygniecione brakiem pieniędzy, zadłużone i pozostawione z tymi problemami sam na sam decydują się na to ekstremalne rozwiązanie dla swojej rodziny: wyjeżdżają.
Ks. prał. Stanisław Orzechowski:
Reklama
Emigracja nie jest niczym nowym, ludzie emigrowali z różnych powodów. I nie trzeba sięgać daleko: już Święta Rodzina była zmuszona do nagłej i szybkiej emigracji, gdyż kraj w którym żyli, nie okazał się dla nich bezpiecznym. Św. Józef usłyszał wskazanie we śnie: Zabieraj Matkę, Dziecko i „pryskaj” do Egiptu. Przy czym, no właśnie, to wskazanie dla tych wszystkich rodzin, które podejmują ryzyko trudu emigrowania dziś -usłyszeć tę wskazówkę. Nie: wyjeżdżaj, ratuj siebie, ale ratuj Dziecko. Wskazanie brzmi jasno: zabieraj Matkę i Dziecko. Wszystkim młodym małżeństwom wyjeżdżającym dziś po to, aby pomóc finansowo swojej rodzinie, to powinno dać do myślenia. Decyzja o rozłące, nawet pozornie uzasadnionej, jest jednak, w przypadku małżeństwa zawsze ogromnym ryzykiem i jest to często próba ponad siły. Ojciec wyjeżdża, ona zostaje tutaj, z dzieckiem, albo z dziećmi, i rozpoczyna się dramat. Nie chodzi o zdradę, o to, co najgorsze może się wydarzyć, choć i z takim następstwem należy cię liczyć. W przypadku małżeństwa każda dłuższa rozłąka to ryzyko, to wystawianie się na próbę, której zakończenia nie możemy przewidzieć. Jeżeli musicie - „pryskajcie” razem. Doradzam, aby na początku, na krótko, wyjechał mąż, rozejrzał się w sytuacji, zapewnił start, a potem, jak najszybciej, kiedy będzie już choćby kurza stopka dla tego nowego domu, niech dołącza żona i dzieci. Rodzina musi być razem. Rodziny korespondencyjne, telefoniczne, dziś mailowe, nie trwają długo. Wkrada się jakieś pęknięcie, odległość i rozłąka je pogłębia. Dlaczego? Bo to wspólna codzienność jest budulcem rodziny, a emigracja może ten budulec nadwątlić, zadziałać jak wciąż spadające krople wody na zaprawę murarską. Potem ogląda się tylko zgliszcza, początkowo pięknej budowli. Nie mówię: nie wyjeżdżać. Mówię raczej: róbcie jak Święta Rodzina: „pryskajcie” razem.
Wysłuchała: AB
Rozłączone rodziny emigrantów
GAZELLA83:
Pytanie do emigrantów: Co z waszymi dziećmi? Zabraliście je ze sobą? Czy podjęliście trudną decyzję i zostały w Polsce pod opieką dziadków, rodziny? Jakie macie relacje? Pogorszyły się ze względu na rozłąkę czy przeciwnie, więzi się zacieśniły? Chcecie wrócić do Polski czy ich sprowadzić do siebie?
XIV:
Z doświadczenia przyjaciół wynika, że zaczyna się od wyjazdu sondującego faceta... Jeśli wszystko gra z jego pracą, przyjeżdża partnerka z dzieckiem (po 3-6 miesiącach). Jeśli jednak coś nie gra z jego pracą (albo z nim) facet nie potrafi się przyznać do porażki i nie potrafi wrócić.
FLAWIA_F :
U nas sondująco wyjechałam ja z dzieckiem (2-letnim), potem dojechał mąż. Nie wyobrażam sobie rozstania z dzieckiem, ale pewnie przy starszych dzieciach to się zmienia, w końcu niektórzy emigranci mają kilkunastoletnie dzieci, których nie da się „zabrać”.
10IWONKA:
Ja nie rozumiem jednego - przecież w Polsce są tereny o dużym bezrobociu i tereny gdzie można znaleźć pracę. Dlaczego rodziny nie próbują najpierw szukać czegoś w swoim kraju. Nawet coś wynająć w okolicach Warszawy, Krakowa..... Tylko matka z dziećmi w Polsce, ojciec pracuje w UK, widzi ich kilka razy w roku, oczywiście dostaje zasiłki na dzieci...
JALEO:
W Dublinie 33-letnia kobieta przebywała od dwóch lat. Pracowała w markecie, była menedżerem działu. Na obczyźnie towarzyszył jej mąż. Codziennie rozmawiała przez Internet z dziećmi, 13-letnim Mikołajem i 11-letnią Marysią. Mnie się serce kraje na myśl o dzieciach, które bez rodziców chowają się już drugi rok. I zadaję sobie pytanie, ile dzieci jest w podobnej sytuacji. I też sobie mówię, że ja bym wolała jeść suchy chleb, i mieszkać w kawalerce z dziećmi, niż je zostawić. Ilu z tych rodziców miało tzw. nóż na gardle, a ilu po prostu jest ogarniętych żądzą pieniądza, żeby kupić lepszy samochód, większy telewizor, chałupę wielkości Teksasu, żeby sąsiadom oczy z orbit wyszły? No, ale w końcu każdy ma swoje sumienie.
Znalezione w Internecie, na forach dla emigrantów AB