Za parę dni Wszystkich Świętych. Pójdziemy na cmentarze, by w szczególny sposób pobyć z naszymi bliskimi, którzy są już po drugiej stronie. Będziemy dziękować Bogu za ich życie, za tę ich cząstkę, która była naszym udziałem. Wśród nich na pewno wielu jest takich, którzy „przeszli przez życie, dobrze czyniąc”, których pamiętamy z ich dobroci, ciepła, świętego życia.
I dlatego też dzisiaj kilka słów o świętości - by nie zatrzymywać się na tym, co było, ale iść do przodu. Bo przecież świętość to nie luksus dla nielicznych - jak mawiała Matka Teresa z Kalkuty - ale prosty obowiązek nas wszystkich. A więc jest dostępna każdemu. I tak naprawdę każdy powinien do niej dążyć. To przecież pierwsze powołanie chrześcijanina. Przed lękiem, że to nie dla mnie, bo jestem za słaba, grzeszna, bo tak często upadam, pomocą może być św. Teresa od Dzieciątka Jezus, która zawsze pragnęła być „świętą jak największą”, a na modlitwach zasypiała, nie miała też, o czym pisała, zalet i cnót, które posiadali wielcy święci, którym chciała dorównać. Znalazła swoją własną małą drogę, na której osiągnęła świętość. Nie wymyślała sobie umartwień ponad siły, ale wykorzystywała każdą chwilę jako możliwość ofiarowania siebie Bogu przez drugiego człowieka. Pisała: „Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny do małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać”. Jest tu jednak jeden warunek - nastawienie na Boga i u źródła wszystkiego powinna być miłość.
O takim właśnie ujmowaniu świętości piszemy na łamach „Niedzieli na Podbeskidziu”. Bo czym innym jest próba życia wg Biblii w małżeństwie czy wysławianie Boga talentem - jak nie dążeniem do świętości?
Pomóż w rozwoju naszego portalu