Reklama
Jarosław Szymański jako osiemnastolatek nauczył się wysadzać stojące w porcie statki i strzelać do ludzi. Służył we francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Po opuszczeniu szeregów dostał bardzo dobrze płatną pracę w jednym z francuskich kasyn. - W wieku 24 lat zostałem szefem ochrony. Zarabiałem tyle, że stać mnie było prawie na wszystko. Jednak żyłem bez Boga. Może dlatego nie ułożyło mi się życie prywatne - wspomina Szymański.
Przeżył załamanie i wrócił do Polski. Zaczął pić. I w 1998 r. za pobicie barmana trafił do więzienia. Balast doświadczeń Szymańskiego pewnie wystarczyłby na kilka filmów fabularno-sensacyjnych. Silny, wysportowany, nie znał strachu i Boga. Jednak to zmieniło się w więzieniu, gdzie spędził pięć lat. - Przeżyłem gwałtowne nawrócenie - wyznaje.
Szymański wiedział, że nadszedł czas by coś zmienić. Tak dalej żyć już nie może. Wówczas pomógł mu kapelan i wolontariusze z Bractwa Więziennego. To właśnie oni zajmują się ewangelizacją w ekstremalnych warunkach. Spowodowali, że dziś Jarosław Szymański jest szczęśliwym mężem oraz ojcem trójki dzieci. Prowadzi Dom Miłosiernego Ojca, w którym wraz z żoną pomaga stanąć na nogi byłym kryminalistom. Części z nich daje nawet pracę w swojej firmie budowlanej. - Choć żałuję tego co zrobiłem w życiu, to jednak z pespektywy lat wciąż dziękuję Bogu, że trafiłem do więzienia i poznałem tylu wspaniałych ludzi. Dzięki temu zdobyłem największy skarb: swoją wiarę - wyznaje Szymański.
Okaleczona psychika
Reklama
Jednak dla większości skazańców wyjście na prostą jak Szymański jest bardzo trudne. Po odbyciu kary zderza się z twardą rzeczywistością. - Trzeba pamiętać, że psychika takiego człowieka jest zniszczona i krucha - podkreśla Szymański. Ale przecież żaden człowiek nie jest dla Boga stracony. Tego nauczył się od wolontariuszy z Bractwa Więziennego.
W całej Polsce jest ich ponad 500. Wolontariuszy łączy dojrzałość religijna. Wywodzą się m.in. z Odnowy w Duchu Świętym, Legionu Maryi, Instytutu św. Brata Alberta, Wspólnoty Krwi Chrystusa, Ruchu Rodzin Nazaretańskich, Drogi Neokatechumenalnej, Sodalicji Dobrego Łotra, czy Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Bezinteresownie poświęcają swój czas. Wchodzą do zakładów karnych i walczą o każdego, kto znajduje się po drugiej stronie kraty. - Trzeba pamiętać, że przestępczość nie bierze się znikąd. Człowiek trafia do więzienia najczęściej wskutek różnych traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa i wczesnej młodości - podkreśla ks. dr Paweł Wojtas, naczelny kapelan więziennictwa RP. - Według mnie nawet do 50 proc. winy za popełnione przestępstwo należy nie do skazanego, ale do jego rodziców i społeczeństwa, w którym wyrastał - dodaje ks. Wojtas.
Przestępczość jest więc jakąś skrajną wypadkową całego społeczeństwa. Dlatego też - zdaniem kapelana - jako społeczeństwo jesteśmy zobowiązani, by pomóc tym ludziom wrócić do normalnego życia. - Nie jest sztuką pomóc człowiekowi, który normalnie się rozwija. Sztuką jest pomóc ludziom, którzy pogubili się w swoim człowieczeństwie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pomagają stanąć na nogi
Reklama
Społeczeństwo nie rozpieszcza byłych skazańców. Po wyjściu z więzienia są odrzutkami. Ich los prawie nikogo nie obchodzi. A organizacje charytatywne skarżą się, że łatwiej jest zbierać pieniądze na pomoc dla bezdomnych zwierząt, niż dla skazańców.
W rezultacie bardzo często więźniowie po wyjściu na wolność staczają się na dno. Zasilają szeregi bezrobotnych, bezdomnych, albo powracają do światka przestępczego, a później do więzienia. I tak koło się zamyka. Tylko nielicznym udaje się wyjść na prostą. - Miałem szczęście. Spotkałem wielu wspaniałych ludzi z Bractwa Więziennego oraz wspaniałych księży kapelanów. Dzięki nim stopniowo odzyskiwałem wiarę i chęci do życia - mówi Paweł, czterdziestokilkuletni mężczyzna, który nie chce ujawniać swojego nazwiska. Paweł drogo zapłacił za błędy młodości. Gdy po pijanemu wdał się w bójkę, w alkoholowym zamroczeniu zabił człowieka. Skazano go na piętnaście lat. Po wyjściu zobaczył świat jakiego nie znał. Mimo tego Pawłowi udało się, dziś ma pracę, rodzinę i jest szczęśliwym ojcem.
Wolontariusze z Bractwa wkładają wiele serca w opiekę nad podopiecznymi. Najpierw za kratkami pokazują im, że każdy człowiek jest wartościowym dzieckiem kochającego Boga. A później, po wyjściu na wolność pomagają stanąć na nogi - szukają pracy, mieszkania, pomagają finansowo.
- Wiele osób zajmuje się sierotami, biednymi dziećmi, psami, czy kotami. Natomiast więźniami nikt się nie zajmował. Dlatego uważam, że oni szczególnie potrzebują naszej pomocy - mówi Jolanta Burzyńska, dyrektor dużej firmy ubezpieczeniowej oraz wiceprezes Bractwa. Burzyńska żałuje, że nie chodzi już po więziennych celach. Zajmuje się tym co potrafi najlepiej. Czyli pozyskiwaniem sponsorów i darczyńców na cele Bractwa. - Kiedyś policzyłam cały czas spędzony w więzieniu. Okazuje się, że odsiedziałam kilka dobrych miesięcy i wcale tego nie żałuję. Ludzie za kratami potrzebują naszej pomocy - wyznaje Burzyńska.
Zdaniem założyciela Bractwa ks. prał. Jana Sikorskiego najważniejsze jest to, by być przy więźniach, poświęcić im czas. - A kto raz zaangażuje się w wolontariat na rzecz skazanych, staje się szczęśliwszy - podkreśla długoletni kapelan więziennictwa.
Ks. prał. Jan Sikorski
założyciel Bractwa Więziennego w RP
Pamiętam jedną z moich pierwszych wizyt w więzieniu, w początkowych latach istnienia Bractwa. W jednej z cel spytałem więźnia, czy uczęszcza do kaplicy w zakładzie karnym na Msze św. Odpowiedział, śmiejąc mi się w twarz: „Proszę księdza, przecież to nie jest kościół. Tu jest tylko ból, nędza i złość. Do kościoła to ja pójdę, ale jak stąd wyjdę”. Dziś efekt pracy kapelanów i Bractwa Więziennego jest taki, że żaden z więźniów już się nie odezwie w ten sposób. Wielu z nich wprawdzie tłumaczy się, jak wielu polskich wiernych, brakiem czasu, co w przypadku osadzonych brzmi przecież śmiesznie, to jednak w porównaniu z dawnymi czasami otrzymują szansę na osiągnięcie wewnętrznej przemiany.
as
Bernardyna Wojtkowska
prezes Bractwa Więziennego
Stowarzyszenie stawia sobie za cel przede wszystkim pomoc ewangeliczną, terapeutyczną i socjalną osobom zagrożonym wykluczeniem społecznym z powodu izolacji więziennej. Wiemy, że jedną z najważniejszych i najbardziej skutecznych form ewangelizacji są rozmowy indywidualne z więźniami. Dlatego też staramy się ukazywać drogi prowadzące do zmiany ich dotychczasowego sposobu życia tak, by nie wchodzili w konflikt z prawem i znaleźli swoje miejsce w społeczeństwie. Bardzo często kontakt osadzonych z wolontariuszami, którzy bezinteresownie poświęcają swój czas nieznanym sobie ludziom odbywającym karę pozbawienia wolności jest silną motywacją do zmiany sposobu myślenia. Zdarza się, że jest początkiem trwałego procesu resocjalizacji.
as
Stowarzyszenie „Bractwo Więzienne”
wciąż szuka nowych braci, którzy chcą głosić Dobrą Nowinę za więziennymi murami. Zarząd Bractwa mieści się na warszawskiej Woli ul. Deotymy 41. Szczegółowe informacje można znaleźć na stronie: