Co czują dzieci, kiedy rodzice wyjeżdżają do pracy za granicę? Sporo potrafią zrozumieć, że to dla ich dobra, że dla ich lepszej przyszłości. Rodzice rekompensują im nieobecność prezentami. Nie zmienia to jednak faktu, że ogromnie tęsknią, bo nowy ciuch albo sprzęt audio nie zastąpią mamy i taty. W województwie świętokrzyskim problem ten dotyczy 35% dzieci.
Co powiedzą, kiedy dorosną?
Reklama
U czteroletniego Bartka i siedmioletniej Magdy z podkieleckiej wsi najpierw wyjechał tata. Rozstanie z rodziną było bardzo ciężkie. Każdego dnia dzieci pytały, kiedy tata wróci. Dzieci nie wiedzą, co to cztery miesiące, rok, czują się po prostu samotne. Przyjeżdżał bardzo rzadko. Wiadomo, samolot kosztuje, a dwudniowa podróż autokarem na kilka dni po prostu się nie opłaca, więc bywał jedynie na większe święta. Do telefonu pierwsza była proszona żona, dzieci cierpliwie czekały na swoją kolej. Czy można wszystko powiedzieć tacie w ciągu 15 minut? Z czasem w domu dał się zauważyć brak autorytetu ojca, mamie coraz trudniej było opanować rozhukane dzieci.
Kiedy mama Bartka i Magdy straciła pracę w zakładzie krawieckim, zdecydowała dołączyć do męża. Miało być to tymczasowe rozwiązanie. Dzieci pozostawiono pod opieką dziadków. Najtrudniejsze było przygotowanie do Pierwszej Komunii Świętej, wszystkie dzieci przychodziły z rodzicami, tylko Magda z babcią. Rozłąka była bolesna dla wszystkich. - Wciąż myślałam o nich, cokolwiek bym tam nie robiła, myślami byłam w domu. Czy wszystko w porządku, jak sobie radzą w szkole, czy są zdrowe, czy dają się we znaki dziadkom? - opowiada mama.
Bartek stał się nieznośny, dokuczał siostrze. Teraz wszyscy wiedzą, że chciał jedynie zwrócić na siebie uwagę starszych. Magdę trudno było zachęcić do nauki. Nauczyciele alarmowali, że coś niedobrego się dzieje. Najtrudniejsze były jesienne infekcje, kiedy oboje naraz chorowali, dziadkowie zamartwiali się podwójnie. - To było nie do zniesienia, nie wiem, jak inne matki sobie z tym radzą za granicą - mówi mama Magdy i Bartka.
Po dwóch latach rodzice zdecydowali się powrócić do domu. Na razie mają gdzie mieszać, nowy dom może poczekać, ich dzieci bardzo potrzebują mamy i taty.
Michał i Marzena byli zgranym małżeństwem. Ona pielęgniarka, zawsze energiczna i aktywna zawodowo, dawała sobie radę z pracą; on długo szukał dla siebie satysfakcjonującego finansowo zajęcia w fachu elektryka. Wreszcie znalazł ofertę w Wielkiej Brytanii. Wielkie plany własnego domu w końcu stały się realne. Początkowo rozłąka nie dawała się we znaki.
- Przecież są maile, skype, komórki, a w kamerze możemy się nawet zobaczyć - tłumaczyli sobie. Ich córka, sześcioletnia Iza, znosiła rozstanie dużo gorzej. Od początku była dzieckiem skrytym, teraz stała się jeszcze bardziej zamknięta. Potwornie tęskniła. Krótkie i bardzo rzadkie wizyty ojca nie wystarczały, aby się przytulić za wszystkie czasy, zawsze było tyle spraw do załatwienia, a godziny do wyjazdu mijały szybko. Gdy przyjeżdżał, nie odstępowała go na krok. Nawet nie cieszyły ją nowe dżinsy i komputer.
Przy porodzie swojej drugiej córki Michał już nie asystował, całą ciążę Marzena radziła sobie sama. W ogóle stała się bardzo samodzielna. Dziś martwi się, czy dwuletnia już Basia będzie znała i kojarzyła ojca. Sporo się zmieniło. Dom mogliby już spokojnie budować, przez cztery lata ciężkiej pracy i oszczędzania Michała zdołali już przecież uzbierać wystarczającą sumę. Pojawił się jednak inny problem. Już nie chcą wspólnego domu ani życia. Rozłąka osłabiła ich związek na tyle, że myślą o rozwodzie. Ciągłe podejrzenia o zdradę wykończyły ich oboje. Praktycznie nie potrafią już ze sobą rozmawiać. Na razie Michał nie wraca. Jak przeżyją to dzieci, co powiedzą, kiedy dorosną?
Nauczyciele i pedagodzy mówią, że szybko daje się odczuć zagubienie i osamotnienie dziecka, którego rodzice wyjechali. - Najpierw pojawiają się problemy w nauce. Kiedy jest to wiek dorastania, dochodzą do tego alkohol, papierosy, narkotyki. Zdarza się, że frustracje wyładowują agresją na otoczeniu, na rówieśnikach - mówi kierownik świetlicy środowiskowej podległej Kieleckiej Caritas Katarzyna Zapała. Kiedy nie ma kontaktu z rodzicami, dzieci czują się opuszczone, niekochane. - Często, kiedy pytam o rodziców, dziecko odpowiada: ja nie mam rodziców albo że wyjechali, bo mieli ważne sprawy - opowiada jeden z wychowawców podkieleckiej szkoły.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kto im pomoże
- Wszystko zależy do rodziców, jeśli utrzymują kontakt z dzieckiem, starają się je odwiedzać jak najczęściej, to pół biedy. Gorzej, jeśli nie rozmawiają z dziećmi, nie przyjeżdżają - tłumaczy Katarzyna Zapała. - Są u nas takie dzieci, których rodzice wyjechali. Przychodzą do nas na cały dzień i korzystają z pełnej oferty świetlicy. Widać, jak bardzo tęsknią za rodzicami - dodaje.
Nie zmusimy rodziców do powrotu. Dopóki będzie taka sytuacja ekonomiczna, wyjazdy będą się zdarzały. Ważne jest jednak, aby rodzice pamiętali, że żadne euro nie zastąpi dzieciom ich ciepła i miłości. - Przypomina mi się historia dziewczynki, której mama wyjechała do Włoch. Pamiętam jej zagubienie, przychodziła do Ogniska codziennie, potrzebowała ciepła i opieki. Była bardzo smutna i nie mogła doczekać się telefonu od mamy. Jej bracia też nie radzili sobie na co dzień. Po czterech miesiącach matka musiała wrócić - opowiada Renata Pacholec, kierownik Ogniska w Jędrzejowie.
Eurosieroty
Problem eurosierot mamy już zdiagnozowany. Jest poważny, w skali kraju szacuje się, że dotyczy 52 tys. dzieci, w województwie świętokrzyskim dotyka 10 tys. dzieci. Według danych Świętokrzyskiego Kuratorium Oświaty, zebranych z ankiet szkolnych, w przypadku 1623 dzieci wyjechali oboje rodzice, zaś z jednym rodzicem pozostaje 8400 dzieci. Przypomnijmy, że dane te obejmują wyniki ankiet z ponad połowy szkół. Opuszczenie, niepewność, wielka tęsknota - to eurosieroty czują teraz. Pozostaje do zdiagnozowania inny, nowy problem - nikt nie jest dziś w stanie określić skutków eurosieroctwa dzieci w ich dorosłym życiu. Bo, że będą skutki, nikt nie ma już dziś wątpliwości.
Wychowawcy uczulają, aby rodzice wyjeżdżający za granicę powiadomili wcześniej szkołę i wyznaczyli opiekuna prawnego. To bardzo ważne w nagłych przypadkach, gdzie potrzebna jest na przykład zgoda opiekuna na operację, leczenie. Jeśli szkoła wie, w czym tkwi problem, może reagować, zwracać większą uwagę na dziecko.