W uroczystość Zwiastowania Pańskiego, którą w roku bieżącym
przeżywaliśmy 8 kwietnia, w szczególny sposób rozważamy tajemnicę
ludzkiego życia, dziękując Bogu za jego dar. Jest to również czas
przemyśleń nad zagrożeniem życia bezbronnych istot w łonach matek. "
Przerwanie ciąży - bez względu na czas i sposób jego wykonania -
to zło. Nigdy jeszcze ze zła nie powstało żadne dobro. Przerwanie
ciąży pozostawia straszne piętno na tych, którzy je polecają, na
tych, którzy je popierają, na tych, którzy go dokonują, na tych,
którzy mu się poddają, i - oczywiście - na swych biednych, bezbronnych
ofiarach" - mówił Bernard Nathanson. Na łamach "Niedzieli sosnowieckiej"
prezentujemy historię jednej z wielu kobiet, które kiedyś poddały
się zabiegowi aborcji...
Maria ma 50 lat i oprócz starszych dzieci wychowuje 11-letniego
syna Mateusza. 29 lat temu stanęła na ślubnym kobiercu. "Dowiedziałam
się wtedy od mamusi, że kiedy będę przed Panem Bogiem ślubowała,
to w czasie tej pięknej Mszy św. mogę prosić Boga o wszystko, a na
pewno to otrzymam. Prosiłam, aby mój mąż nie pił. Najgoręcej o to
się modliłam i teraz z całą pewnością mogę stwierdzić, że zostałam
wysłuchana. Mąż mój nie pije, a i dzieci też nie" - wspomina.
W rok po ślubie urodziła się córeczka. W półtora roku
później - synek, a po dwóch latach - drugi syn. Była szczęśliwą matką,
lecz mniej szczęśliwą żoną. Mąż był bardzo zazdrosny o każdego, kogo
spotkali na ulicy. Na domiar złego, kiedy zachodziła w kolejną ciążę,
przeżywała prawdziwą gehennę. Awanturom nie było końca, lecz cierpliwie
to wszystko znosiła, chociaż coraz częściej była bliska rozejścia
się z mężem. A tu za rok czwarta ciąża. Była psychicznie załamana.
Jednak mimo usilnej namowy męża, nie usunęła, ale prosiła Pana Boga,
aby sam zabrał to maleństwo. I tak się stało. Po porodzie dziecko
zmarło, nie przeżywszy nawet 24 godzin. "Wtedy jeszcze nie uświadamiałam
sobie, czym jest usunięcie ciąży, chociaż chodziłam do kościoła.
Po śmierci tego noworodka, nie zdając sobie sprawy z tego, co robię,
usunęłam jedną ciążę, potem następne. Moje oczy i serce otworzyły
się na ten haniebny czyn dopiero wówczas, gdy w czasie stanu wojennego
chodziłam na Msze św. za Ojczyznę. W 1982 r. w kościele ujrzałam
wystawę na temat cyklicznego rozwoju płodu w łonie matki. Dowiedziałam
się, co się z nim dzieje, kiedy zostaje w 12. tygodniu usuwany. Widziałam
te poszarpane małe strzępki ludzkiego ciałka, tak zhańbione i brutalnie
wyrwane z łona matki. Wówczas nie mogłam powstrzymać się od łez,
uśmiech i radość życia zniknęły z mojego serca". Nastąpiły czarne,
szare i puste dni. Nie mogła pojąć tego od razu. Przecież lekarze
mówili, że to tylko zarodek, mała tkanka. Teraz chciało jej się wyć
z rozpaczy. Nie wróciła już do tego kościoła, ale zaczęła gorąco
w modlitwie przepraszać Pana Boga i prosić o wybaczenie.
Po trzech latach zachorowała. Dostała silnych bólów brzucha.
Zaczęła chodzić do lekarzy, brać dużo leków. I tak po pewnym czasie
okazało się, że ma guza na macicy. "Nie, nie przejmowałam się moim
stanem zdrowia, lecz głowę miałam zaprzątniętą tym, czy Bóg mi przebaczył
to, co zrobiłam. Czy Bóg mi przebaczy?".
Poszła do szpitala. Miała wówczas 39 lat. Przeszła mnóstwo
badań. Guz był do usunięcia i tak trafiła na oddział. Nadal gorąco
prosiła Boga o jakiś znak przebaczenia. Na oddziale robili badania
doświadczeni lekarze i nie zmienili diagnozy, a na trzeci dzień pobytu
w szpitalu zakomunikowano jej, że od jutra będzie przygotowywana
do operacji. "Wieczorem przyszedł do mnie młody lekarz i nieśmiało
zapytał, czy nie zechciałabym pójść z nim piętro wyżej, bo on ma
wątpliwości i chciałby zrobić mi jeszcze jedno badanie. Oczywiście,
zgodziłam się. Długo mnie badał, aż wreszcie powiedział, że spróbuje
włączyć, jak to sam nazwał, takie radio, które powinno wykluczyć
bicie serca płodu, bo on tu widzi ciążę. Długo słyszałam trzaski
i szumy w tym radiu, a lekarz podkręcał je coraz głośniej, aż w pewnym
momencie znieruchomiał i zasłuchał się. Nie dowierzał sam sobie,
co mi później głośno powiedział. Zawołał drugiego lekarza i razem
zaczęli się wsłuchiwać". W pewnym momencie jeden ze specjalistów
powiedział: "To niemożliwe. To chyba jest bardzo słabe bicie serca.
Ten płód żyje. Ale dlaczego jeszcze się nie rusza? A może to tylko
wymysł?". Maria wróciła do pokoju z radością w sercu, że to jest
namacalny znak od Boga!
Rano podczas wizyty lekarz prowadzący mówił coś o usunięciu
ciąży, bo to już wiek niemłody, dziecko może urodzić się martwe,
a ona również może stracić życie, a przecież wychowuje troje dzieci,
które bardzo potrzebują matki. "Lecz ja czułam tylko szum w uszach
i radość w sercu, że będzie dobrze".
Opuściła szpital ze świadomością, że jest w ciąży. "Serce
moje radowało się, że Bóg mnie wysłuchał". Odrzuciła wszystkie lekarstwa
i zaczęła dbać o maleństwo w swoim łonie. "Już sobie wyobrażałam,
że będę miała córeczkę, bo dwóch synów przecież już miałam".
Po miesiącu dotarło do niej, że przecież lekarze mówili,
że ze względu na prześwietlenia RTG i leki to dziecko może urodzić
się kalekie, a i sąsiadki, jak na ironię, też mówiły, że lepiej usunąć,
niż chować kalekę.
"Docierały do mnie te słowa, ale ja czułam się otoczona
opieką Boga, Matki Bożej i Jej Syna. Z rąk swoich nie wypuszczałam
różańca. Modliłam się do Matki Najświętszej o zdrowie i opiekę. Mówiłam:
´Matko, Ty nosząc Jezusa, nie posiadałaś się ze szczęścia. Pobiegłaś
do Elżbiety, aby się podzielić tak radosną nowiną. Przecież droga,
po której stąpały Twoje święte stopy, nie była gładka, lecz raniła
Cię, a jednak Dzieciątko narodziło się silne i zdrowe na naszą chwałę
i zbawienie. Tak ja teraz kroczę drogą, na której były nie promienie
słońca, lecz promienie rentgenowskie´".
Różaniec towarzyszył jej też w czasie porodu. Chociaż
obrączkę, zegarek i inne pierścionki zmuszona była oddać, różańca
nie wypuszczała z ręki.
Nadeszła chwila porodu. Lekarz proponował, że w tym wieku
może zrobić cesarskie cięcie, lecz ona z radością w oczach zaprzeczyła
głową. "I tak, naturalnie z pomocą Matki Bożej i Jezusa, urodził
się mój syn. Po powrocie do domu wszystkie dzieci i mąż bardzo się
cieszyli. Mój synek rósł, ale i bardzo często chorował. Podczas chrztu
ofiarowałam go Najświętszemu Sercu Jezusowemu".
Mateuszek obecnie ma 11 lat. Jest bardzo dobrym i mądrym
chłopcem. W przedszkolu każdego zachwycał swoją pamięcią. W pierwszej
klasie czytał najładniej. Już od samego początku był zrównoważony
i zdyscyplinowany. "Dla nas jest największą radością i pociechą,
zwłaszcza teraz, gdy starsze dzieci mają już swoje sprawy. Boże,
dziękuję Ci, że go ocaliłeś..." - wyznaje Maria.
Pomóż w rozwoju naszego portalu